Menu

środa, 3 września 2014

Rozdział 24

Moje powieki były takie ciężkie. Próbowałam kilka razy je podnieść, ale za każdym razem moje wysiłki szły na nic. Chciałam się już obudzić, denerwował mnie brak świadomości gdzie jestem. Chciałam wstać i wrócić do domu. Nie, to nie był już mój dom, więc nie tam chciałam iść. Próbowałam się odezwać, ale czułam, że przez to jestem jeszcze dalej od upragnionego przebudzenia. Słyszałam różne głosy, ale nie mogłam rozpoznać ich właścicieli. To było męczące.
~*~
Znów to samo uczucie, te same ciężkie powieki i ta sama chęć otworzenia ich. Bolały mnie nogi, ręce, chciałam nimi poruszyć, ale nie mam pojęcia czy mi się udawało.
Brak świadomości.
~*~
Dobra, dosyć tego. Chcę otworzyć te cholerne oczy i niech Bóg mi świadkiem, zrobię to, choćbym miała zużyć na to całą swoją energię. O, czuję czyjś dotyk. To miłe uczucie. I znów te głosy, znów bolące kończyny. Dobry Boże, gdzie ja jestem?
~*~
Okej Sophie, dasz radę. Teraz albo nigdy. Boże, co ja mówię. Mam wrażenie, że moja świadomość gdzieś sobie poszła i zaszyła się na jakiś czas, w ustronnym miejscu, pozostawiając mnie samą i bezbronną. Och, znów słysze dźwięki. Chcę zobaczyć skąd się biorą. " Więc po prostu otwórz te piekielne oczy!" krzyczę sama na siebie.
Zaraz, a gdzie podział się Justin i dlaczego go tutaj ze mną nie ma? Muszę go znaleźć i powiedzieć co mi się przytrafiło. Koniecznie!
 Więc Sophie, skarbie. Do roboty.
Chryste, te powieki ważą chyba z tonę. W mojej głowie rozbrzmiewa kojący głos Justina, mówi słowa, które już kiedyś słyszałam - "Wszystko będzie dobrze, Sophie. Dasz radę. Jesteś silna. Kocham Cię." Och, tak. Ja też cię kocham, Justin. Hm, ciekawe gdzie jesteś?
Muszę to sprawdzić, upewnić się że nic mu nie jest. To daje mi siłę i wreszcie unoszę jedną powiekę, a zaraz potem drugą. Mam sucho w ustach, ale zamiast wołać o wodę, jak mantrę powtarzam imię Justina. Rozglądam się i lekko mrużę oczy, ponieważ biel ścian w pokoju, aż razi. Patrzę w bok, jakaś maszyna, do której jak potem dostrzegam jestem podpięta, uporczywie i drażniąco pika. Wyłączcie to, zanim moja głowa eksploduje.
Gdzie jest Justin?
Pójdę go poszukać, to będzie najlepsze rozwiązanie. Ale najpierw muszę pozbyć się tych przeklętych rurek i kabli, do których jestem podpięta. Robię to, wciąż powtarzając imię Justina, ale gdy tylko odłączam jakiś kabel, cholerna pikająca maszyna zaczyna wrzeszczeć. O mój boże, wyłączcie to, błagam. Moja głowa boleśnie pulsuje. A ciało boli.
Justin. Justin. Justin.

Justin's POV
Rozmawiałem właśnie z lekarzem, gdy usłyszałem głośne pikanie, ocierające się o alarm. Razem z doktorem Laurie obróciliśmy się w kierunku, skąd dochodził ten denerwujący dźwięk i wszystko wskazywało na to, że to w sali Sophie coś się dzieje. Poczułem jak moje serce zaczyna szybciej bić, a gardło zaciska nieprzyjemnie. Ruszyłem biegiem do pokoju, w którym leżała i z każdym pokonanym metrem, strach rósł. Zatrzymałem się w progu, gdy zobaczyłem wyrywającą sobie z ręki kable i rurki Sophie, którą teraz trzymała pielęgniarka i starała się ponownie położyć ją do łóżka, ponieważ dziewczyna próbowała wstać. Rozszerzyłem oczy, gdy usłyszałem jak powtarza moje imię. Dobry Boże, ona nie ma pojęcia co się dzieje. Kiedy pielęgniarce wreszcie udało się ułożyć Sophie, chwyciła ją za ramiona, a druga z pielęgniarek, która przed momentem wbiegła do pokoju, podpinała ją na nowo do tych całych specjalistycznych maszyn. Sophie natomiast cały czas mamrotała moje imię, szarpiąc się i warcząc co jakiś czas, że musi mnie znaleźć. Podbiegłem do niej i chwyciłem jej twarz, patrząc w jej oczy.
- Jestem przy tobie kochanie, a teraz się uspokój.
Dziewczyna widząc mnie uśmiechnęła się, ale jej oczy były jakby nieobecne. Wyglądała, jakby dobrze się naćpała. Uśmiechała się pusto, mamrocząc coś pod nosem, a ja stałem i wpatrywałem się w jej twarz, która jakby nie należała do niej. Wtedy odepchnięto mnie, a ja zrobiłem kilka kroków do tyłu, robiąc miejsce lekarzowi oraz pielęgniarce. Wyszedłem z pokoju, wplatając palce we włosy i ciągnąc za końcówki. Wydałem z siebie jęk frustracji i oparłem dłonie o ściane, pochylając głowę. Czy się stresowałem? Jak cholera.
Po chwili usłyszałem chrząknięcie, więc odwróciłem głowę i spojrzałem na lekarza, który właśnie stał przede mną. Zanim zdążył cokolwiek powiedzieć, zapytałem.
- Dlaczego ona taka jest?
- To efekt działania środków przeciwbólowych, proszę się nie martwić. To minie. - odpowiedział ze spokojem w głosie, który przez lata praktyki, zdążył opanować do perfekcji. Przynajmniej tak sądze.
- Co z nią? - ponownie zapytałem, rozumiejąc już dlaczego Sophie tak się zachowywała.
- Podaliśmy jej leki, po których zasnęła. Potrzebuje teraz dużo odpoczynku, żeby do końca się zregenerować. - wyjaśnił. - A teraz prosze mi wybaczyć, muszę też zajrzeć do reszty pacjentów.
- Oczywiście. - kiwnąłem. - Dziękuje panu. - uśmiechnąłem się z wdzięcznością i uścisnąłem lekarzowi dłoń.
Kiedy zostałem sam, wziąłem głęboki oddech i stwierdziłem, że pójdę do Sophie. Miałem wrażenie, że nie chciałaby zostać sama. Zresztą siedzę przy niej, odkąd ją tu przywiozłem i przysięgam, że Bóg dawno nie usłyszał tylu modlitw wychodzących z moich ust.
Wchodząc do sali, spojrzałem na jej bezbronne ciało, które było pobite i odziane w koszmarną szpitalną piżamę. Jestem pewien, że kiedy tylko się obudzi i będzie świadoma tego co się dzieje, od razu zacznie jęczeć, że nie podoba jej się jej strój. Na tę myśl uśmiechnąłem się lekko, kręcąc głową. Siadając na niewygodnym stołku obok jej łóżka, chwyciłem jej delikatną dłoń i przyłożyłem ją sobie do ust, składając na niej ciepły pocałunek. Dźwięk urządzeń, do których Sophie była podpięta drażnił moje uszy, ale szczerze mówiąc upłynęło tyle czasu, że chyba powoli się do tego przyzwyczaiłem.
Zastanawiałem się czy powinienem zadzwonić do rodziców Sophie czy do Chrisa i poinformować ich o tym, że się obudziła, ale wtedy jakby w odpowiedzi na moje myśli do Sali wszedł Chris, a zaraz za nim Katty.
- Cześć. – mruknął Chris, gdy wymienialiśmy uściski dłoni. Kat powtórzyła jego słowa, gdy przytulała się do mnie na powitanie, ale nie skupiała się na tym zbytnio, ponieważ od razu podeszła do Sophie, siadając obok niej.
- Rozmawiałeś z lekarzem? Nie mogłem go znaleźć. – zapytał Chris, stając w nogach łóżka i opierając dłonie o metalową część.
- Tak, jakieś kilka minut temu. – podrapałem się po karku, cicho wzdychając. – Ma dosyć poważne obrażenia, ale jest stabilna. Obudziła się.
- Co? Jak to? – Kat podniosła szybko głowę i wbiła we mnie wzrok.
- Rozmawiałem z lekarzem, kiedy w sali Sophie zaczęła piszczeć ta cholerna maszyna. – wskazałem głową na duży ekran koło łóżka Soph. – Okazało się, że się obudziła, ale nie była świadoma tego co robi. Zaczęła się wyrywać i chciała iść mnie szukać, bo non stop powtarzała moje imie. Wyglądała na dobrze naćpaną.
- Słucham? – zapytał twardo Chris.
- Lekarz mówi, że to przez środki przeciwbólowe jakie jej podali.
- Dlaczego wciąż śpi? – Kat jęknęła, gdy gładziła dłoń Sophie.
- Podali jej takie leki, po których zasnęła. Musi dużo odpoczywać, żeby wrócić do formy. – odparłem, patrząc na moją dziewczynę, która teraz spokojnie spała.
- A ty Justin? Myślę, że też powinieneś iść trochę odpocząć. – powiedział Chris, klepiąc mnie po ramieniu.
Nawet się nie obróciłem, by na niego spojrzeć. Parsknąłem śmiechem i pokręciłem głową, rzucając.
- Nie ma mowy. Nie zostawię jej tu. Szczególnie, że może się w każdej chwili obudzić.
- Ale potrzebujesz tego. Kiedy ty ostatni raz spałeś? – zapytała twardo Kat.
- Nie ważne. Nie zmienię decyzji, nawet na to nie licz. – nie miałem najmniejszego zamiaru pójść do domu i trochę się zdrzemnąć i odświeżyć, mimo, że mój organizm wręcz o to błagał.
- Doceniam to, że tu jesteś od początku, ale stary, naprawdę potrzebujesz chwili dla siebie. – wiedziałem, że Chris ma dobre chęci, ale ja nie potrafiłem opuścić Sophie na dłużej niż 15 minut.
Po prostu bałem się, że gdy nie będzie mnie dłużej coś może się stać. Dobrego lub złego, bóg jeden wie. Dlatego zawsze wolałem być na posterunku, gdyby coś się wydarzyło. Mimo, że otaczali ją sami specjaliści, wolałem się osobiście upewnić, że wszystko z nią w porządku.
- To chodź chociaż z nami na kawę do bufetu. – Kat jako pierwsza skapitulowała.
Chris posłał jej pytające spojrzenie, ale zaraz załapał, że nie odpuszczę, więc wzdychając ciężko, wzruszył ramionami.
- Chodź Bieber, to też ci się trochę przyda.
Postanowiłem się już nie kłócić. To i tak było lepszym wyjściem i propozycją, niż pojechanie do swojego domu. Ostatni raz patrząc na spokojnie śpiącą Sophie, wstałem i wyszedłem z dwójką z sali.

Po kilku minutach wróciliśmy na piętro, gdzie leżała Sophie, trzymając w dłoniach papierowe kubki z kawą. Nie należała ona do kaw najlepszej jakości, ale lepsze to niż nic, no nie? Tak czy inaczej wchodząc do sali, zauważyłem jak powieki Soph drgają. Podszedłem do jej łóżka, odkładając kubek na szafkę i złapałem ją za dłoń, badając jej twarz wzrokiem. W końcu, po kilku minutach zmagań otworzyła oczy, jednak jej spojrzenie było jeszcze zbłąkane. Poczułem jak mój żołądek wreszcie się rozkurcza, a z ramion spada jakieś obciążenie.
- Sophie, kochanie. – szepnąłem, czując jak na moje usta wkrada się pełen radości uśmiech.

Sophie’s POV
- Gdzie ja jestem? – wychrypiałam skrzeczącym głosem. O boże, ale chce mi się pić.
- W szpitalu. – odparł jakiś męski głos, nie należący do Justina. Nie bardzo skupiałam się na tym, do kogo należał, ponieważ moja głowa nieprzyjemnie pulsowała, a światło wciąż drażniło moje oczy.
Ależ chce mi się pić.
- Jak się czujesz? – zapytał Justin, mocniej ściskając moją dłoń.
- Wody. – poprosiłam, czując susze w swoich ustach. Mój boże, to okropne.
- Och, oczywiście. Proszę. – tym razem usłyszałam damski głos.
 Co do cholery?
Odwróciłam głowę w bok i zobaczyłam początkowo zamazaną postać, ale gdy wytężyłam wzrok od razu rozpoznałam tę burzę blond włosów i idealną figurę.
- Katty? – szepnęłam, gdy odebrałam od niej wodę. Nie czekając dłużej, przechyliłam butelkę i wypiłam prawie całą zawartość. – O mój boże, to chyba najlepsza woda jakąkolwiek w życiu piłam. – wymruczałam do siebie.
- Tak to ja, Lorens. Własnej przyjaciółki nie poznajesz? – o rany, czy ona wiecznie musi taka być? Kiedyś ją zabiję, niech Bóg mi świadkiem.
- Przepraszam, mam lekko rozmazany widok. – powiedziałam cicho, ponownie zamykając powieki.
- Powinniśmy zawiadomić lekarza. – ponownie usłyszałam ten sam męski głos co wcześniej. Zmarszczyłam brwi i otworzyłam oczy, tym razem widząc nieco lepiej.
- Chris. – uśmiechnęłam się słabo, uświadamiając się, że to mój brat stoi koło łóżka i przygląda mi si1) z troską.
- Mam to zrobić? – zapytał Justin, rozluźniając lekko uścisk na mojej dłoni.
Nie! Zostań!
- Ja to załatwię. – odparł spokojnie Chris, posyłając mi uśmiech, który był zarezerwowany tylko dla mnie.
Och, tęskniłam za nim.
- Pójdę z tobą. – dodała Kat, również się do mnie uśmiechając, a chwile później razem z Chrisem wyszła z sali.
Przeniosłam swój wzrok na Justina i westchnęłam cicho.
- Tak się cieszę, że się obudziłaś. Myślałem, że oszaleję. – mówiąc to podniósł moją dłoń do ust i zaczął całować kostki z czułością.
- Długo spałam? – zapytałam, lekko marszcząc brwi.
- Leżysz tu od trzech dni. – odparł, patrząc mi w oczy.
O cholera. Tego się nie spodziewałam. Przecież wydawało mi się, że to tylko kilka godzin.
- Tak bardzo się bałem…- wyszeptał, a w jego głosie mogłam wyczuć ból.
Poczułam jak moje serce zaczyna szybciej bić, a w brzuchu pojawia się stado motyli. On naprawdę mnie kocha.
- Justin…- wyciągnęłam do niego dłoń, by móc pogłaskać go po policzku. Nie golił się.
- Miała pani wiele szczęścia. – nagle w drzwiach pojawił się mężczyzna w średnim wieku i białym kitlu. Był całkiem przystojny.
- A pan to? – zapytałam, mimo że oczywistym było to, że jest lekarzem.
- Jestem doktor Laurie i prowadzę pani przypadek. – odpowiedział bardzo oficjalnie. Ach, ci lekarze. – Mówiąc o tym, że miała pani wiele szczęścia, miałem na myśli fakt, że gdyby odłamek złamanego żebra był o 2 centymetry przesunięty w lewo doszłoby do przebicia płuca oraz to, że gdyby nie pojawiła się pani w szpitalu, mogłoby być dużo gorzej niż było. – mężczyzna powiedział surowym głosem, ale nie z powodu złości, lecz pewnego rodzaju troski.
- Złamanie? O czym pan mówi? – ponieważ znów zaschło mi w gardle, sięgnęłam po butelkę z wodą.
- Trzy złamane żebra, a oprócz tego lekki wstrząs mózgu i mocno obite kończyny oraz twarz. To wszystkie z pani objawów. – patrzyłam na lekarza w zupełnym osłupieniu, kiedy on wstał obok łóżka i przeglądał jakieś karty. – A poza tym miała pani stare sińce na ciele. Kto panią tak urządził?
Zagryzłam wargę. Przecież mu nie powiem, że to mój ojciec, pomyślałam. Spojrzałam w bok, nie wiedząc co odpowiedzieć. Miałam zwyczajnie skłamać? W zasadzie robiłam to od lat, więc co mi tam jeden raz więcej.
- Ktoś mnie napadł. Nie sądziłam, że mój stan zdrowia tak się pogorszy. Wcześniej czułam się w miarę dobrze. A te stare sińce to od tańca. – westchnęłam, mając nadzieję, że lekarz w to uwierzy.
Doktor Laurie zerknął na mnie, marszcząc lekko swoje ciemne brwi. Chyba analizował moje słowa i ich wiarygodność. W końcu kiwnął głową i odłożył karty na stolik.
- Postąpiła pani bardzo nierozsądnie ignorując swój stan i nie stawiając się w szpitalu. Tak czy inaczej, zostanie tu pani jeszcze około 4 dni, bo musimy powtórzyć jeszcze raz badania i poczekać, aż pani organizm będzie na tyle silny, że będziemy mogli panią spokojnie stąd wypisać.
- W porządku. Dziękuję. – posłałam lekarzowi uśmiech, a następnie wbiłam wzrok w swoje dłonie.
- Nie ma za co. A teraz muszę wracać do pozostałych pacjentów. Do zobaczenia, panno Lorens. – kiwnął uprzejmie doktor Laurie i posyłając mi ciepły uśmiech opuścił salę.
Wypuściłam z płuc powietrze, nie zdając sobie sprawy z tego, że je wstrzymywałam.
- Dlaczego go okłamałaś? – zapytał nagle Justin, a jego ton nie wskazywał na to, że był zadowolony.
- A miałam powiedzieć prawdę? – uniosłam pytająco brew.
- Tak Sophie, to miałaś zrobić. – kiwnął głową, wpatrując się we mnie intensywnie.
- Justin, to mój ojciec i mimo wszystko nie chcę, żeby miał kłopoty. Nie chce, żeby miał sprawę w sądzie na karku. – nie wierzyłam, że to mówię, ale czułam w sercu, że nie byłabym w stanie wydać taty. Mimo tego, że był sukinsynem i traktował mnie jak gówno.
- Ale on na to zasługuje, Sophie! Widzisz do czego doprowadził? Zmasakrował swoją własną córkę, a ty wciąż go bronisz. Lubisz żyć w zakłamaniu, prawda? – Justin nie był sobą, on przerażał mnie w tym momencie. Jego uśmiech na twarzy wcale nie oznaczał, że jest szczęśliwy.
- Justin, proszę cię, przestań. Nie mam siły i ochoty na takie rozmowy. Jeśli masz taki być, to stąd wyjdź i wróć jak się uspokoisz. –powiedziałam odwracając wzrok i patrząc w jakiś punkt na ścianie.
- Przepraszam kochanie. – nagle poczułam jak Justin zamyka moją dłoń w swojej. – Nie chciałem cię zasmucić. Po prostu się o ciebie martwię i nie lubię żyć z faktem, że ten kto cię tak urządził chodzi bezkarnie po świecie.
- Rozumiem Justin, ale ja nie chcę wymierzać sprawiedliwości w ten sposób. Sądze, ze największą karą jaką mogłam mu zrobić to wyprowadzka z domu. Chociaż mogę śmiało stwierdzić, że na razie się z tego cieszy. Tak samo jak mama. – wzruszyłam ramionami, zakładając kosmyk włosów za ucho.
- Była tutaj… - szepnął Justin, patrząc na moją dłoń.
- Jak to? Żartujesz? – zapytałam trzęsącym się głosem.
- A wyglądam jakbym miał na to ochotę? – chłopak uniósł wzrok, błądząc nim po mojej twarzy. – Była tutaj po tym jak poinformowałem Chrisa. Ale kiedy tu wpadła, zrobiła awanturę, krzycząc że to moja wina, więc Chris ją stąd wyprosił.
Pokiwałam nędznie głową, czując jak łzy zbierają się w moich oczach. To dalej tak cholernie bolało. Wzięłam głęboki oddech i odezwałam się trzęsącym się głosem.
- Chciałabym się zdrzemnąć. Źle się czuję.
- Dobrze kochanie. Ja wciąż tu będę. – odezwał się Justin, a chwilę później nachylił się by pocałować mnie w czoło.

Cztery dni później, tak jak wspominał doktor Laurie wyszłam ze szpitala. Oczywiście w trakcie mojego pobytu Kat, Chris oraz Trish przychodzili do mnie regularnie. Nawet chłopcy przyszli mnie odwiedzić pewnego dnia. Justin był przy mnie cały czas, musiałam prawie siłą wysłać go do domu żeby odpoczął i zajął się sobą. Udało mi się to tylko dzięki chłopakom, którzy sprzyjali mi i również twierdzili, że Justin powinien chociaż na chwile wrócić do domu.
- Boże, jak dobrze poczuć wreszcie świeże powietrze. – powiedziałam wesoło, kiedy zakładałam okulary przeciwsłoneczne na nos.
- Ja na twoim miejscu cieszyłabym się, że nie musisz już nosić tych koszmarnych szpitalnych ubrań. Nawet najlepsi wyglądają w tym tragicznie. – westchnęła Kat, tak jakby to było coś od czego zależy życie człowieka.
- Jesteś nienormalna. – zaśmiałam się, kręcąc głową.
- Jeśli już sobie posłodziłyście, to wsiadajcie do samochodu. – powiedział Justin, przewracając oczami i pakując moją torbę do bagażnika.
- Wracajcie sami, ja jestem umówiona. – uśmiechnęła się Katty, poprawiając włosy.
- Z kim? – uniosłam pytająco brew.
- Raczej gdzie! Zgłosiłam się do agencji modelek. – powiedziała entuzjastycznie.
- Słucham? Kiedy? Dlaczego mi o tym nie powiedziałaś?- podeszłam bliżej niej, łapiąc jej dłonie.
- Kiedy byłaś w szpitalu. – rzuciła, szczerząc się do mnie. – Nie chciałam nic mówić dopóki nie miałam potwierdzenia, że mnie przyjęli. A teraz nie dość, że to zrobili to mam już pierwsze propozycje!- ścisnęła mocniej moje dłonie, tuptając śmiesznie.
- O mój boże, tak się cieszę! – pociągnęłam przyjaciółkę do uścisku. – Ale szczerze mówiąc, nie spodziewałam się tego. Przynajmniej nie teraz. – zaśmiałam się, myśląc o rozmowach z Kat, kiedy mówiła o tym, że marzy by być modelką.
Wiedziała o całym świecie mody praktycznie wszystko. Od lat się tym interesowała, jeździła czasem na pokazy czy tygodnie mody, gdy tylko finanse jej na to pozwalały. A oprócz tego, że interesowała się tym, sama tworzyła świetne projekty. Byłam pewna, że kiedyś wreszcie podejmie to wyzywanie i zgłosi się do agencji, ale myślałam, że zrobi to po skończeniu szkoły. Ale to nie zmienia faktu, jak bardzo dumna z niej jestem,
- Stwierdziłam, że muszę coś dla siebie zrobić i trochę zmienić swoje życie. Chce się sprawdzić, wiesz że to moje marzenie. – wymruczała mi do ucha, gdy przytulałam ją do siebie.
- Wiem o tym. Bardzo się ciesze i wiem, że pokochają cię tam.
- Dzięki. A teraz muszę już lecieć. Odezwę się po wszystkim. Cześć! – pomachała nam na pożegnanie i ruszyła w dół ulicy, lekko machając biodrami.
- Trzymam kciuki! – krzyknęłam za nią, a następnie wróciłam do Justina, który czekał już na mnie w samochodzie.
- I jak tam? – zapytał Justin, odpalając samochód i ruszając spod szpitala.
- Ona jest szalona. – zaśmiałam się, zapinając pasy.
- Myślałem, że wiesz już o tym od dawna. – odparł, uśmiechając się wesoło.
- Uwierz mi, że ona za każdym razem zaskakuje mnie jeszcze bardziej. Mimo, że znam ją od lat. – zaśmiałam się, rozsiadając się w wygodnym fotelu.
- Szczęśliwa, że wracasz do domu? – poczułam dłoń Justina na moim kolanie, które zaraz potem lekko ścisnął.
Jak to, do domu? Nie chce wracać do matki, a tym bardziej do ojca. Dlaczego Justin chce mnie tam zawieźć? Poczułam jak serce zaczyna mi szybciej bić, a żołądek skurcza się nieprzyjemnie. Spojrzałam na Justina, który chyba zauważył mój przerażony wzrok i od razu pokręcił głową, śmiejąc się nerwowo.
- Nie kochanie, nie do twojego domu. Wracasz ze mną do mojego domu. – w jego głosie słyszałam troskę, przez co zrobiło mi się nieco lepiej.
- Dziękuję. – szepnęłam, patrząc w jego piwne oczy, które były dla mnie najpiękniejsze na świecie.
Justin nachylił się do mnie i przycisnął swoje usta do moich, składając na nich czuły i delikatny pocałunek. On był dobry, naprawdę dobry.
Po 15 minutach jazdy byliśmy pod domem Justina i chłopaków. Wjeżdżając na podjazd zauważyliśmy dużego rodzinnego vana. Nie poznawałam tego samochodu, więc przeniosłam wzrok na Justina, który tak samo jak ja był zaskoczony.
- Co do cholery? – mruknął pod nosem, parkując obok vana.
- Justin, czyj to samochód? – zapytałam, ponieważ byłam pewna, że nie należy do żadnego z chłopców.
Nie odpowiedział, jedynie wzruszył ramionami cały czas obserwując samochód. Czyżby wiedział czyj to wóz?
Justin wyszedł z auta, wziął moją torbę na ramię, a kiedy ja również byłam już przed samochodem, złapał moją dłoń i pociągnął w stronę domu. Gdy chłopak otworzył drzwi, usłyszałam jakieś ożywione rozmowy.
- Co tu się dzieje?- krzyknął Justin, rzucając moją torbę na bok i ściągając buty ze stóp.
- Justin! – nagle z kuchni wybiegło dwoje małych dzieci. Blondwłosy chłopiec i dziewczynka w krótkich brązowych włosach. Od razu rzucili się na Justina, który przez ułamek sekundy stał w osłupieniu, ale gdy tylko dzieciaki zaczęły piszczeć i śmiać się, przykucnął przy nich i oboje przytulił.
- Jaxon, Jazzy! Co wy tu robicie? – zapytał drżącym głosem,
Wiedziałam, że skądś kojarze tych malców. To rodzeństwo Justina, widziałam ich na zdjęciu. Po chwili w przedpokoju pojawiła się kobieta, mimo szpilek wciąż była drobna i niska, miała piękny uśmiech i ciemne, czekoladowe włosy spadające kaskadami na jej ramiona. Za nią pojawił się wyższy mężczyzna, dosyć przystojny i z kilkoma widocznymi tatuażami na rękach. Miał w oczach pewien błysk, który czynił go intrygującym.
Justin uniósł wzrok w górę, chyba nie wierząc w to co się dzieje. Uniósł się w górę i wpadł w ramiona kobiety, która tylko na to czekała.
- Mamo… - wyszeptał pełnym emocji głosem.
- Justin, synku. Tak bardzo tęskniliśmy.- odparła, całując go w policzek i głaskając po ramionach.
Następnie Justin przywitał się z tatą, który zamknął go w niedźwiedzim uścisku.
Przyglądałam się tej uroczej scence i poczułam się trochę nieswojo. Dzieciaki przyglądały mi się z zaciekawieniem, a ja posyłałam im pojedyncze uśmiechy. W końcu postanowiłam zostawić ich samych, udając się na górę. Kiedy byłam już przy schodach, usłyszałam głos Justina.
- Sophie, chodź tutaj.
Obróciłam się niepewnie i spojrzałam na niego, uśmiechając się nerwowo. Wreszcie zmusiłam się do zrobienia kroku w ich kierunku. Podchodząc do rodziny Justina, czułam jak wszyscy przyglądają mi się uważnie. Przełknęłam ślinę i wbiłam wzrok w podłogę.
- Mamo, tato. To Sophie, moja dziewczyna. – słysząc, że nazwał mnie swoją dziewczyną poczułam w brzuchu stado motyli.
- Miło mi państwa poznać. – powiedziałam cicho, wyciągając dłoń w kierunku mamy Justina.
Ona natomiast szeroko się uśmiechnęła i przytuliła mnie, ciepło witając.
- Witaj kochanie. Jestem Pattie.– przepięknie pachniała, o mój boże.
Tata Justina, Jeremy był nieco mniej wylewny, ale kiedy podałam mu dłoń, niczym prawdziwy dżentelmen ucałował ją.
Czułam się troszkę niezręcznie. Nie wiedziałam co powiedzieć, ani co zrobić.
- Sophie, mogłabyś nas zostawić na chwilkę samych? Mamy coś ważnego do omówienia. Nie obraź się kochanie. – odezwała się Pattie, patrząc na mnie z ciepłym uśmiechem na ustach.
- Oczywiście, rozumiem. – kiwnęłam głową i odwzajemniłam uśmiech.
Chciałam iść wreszcie do pokoju Justina, ale wtedy Jazzy oraz Jaxon podbiegli do mnie i zapytali słodko.
- Sophie, pójdziesz się z nami pobawić?
Uśmiechnęłam się szeroko, ciesząc się, że dzieciaki nie miały żadnych oporów ani zastrzeżeń do mnie.
- Jasne. Chodźcie do ogrodu. – kiwnęłam głową, a dzieciaki złapały moje dłonie i ruszyliśmy na zewnątrz.
Obróciłam głowę w stronę Justina i zauważyłam, jak patrzył z uwielbieniem na naszą trójkę.

Cmoknęłam w jego kierunku, a potem zniknął w kuchni z rodzicami, więc i ja wyszłam do ogrodu, patrząc jak Jazzy i Jaxon wesoło zaczynają biegać koło basenu.



Przepraszam, że taki krótki. Mam nadzieję, że Wam się spodoba.
Jeśli chcecie być informowani, zostawiającie swoje usery z twittera w zakładce "Informowani".
Jeśli przeczytałaś/eś, proszę skomentuj. Doceń to, że poświęcam czas i piszę, a wasze komentarze bardzo mnie motywują do pracy.
No, to na tyle.
Do następnego!
V.