Moje
powieki były takie ciężkie. Próbowałam kilka razy je podnieść, ale za każdym
razem moje wysiłki szły na nic. Chciałam się już obudzić, denerwował mnie brak
świadomości gdzie jestem. Chciałam wstać i wrócić do domu. Nie, to nie był już
mój dom, więc nie tam chciałam iść. Próbowałam się odezwać, ale czułam, że
przez to jestem jeszcze dalej od upragnionego przebudzenia. Słyszałam różne
głosy, ale nie mogłam rozpoznać ich właścicieli. To było męczące.
~*~
Znów to
samo uczucie, te same ciężkie powieki i ta sama chęć otworzenia ich. Bolały
mnie nogi, ręce, chciałam nimi poruszyć, ale nie mam pojęcia czy mi się
udawało.
Brak
świadomości.
~*~
Dobra,
dosyć tego. Chcę otworzyć te cholerne oczy i niech Bóg mi świadkiem, zrobię to,
choćbym miała zużyć na to całą swoją energię. O, czuję czyjś dotyk. To miłe
uczucie. I znów te głosy, znów bolące kończyny. Dobry Boże, gdzie ja jestem?
~*~
Okej
Sophie, dasz radę. Teraz albo nigdy. Boże, co ja mówię. Mam wrażenie, że moja
świadomość gdzieś sobie poszła i zaszyła się na jakiś czas, w ustronnym
miejscu, pozostawiając mnie samą i bezbronną. Och, znów słysze dźwięki. Chcę
zobaczyć skąd się biorą. " Więc po prostu otwórz te piekielne oczy!"
krzyczę sama na siebie.
Zaraz, a
gdzie podział się Justin i dlaczego go tutaj ze mną nie ma? Muszę go znaleźć i
powiedzieć co mi się przytrafiło. Koniecznie!
Więc Sophie, skarbie. Do roboty.
Chryste, te
powieki ważą chyba z tonę. W mojej głowie rozbrzmiewa kojący głos Justina, mówi
słowa, które już kiedyś słyszałam - "Wszystko będzie dobrze, Sophie. Dasz
radę. Jesteś silna. Kocham Cię." Och, tak. Ja też cię kocham, Justin. Hm,
ciekawe gdzie jesteś?
Muszę to
sprawdzić, upewnić się że nic mu nie jest. To daje mi siłę i wreszcie unoszę
jedną powiekę, a zaraz potem drugą. Mam sucho w ustach, ale zamiast wołać o
wodę, jak mantrę powtarzam imię Justina. Rozglądam się i lekko mrużę oczy,
ponieważ biel ścian w pokoju, aż razi. Patrzę w bok, jakaś maszyna, do której
jak potem dostrzegam jestem podpięta, uporczywie i drażniąco pika. Wyłączcie
to, zanim moja głowa eksploduje.
Gdzie jest
Justin?
Pójdę go
poszukać, to będzie najlepsze rozwiązanie. Ale najpierw muszę pozbyć się tych
przeklętych rurek i kabli, do których jestem podpięta. Robię to, wciąż
powtarzając imię Justina, ale gdy tylko odłączam jakiś kabel, cholerna pikająca
maszyna zaczyna wrzeszczeć. O mój boże, wyłączcie to, błagam. Moja głowa
boleśnie pulsuje. A ciało boli.
Justin.
Justin. Justin.
Justin's
POV
Rozmawiałem
właśnie z lekarzem, gdy usłyszałem głośne pikanie, ocierające się o alarm.
Razem z doktorem Laurie obróciliśmy się w kierunku, skąd dochodził ten
denerwujący dźwięk i wszystko wskazywało na to, że to w sali Sophie coś się
dzieje. Poczułem jak moje serce zaczyna szybciej bić, a gardło zaciska
nieprzyjemnie. Ruszyłem biegiem do pokoju, w którym leżała i z każdym pokonanym
metrem, strach rósł. Zatrzymałem się w progu, gdy zobaczyłem wyrywającą sobie z
ręki kable i rurki Sophie, którą teraz trzymała pielęgniarka i starała się
ponownie położyć ją do łóżka, ponieważ dziewczyna próbowała wstać. Rozszerzyłem
oczy, gdy usłyszałem jak powtarza moje imię. Dobry Boże, ona nie ma pojęcia co
się dzieje. Kiedy pielęgniarce wreszcie udało się ułożyć Sophie, chwyciła ją za
ramiona, a druga z pielęgniarek, która przed momentem wbiegła do pokoju,
podpinała ją na nowo do tych całych specjalistycznych maszyn. Sophie natomiast
cały czas mamrotała moje imię, szarpiąc się i warcząc co jakiś czas, że musi
mnie znaleźć. Podbiegłem do niej i chwyciłem jej twarz, patrząc w jej oczy.
- Jestem
przy tobie kochanie, a teraz się uspokój.
Dziewczyna
widząc mnie uśmiechnęła się, ale jej oczy były jakby nieobecne. Wyglądała,
jakby dobrze się naćpała. Uśmiechała się pusto, mamrocząc coś pod nosem, a ja
stałem i wpatrywałem się w jej twarz, która jakby nie należała do niej. Wtedy
odepchnięto mnie, a ja zrobiłem kilka kroków do tyłu, robiąc miejsce lekarzowi
oraz pielęgniarce. Wyszedłem z pokoju, wplatając palce we włosy i ciągnąc za
końcówki. Wydałem z siebie jęk frustracji i oparłem dłonie o ściane, pochylając
głowę. Czy się stresowałem? Jak cholera.
Po chwili
usłyszałem chrząknięcie, więc odwróciłem głowę i spojrzałem na lekarza, który
właśnie stał przede mną. Zanim zdążył cokolwiek powiedzieć, zapytałem.
- Dlaczego
ona taka jest?
- To efekt
działania środków przeciwbólowych, proszę się nie martwić. To minie. -
odpowiedział ze spokojem w głosie, który przez lata praktyki, zdążył opanować
do perfekcji. Przynajmniej tak sądze.
- Co z nią?
- ponownie zapytałem, rozumiejąc już dlaczego Sophie tak się zachowywała.
- Podaliśmy
jej leki, po których zasnęła. Potrzebuje teraz dużo odpoczynku, żeby do końca
się zregenerować. - wyjaśnił. - A teraz prosze mi wybaczyć, muszę też zajrzeć
do reszty pacjentów.
-
Oczywiście. - kiwnąłem. - Dziękuje panu. - uśmiechnąłem się z wdzięcznością i
uścisnąłem lekarzowi dłoń.
Kiedy
zostałem sam, wziąłem głęboki oddech i stwierdziłem, że pójdę do Sophie. Miałem
wrażenie, że nie chciałaby zostać sama. Zresztą siedzę przy niej, odkąd ją tu
przywiozłem i przysięgam, że Bóg dawno nie usłyszał tylu modlitw wychodzących z
moich ust.
Wchodząc do
sali, spojrzałem na jej bezbronne ciało, które było pobite i odziane w
koszmarną szpitalną piżamę. Jestem pewien, że kiedy tylko się obudzi i będzie
świadoma tego co się dzieje, od razu zacznie jęczeć, że nie podoba jej się jej
strój. Na tę myśl uśmiechnąłem się lekko, kręcąc głową. Siadając na niewygodnym
stołku obok jej łóżka, chwyciłem jej delikatną dłoń i przyłożyłem ją sobie do
ust, składając na niej ciepły pocałunek. Dźwięk urządzeń, do których Sophie była
podpięta drażnił moje uszy, ale szczerze mówiąc upłynęło tyle czasu, że chyba
powoli się do tego przyzwyczaiłem.
Zastanawiałem
się czy powinienem zadzwonić do rodziców Sophie czy do Chrisa i poinformować
ich o tym, że się obudziła, ale wtedy jakby w odpowiedzi na moje myśli do Sali
wszedł Chris, a zaraz za nim Katty.
- Cześć. –
mruknął Chris, gdy wymienialiśmy uściski dłoni. Kat powtórzyła jego słowa, gdy
przytulała się do mnie na powitanie, ale nie skupiała się na tym zbytnio,
ponieważ od razu podeszła do Sophie, siadając obok niej.
- Rozmawiałeś
z lekarzem? Nie mogłem go znaleźć. – zapytał Chris, stając w nogach łóżka i
opierając dłonie o metalową część.
- Tak,
jakieś kilka minut temu. – podrapałem się po karku, cicho wzdychając. – Ma
dosyć poważne obrażenia, ale jest stabilna. Obudziła się.
- Co? Jak
to? – Kat podniosła szybko głowę i wbiła we mnie wzrok.
-
Rozmawiałem z lekarzem, kiedy w sali Sophie zaczęła piszczeć ta cholerna
maszyna. – wskazałem głową na duży ekran koło łóżka Soph. – Okazało się, że się
obudziła, ale nie była świadoma tego co robi. Zaczęła się wyrywać i chciała iść
mnie szukać, bo non stop powtarzała moje imie. Wyglądała na dobrze naćpaną.
- Słucham?
– zapytał twardo Chris.
- Lekarz
mówi, że to przez środki przeciwbólowe jakie jej podali.
- Dlaczego
wciąż śpi? – Kat jęknęła, gdy gładziła dłoń Sophie.
- Podali
jej takie leki, po których zasnęła. Musi dużo odpoczywać, żeby wrócić do formy.
– odparłem, patrząc na moją dziewczynę, która teraz spokojnie spała.
- A ty
Justin? Myślę, że też powinieneś iść trochę odpocząć. – powiedział Chris,
klepiąc mnie po ramieniu.
Nawet się
nie obróciłem, by na niego spojrzeć. Parsknąłem śmiechem i pokręciłem głową,
rzucając.
- Nie ma
mowy. Nie zostawię jej tu. Szczególnie, że może się w każdej chwili obudzić.
- Ale
potrzebujesz tego. Kiedy ty ostatni raz spałeś? – zapytała twardo Kat.
- Nie
ważne. Nie zmienię decyzji, nawet na to nie licz. – nie miałem najmniejszego
zamiaru pójść do domu i trochę się zdrzemnąć i odświeżyć, mimo, że mój organizm
wręcz o to błagał.
- Doceniam
to, że tu jesteś od początku, ale stary, naprawdę potrzebujesz chwili dla
siebie. – wiedziałem, że Chris ma dobre chęci, ale ja nie potrafiłem opuścić
Sophie na dłużej niż 15 minut.
Po prostu
bałem się, że gdy nie będzie mnie dłużej coś może się stać. Dobrego lub złego,
bóg jeden wie. Dlatego zawsze wolałem być na posterunku, gdyby coś się
wydarzyło. Mimo, że otaczali ją sami specjaliści, wolałem się osobiście
upewnić, że wszystko z nią w porządku.
- To chodź
chociaż z nami na kawę do bufetu. – Kat jako pierwsza skapitulowała.
Chris
posłał jej pytające spojrzenie, ale zaraz załapał, że nie odpuszczę, więc
wzdychając ciężko, wzruszył ramionami.
- Chodź
Bieber, to też ci się trochę przyda.
Postanowiłem
się już nie kłócić. To i tak było lepszym wyjściem i propozycją, niż pojechanie
do swojego domu. Ostatni raz patrząc na spokojnie śpiącą Sophie, wstałem i
wyszedłem z dwójką z sali.
Po kilku
minutach wróciliśmy na piętro, gdzie leżała Sophie, trzymając w dłoniach
papierowe kubki z kawą. Nie należała ona do kaw najlepszej jakości, ale lepsze
to niż nic, no nie? Tak czy inaczej wchodząc do sali, zauważyłem jak powieki
Soph drgają. Podszedłem do jej łóżka, odkładając kubek na szafkę i złapałem ją
za dłoń, badając jej twarz wzrokiem. W końcu, po kilku minutach zmagań
otworzyła oczy, jednak jej spojrzenie było jeszcze zbłąkane. Poczułem jak mój
żołądek wreszcie się rozkurcza, a z ramion spada jakieś obciążenie.
- Sophie,
kochanie. – szepnąłem, czując jak na moje usta wkrada się pełen radości uśmiech.
Sophie’s
POV
- Gdzie ja
jestem? – wychrypiałam skrzeczącym głosem. O boże, ale chce mi się pić.
- W
szpitalu. – odparł jakiś męski głos, nie należący do Justina. Nie bardzo
skupiałam się na tym, do kogo należał, ponieważ moja głowa nieprzyjemnie pulsowała,
a światło wciąż drażniło moje oczy.
Ależ chce
mi się pić.
- Jak się
czujesz? – zapytał Justin, mocniej ściskając moją dłoń.
- Wody. – poprosiłam,
czując susze w swoich ustach. Mój boże, to okropne.
- Och,
oczywiście. Proszę. – tym razem usłyszałam damski głos.
Co do cholery?
Odwróciłam
głowę w bok i zobaczyłam początkowo zamazaną postać, ale gdy wytężyłam wzrok od
razu rozpoznałam tę burzę blond włosów i idealną figurę.
- Katty? –
szepnęłam, gdy odebrałam od niej wodę. Nie czekając dłużej, przechyliłam
butelkę i wypiłam prawie całą zawartość. – O mój boże, to chyba najlepsza woda
jakąkolwiek w życiu piłam. – wymruczałam do siebie.
- Tak to
ja, Lorens. Własnej przyjaciółki nie poznajesz? – o rany, czy ona wiecznie musi
taka być? Kiedyś ją zabiję, niech Bóg mi świadkiem.
-
Przepraszam, mam lekko rozmazany widok. – powiedziałam cicho, ponownie
zamykając powieki.
-
Powinniśmy zawiadomić lekarza. – ponownie usłyszałam ten sam męski głos co
wcześniej. Zmarszczyłam brwi i otworzyłam oczy, tym razem widząc nieco lepiej.
- Chris. –
uśmiechnęłam się słabo, uświadamiając się, że to mój brat stoi koło łóżka i
przygląda mi si1) z troską.
- Mam to
zrobić? – zapytał Justin, rozluźniając lekko uścisk na mojej dłoni.
Nie!
Zostań!
- Ja to
załatwię. – odparł spokojnie Chris, posyłając mi uśmiech, który był
zarezerwowany tylko dla mnie.
Och,
tęskniłam za nim.
- Pójdę z
tobą. – dodała Kat, również się do mnie uśmiechając, a chwile później razem z
Chrisem wyszła z sali.
Przeniosłam
swój wzrok na Justina i westchnęłam cicho.
- Tak się
cieszę, że się obudziłaś. Myślałem, że oszaleję. – mówiąc to podniósł moją dłoń
do ust i zaczął całować kostki z czułością.
- Długo
spałam? – zapytałam, lekko marszcząc brwi.
- Leżysz tu
od trzech dni. – odparł, patrząc mi w oczy.
O cholera.
Tego się nie spodziewałam. Przecież wydawało mi się, że to tylko kilka godzin.
- Tak
bardzo się bałem…- wyszeptał, a w jego głosie mogłam wyczuć ból.
Poczułam
jak moje serce zaczyna szybciej bić, a w brzuchu pojawia się stado motyli. On
naprawdę mnie kocha.
- Justin…-
wyciągnęłam do niego dłoń, by móc pogłaskać go po policzku. Nie golił się.
- Miała
pani wiele szczęścia. – nagle w drzwiach pojawił się mężczyzna w średnim wieku
i białym kitlu. Był całkiem przystojny.
- A pan to?
– zapytałam, mimo że oczywistym było to, że jest lekarzem.
- Jestem
doktor Laurie i prowadzę pani przypadek. – odpowiedział bardzo oficjalnie. Ach,
ci lekarze. – Mówiąc o tym, że miała pani wiele szczęścia, miałem na myśli
fakt, że gdyby odłamek złamanego żebra był o 2 centymetry przesunięty w lewo
doszłoby do przebicia płuca oraz to, że gdyby nie pojawiła się pani w szpitalu,
mogłoby być dużo gorzej niż było. – mężczyzna powiedział surowym głosem, ale
nie z powodu złości, lecz pewnego rodzaju troski.
- Złamanie?
O czym pan mówi? – ponieważ znów zaschło mi w gardle, sięgnęłam po butelkę z
wodą.
- Trzy
złamane żebra, a oprócz tego lekki wstrząs mózgu i mocno obite kończyny oraz
twarz. To wszystkie z pani objawów. – patrzyłam na lekarza w zupełnym
osłupieniu, kiedy on wstał obok łóżka i przeglądał jakieś karty. – A poza tym
miała pani stare sińce na ciele. Kto panią tak urządził?
Zagryzłam
wargę. Przecież mu nie powiem, że to mój ojciec, pomyślałam. Spojrzałam w bok,
nie wiedząc co odpowiedzieć. Miałam zwyczajnie skłamać? W zasadzie robiłam to
od lat, więc co mi tam jeden raz więcej.
- Ktoś mnie
napadł. Nie sądziłam, że mój stan zdrowia tak się pogorszy. Wcześniej czułam
się w miarę dobrze. A te stare sińce to od tańca. – westchnęłam, mając
nadzieję, że lekarz w to uwierzy.
Doktor
Laurie zerknął na mnie, marszcząc lekko swoje ciemne brwi. Chyba analizował
moje słowa i ich wiarygodność. W końcu kiwnął głową i odłożył karty na stolik.
- Postąpiła
pani bardzo nierozsądnie ignorując swój stan i nie stawiając się w szpitalu.
Tak czy inaczej, zostanie tu pani jeszcze około 4 dni, bo musimy powtórzyć
jeszcze raz badania i poczekać, aż pani organizm będzie na tyle silny, że
będziemy mogli panią spokojnie stąd wypisać.
- W
porządku. Dziękuję. – posłałam lekarzowi uśmiech, a następnie wbiłam wzrok w
swoje dłonie.
- Nie ma za
co. A teraz muszę wracać do pozostałych pacjentów. Do zobaczenia, panno Lorens.
– kiwnął uprzejmie doktor Laurie i posyłając mi ciepły uśmiech opuścił salę.
Wypuściłam
z płuc powietrze, nie zdając sobie sprawy z tego, że je wstrzymywałam.
- Dlaczego
go okłamałaś? – zapytał nagle Justin, a jego ton nie wskazywał na to, że był
zadowolony.
- A miałam
powiedzieć prawdę? – uniosłam pytająco brew.
- Tak
Sophie, to miałaś zrobić. – kiwnął głową, wpatrując się we mnie intensywnie.
- Justin,
to mój ojciec i mimo wszystko nie chcę, żeby miał kłopoty. Nie chce, żeby miał
sprawę w sądzie na karku. – nie wierzyłam, że to mówię, ale czułam w sercu, że
nie byłabym w stanie wydać taty. Mimo tego, że był sukinsynem i traktował mnie
jak gówno.
- Ale on na
to zasługuje, Sophie! Widzisz do czego doprowadził? Zmasakrował swoją własną
córkę, a ty wciąż go bronisz. Lubisz żyć w zakłamaniu, prawda? – Justin nie był
sobą, on przerażał mnie w tym momencie. Jego uśmiech na twarzy wcale nie oznaczał,
że jest szczęśliwy.
- Justin,
proszę cię, przestań. Nie mam siły i ochoty na takie rozmowy. Jeśli masz taki
być, to stąd wyjdź i wróć jak się uspokoisz. –powiedziałam odwracając wzrok i
patrząc w jakiś punkt na ścianie.
-
Przepraszam kochanie. – nagle poczułam jak Justin zamyka moją dłoń w swojej. –
Nie chciałem cię zasmucić. Po prostu się o ciebie martwię i nie lubię żyć z
faktem, że ten kto cię tak urządził chodzi bezkarnie po świecie.
- Rozumiem
Justin, ale ja nie chcę wymierzać sprawiedliwości w ten sposób. Sądze, ze
największą karą jaką mogłam mu zrobić to wyprowadzka z domu. Chociaż mogę
śmiało stwierdzić, że na razie się z tego cieszy. Tak samo jak mama. –
wzruszyłam ramionami, zakładając kosmyk włosów za ucho.
- Była
tutaj… - szepnął Justin, patrząc na moją dłoń.
- Jak to?
Żartujesz? – zapytałam trzęsącym się głosem.
- A
wyglądam jakbym miał na to ochotę? – chłopak uniósł wzrok, błądząc nim po mojej
twarzy. – Była tutaj po tym jak poinformowałem Chrisa. Ale kiedy tu wpadła,
zrobiła awanturę, krzycząc że to moja wina, więc Chris ją stąd wyprosił.
Pokiwałam
nędznie głową, czując jak łzy zbierają się w moich oczach. To dalej tak
cholernie bolało. Wzięłam głęboki oddech i odezwałam się trzęsącym się głosem.
-
Chciałabym się zdrzemnąć. Źle się czuję.
- Dobrze
kochanie. Ja wciąż tu będę. – odezwał się Justin, a chwilę później nachylił się
by pocałować mnie w czoło.
Cztery dni
później, tak jak wspominał doktor Laurie wyszłam ze szpitala. Oczywiście w
trakcie mojego pobytu Kat, Chris oraz Trish przychodzili do mnie regularnie.
Nawet chłopcy przyszli mnie odwiedzić pewnego dnia. Justin był przy mnie cały
czas, musiałam prawie siłą wysłać go do domu żeby odpoczął i zajął się sobą.
Udało mi się to tylko dzięki chłopakom, którzy sprzyjali mi i również
twierdzili, że Justin powinien chociaż na chwile wrócić do domu.
- Boże, jak
dobrze poczuć wreszcie świeże powietrze. – powiedziałam wesoło, kiedy
zakładałam okulary przeciwsłoneczne na nos.
- Ja na
twoim miejscu cieszyłabym się, że nie musisz już nosić tych koszmarnych
szpitalnych ubrań. Nawet najlepsi wyglądają w tym tragicznie. – westchnęła Kat,
tak jakby to było coś od czego zależy życie człowieka.
- Jesteś nienormalna.
– zaśmiałam się, kręcąc głową.
- Jeśli już
sobie posłodziłyście, to wsiadajcie do samochodu. – powiedział Justin, przewracając
oczami i pakując moją torbę do bagażnika.
- Wracajcie
sami, ja jestem umówiona. – uśmiechnęła się Katty, poprawiając włosy.
- Z kim? –
uniosłam pytająco brew.
- Raczej
gdzie! Zgłosiłam się do agencji modelek. – powiedziała entuzjastycznie.
- Słucham?
Kiedy? Dlaczego mi o tym nie powiedziałaś?- podeszłam bliżej niej, łapiąc jej
dłonie.
- Kiedy
byłaś w szpitalu. – rzuciła, szczerząc się do mnie. – Nie chciałam nic mówić
dopóki nie miałam potwierdzenia, że mnie przyjęli. A teraz nie dość, że to
zrobili to mam już pierwsze propozycje!- ścisnęła mocniej moje dłonie, tuptając
śmiesznie.
- O mój
boże, tak się cieszę! – pociągnęłam przyjaciółkę do uścisku. – Ale szczerze
mówiąc, nie spodziewałam się tego. Przynajmniej nie teraz. – zaśmiałam się,
myśląc o rozmowach z Kat, kiedy mówiła o tym, że marzy by być modelką.
Wiedziała o
całym świecie mody praktycznie wszystko. Od lat się tym interesowała, jeździła
czasem na pokazy czy tygodnie mody, gdy tylko finanse jej na to pozwalały. A
oprócz tego, że interesowała się tym, sama tworzyła świetne projekty. Byłam
pewna, że kiedyś wreszcie podejmie to wyzywanie i zgłosi się do agencji, ale
myślałam, że zrobi to po skończeniu szkoły. Ale to nie zmienia faktu, jak
bardzo dumna z niej jestem,
-
Stwierdziłam, że muszę coś dla siebie zrobić i trochę zmienić swoje życie. Chce
się sprawdzić, wiesz że to moje marzenie. – wymruczała mi do ucha, gdy przytulałam
ją do siebie.
- Wiem o
tym. Bardzo się ciesze i wiem, że pokochają cię tam.
- Dzięki. A
teraz muszę już lecieć. Odezwę się po wszystkim. Cześć! – pomachała nam na
pożegnanie i ruszyła w dół ulicy, lekko machając biodrami.
- Trzymam
kciuki! – krzyknęłam za nią, a następnie wróciłam do Justina, który czekał już
na mnie w samochodzie.
- I jak
tam? – zapytał Justin, odpalając samochód i ruszając spod szpitala.
- Ona jest
szalona. – zaśmiałam się, zapinając pasy.
- Myślałem,
że wiesz już o tym od dawna. – odparł, uśmiechając się wesoło.
- Uwierz
mi, że ona za każdym razem zaskakuje mnie jeszcze bardziej. Mimo, że znam ją od
lat. – zaśmiałam się, rozsiadając się w wygodnym fotelu.
-
Szczęśliwa, że wracasz do domu? – poczułam dłoń Justina na moim kolanie, które
zaraz potem lekko ścisnął.
Jak to, do
domu? Nie chce wracać do matki, a tym bardziej do ojca. Dlaczego Justin chce
mnie tam zawieźć? Poczułam jak serce zaczyna mi szybciej bić, a żołądek skurcza
się nieprzyjemnie. Spojrzałam na Justina, który chyba zauważył mój przerażony
wzrok i od razu pokręcił głową, śmiejąc się nerwowo.
- Nie
kochanie, nie do twojego domu. Wracasz ze mną do mojego domu. – w jego głosie
słyszałam troskę, przez co zrobiło mi się nieco lepiej.
- Dziękuję.
– szepnęłam, patrząc w jego piwne oczy, które były dla mnie najpiękniejsze na
świecie.
Justin
nachylił się do mnie i przycisnął swoje usta do moich, składając na nich czuły
i delikatny pocałunek. On był dobry, naprawdę dobry.
Po 15
minutach jazdy byliśmy pod domem Justina i chłopaków. Wjeżdżając na podjazd
zauważyliśmy dużego rodzinnego vana. Nie poznawałam tego samochodu, więc
przeniosłam wzrok na Justina, który tak samo jak ja był zaskoczony.
- Co do
cholery? – mruknął pod nosem, parkując obok vana.
- Justin,
czyj to samochód? – zapytałam, ponieważ byłam pewna, że nie należy do żadnego z
chłopców.
Nie
odpowiedział, jedynie wzruszył ramionami cały czas obserwując samochód. Czyżby
wiedział czyj to wóz?
Justin
wyszedł z auta, wziął moją torbę na ramię, a kiedy ja również byłam już przed
samochodem, złapał moją dłoń i pociągnął w stronę domu. Gdy chłopak otworzył
drzwi, usłyszałam jakieś ożywione rozmowy.
- Co tu się
dzieje?- krzyknął Justin, rzucając moją torbę na bok i ściągając buty ze stóp.
- Justin! –
nagle z kuchni wybiegło dwoje małych dzieci. Blondwłosy chłopiec i dziewczynka
w krótkich brązowych włosach. Od razu rzucili się na Justina, który przez ułamek
sekundy stał w osłupieniu, ale gdy tylko dzieciaki zaczęły piszczeć i śmiać
się, przykucnął przy nich i oboje przytulił.
- Jaxon,
Jazzy! Co wy tu robicie? – zapytał drżącym głosem,
Wiedziałam,
że skądś kojarze tych malców. To rodzeństwo Justina, widziałam ich na zdjęciu.
Po chwili w przedpokoju pojawiła się kobieta, mimo szpilek wciąż była drobna i
niska, miała piękny uśmiech i ciemne, czekoladowe włosy spadające kaskadami na
jej ramiona. Za nią pojawił się wyższy mężczyzna, dosyć przystojny i z kilkoma
widocznymi tatuażami na rękach. Miał w oczach pewien błysk, który czynił go
intrygującym.
Justin
uniósł wzrok w górę, chyba nie wierząc w to co się dzieje. Uniósł się w górę i
wpadł w ramiona kobiety, która tylko na to czekała.
- Mamo… -
wyszeptał pełnym emocji głosem.
- Justin,
synku. Tak bardzo tęskniliśmy.- odparła, całując go w policzek i głaskając po
ramionach.
Następnie
Justin przywitał się z tatą, który zamknął go w niedźwiedzim uścisku.
Przyglądałam
się tej uroczej scence i poczułam się trochę nieswojo. Dzieciaki przyglądały mi
się z zaciekawieniem, a ja posyłałam im pojedyncze uśmiechy. W końcu
postanowiłam zostawić ich samych, udając się na górę. Kiedy byłam już przy
schodach, usłyszałam głos Justina.
- Sophie,
chodź tutaj.
Obróciłam
się niepewnie i spojrzałam na niego, uśmiechając się nerwowo. Wreszcie zmusiłam
się do zrobienia kroku w ich kierunku. Podchodząc do rodziny Justina, czułam
jak wszyscy przyglądają mi się uważnie. Przełknęłam ślinę i wbiłam wzrok w
podłogę.
- Mamo,
tato. To Sophie, moja dziewczyna. – słysząc, że nazwał mnie swoją dziewczyną
poczułam w brzuchu stado motyli.
- Miło mi
państwa poznać. – powiedziałam cicho, wyciągając dłoń w kierunku mamy Justina.
Ona
natomiast szeroko się uśmiechnęła i przytuliła mnie, ciepło witając.
- Witaj
kochanie. Jestem Pattie.– przepięknie pachniała, o mój boże.
Tata Justina,
Jeremy był nieco mniej wylewny, ale kiedy podałam mu dłoń, niczym prawdziwy
dżentelmen ucałował ją.
Czułam się
troszkę niezręcznie. Nie wiedziałam co powiedzieć, ani co zrobić.
- Sophie,
mogłabyś nas zostawić na chwilkę samych? Mamy coś ważnego do omówienia. Nie
obraź się kochanie. – odezwała się Pattie, patrząc na mnie z ciepłym uśmiechem
na ustach.
-
Oczywiście, rozumiem. – kiwnęłam głową i odwzajemniłam uśmiech.
Chciałam iść
wreszcie do pokoju Justina, ale wtedy Jazzy oraz Jaxon podbiegli do mnie i
zapytali słodko.
- Sophie,
pójdziesz się z nami pobawić?
Uśmiechnęłam
się szeroko, ciesząc się, że dzieciaki nie miały żadnych oporów ani zastrzeżeń
do mnie.
- Jasne.
Chodźcie do ogrodu. – kiwnęłam głową, a dzieciaki złapały moje dłonie i
ruszyliśmy na zewnątrz.
Obróciłam
głowę w stronę Justina i zauważyłam, jak patrzył z uwielbieniem na naszą
trójkę.
Cmoknęłam w
jego kierunku, a potem zniknął w kuchni z rodzicami, więc i ja wyszłam do
ogrodu, patrząc jak Jazzy i Jaxon wesoło zaczynają biegać koło basenu.
Przepraszam, że taki krótki. Mam nadzieję, że Wam się spodoba.
Jeśli chcecie być informowani, zostawiającie swoje usery z twittera w zakładce "Informowani".
Jeśli przeczytałaś/eś, proszę skomentuj. Doceń to, że poświęcam czas i piszę, a wasze komentarze bardzo mnie motywują do pracy.
No, to na tyle.
Do następnego!
V.