Menu

sobota, 1 marca 2014

Rozdział 18

Gdy tylko opuściłam budynek szpitala, żegnając się wcześniej z Kat, stanęłam przed wejściem i odpaliłam papierosa. To co działo się aktualnie w moim umyśle, było cholernie złe i mocne. A co gorsza, nie potrafiłam ułożyć tego wszystkiego w jakąś rozsądną całość. 
W panicznym i chaotycznym tępie przykładałam papierosa do ust i zaciągałam się dymem, starając się opanować drżenie ciała, aż w końcu czyjś głos przerwał moje starania.
- Ej, mała! Tu nie wolno palić. - pouczył mnie jakiś chłopak.
- Spierdalaj. - warknęłam i posłałam mu mordercze spojrzenie, co chyba poskutkowało, ponieważ chłopak oddalił się bez zbędnych słów.
Dobra, przyznałam się Katty do tego, że kocham Justina, ale nie mogłam wyrzucić z mojej głowy tego, że Justin prawdopodobnie zgwałcił jakąś niewinną dziewczynę i ma na karku już kilka wyroków. I do tego te wszystkie przemyty! Byłam na niego wściekła, mimo tego, że powiedział mi czym się zajmuje. Ale na miłość boską... Nie wspomniał o najważniejszym, do cholery. I to był powód, dla którego w tej chwili nienawidziłam go tak mocno, jak tylko byłam w stanie to robić. Musiałam z nim porozmawiać i wyjaśnić tą chorą sytuację, bo w przeciwnym razie będą mnie zbierać z chodnika. Dlatego też wyjęłam z kieszeni  telefon i wystukałam sms'a do Justina, wiedząc, że nie mogę usłyszeć teraz jego głosu, ponieważ za bardzo byłam nabuzowana, a dźwięk jego ochrypłego głosu mógłby znacznie pokrzyżować mi plany. Chryste, jak ten facet na mnie działał.
Do: Justin.
Treść : Musimy się spotkać. TERAZ. 

Nie musiałam czekać długo na odpowiedź z jego strony.

Od: Justin.
Treść : Sophie, nie dam rady teraz akurat się spotkać. Coś się stało? 

Przewróciłam oczami i wysyczałam w myślach : "Tak Bieber, właśnie sobie przejebałeś."
Kręcąc głową, wystukałam szybko odpowiedź.

Do: Justin.
Treść : Owszem, dasz radę AKURAT TERAZ się ze mną spotkać. 

Kilka chwil później usłyszałam znajomy dźwięk przychodzącej wiadomości.

Od: Justin.
Treść: Ja pierdole. Za 15 minut u mnie? 

O nie, nie, panie Bieber. Nie ma takiej opcji. Na tę rozmowę musze wybrać jakiś neutralny grunt, bo wiem, że jeżeli poszłabym do niego do domu ta rozmowa wyglądałaby zupełnie inaczej, niż tak jak sobie to wymyśliłam. Poza tym, na jego terenie tracę zdrowy rozsądek. Przy nim z resztą też. A to połączenie, okazałoby się dla mnie i mojej wściekłości na niego zgubne.

Do: Justin.
Treść: Nie. Za 15 minut w Queens Park. Będę czekać na mostku. Znajdziesz mnie.

Kliknęłam ' wyślij ', a już kilka sekund później otrzymałam odpowiedź.

Od: Justin.
Treść: Dobra. Ps. Ciebie znajde nawet w ciemności.

Och, on naprawdę nie miał bladego pojęcia jak wielkie zaskoczenie go czeka, kiedy się ze mną spotka. W tej chwili byłam gotowa rozerwać jego ciało na strzępy. 
Tak czy inaczej, ruszyłam spod Stratford General Hospital w kierunku parku. Ulicę przemierzałam w szybkim tępie, a fakt, że ludzi było jak na tę porę naprawdę niewielu, tylko mi pomagał. Na miejsce dotarłam kilka minut przed czasem, więc miałam jeszcze parę cennych chwil, by poukładać sobie w głowie to, co chciałabym przekazać Justinowi. Oczywiście, znając mnie i mój słowotok, nic z tego nie wyjdzie, ale przynajmniej tak mogłam zająć sobie te kilka minut. Oparłam się łokciami o poręcz i cierpliwie czekałam, aż ten cholernie irytujący chłopak zjawi się na miejscu. 
Nagle poczułam ten znajomy, intensywny zapach, który działał na mnie jak afrodyzjak. Moje wszystkie zmysły się wyostrzyły, a ciałem zawładnął paraliż, ponieważ pragnęło delektować się tym zapachem jak najdłużej. Musiałam się otrząsnąć, bo wiem, że takie działania mogą zbić mnie z tropu. I całkiem prawdopodobne, że Justin to właśnie miał na celu. 
- Co do cholery jest tak ważne, że musze wszystko rzucać i zapierdalać do Ciebie? - z ust Justina wytoczyły się dość ostre słowa, które mnie konkretnie zaskoczyły.
Otworzyłam usta i zamrugałam kilka razy, aż w końcu wzięłam głęboki oddech i pozwoliłam opuścić mojej frustracji umysł oraz ciało.
- Twoje kłamstwa i Twoja pierdolona przeszłość. - sapnęłam, patrząc się na niego tak intensywnie jak on spoglądał na mnie. Zaczęło się.
- Co? O czym ty pieprzysz? - widziałam jak na jego twarzy pojawia się zakłopotanie pomieszane z nerwami.
- O tym, że tamtego wieczoru, kiedy zdecydowałeś się mi wszystko o sobie opowiedzieć, zapomniałeś wspomnieć o kilku, naprawdę istotnych rzeczach. - zmroziłam go wzrokiem.
- Przejdź do rzeczy Sophie, nie mam czasu na jakieś cholerne gierki. - wysyczał Justin.
Och, pojawił się pan zmienny. Przed paroma minutami pisał, że znajdzie mnie wszędzie, a teraz buzuje w nim frustracja. Cóż, to podobnie jak u mnie. I z tyłu głowy, miałam świadomość, że możemy się pozabijać dzisiejszego popołudnia.
- Zamierzałeś mi kiedykolwiek kurwa powiedzieć o tym, że zgwałciłeś jakąś laskę, czy że masz już wyroki? O, albo o tym, że bawisz się w pierdolone przemyty? I że twoim nauczycielem był nie kto inny, jak Ryan?- warknęłam, podchodząc do niego. - Zamierzałeś? Huh? Oczywiście, że nie.
- Kto Ci o tym powiedział? - wzrok Justina był tak ostry, że byłby w stanie przeciąć każdą stal.
- To jest najmniej istotne w tym wszystkim, człowieku. - wyrzuciłam z frustracją w głosie.
- Jest. 
- Zamierzałeś mi kurwa powiedzieć o czymkolwiek z tych sytuacji, które właśnie wymieniłam? - zapytałam, ignorując jego wyraźną chęć poznania tego kto mi o tym wszystkim opowiedział.
Justin patrzył na mnie zdystansowanym spojrzeniem, a jego postawa wyraźnie mówiła, że jest gotowy do starcia.
- Nie wiem. - odezwał się w końcu.
- Jak to " nie wiesz"? Wiesz co Ci powiem, chłopaku? Jesteś jednym ,wielkim, pieprzonym kłamcą.
- Nie dziwie się, że Ryan pociął Ci nogi. Ciesz się, że nie obciął Ci tego niewyparzonego języka. 
- Słucham? - zapytałam, patrząc na niego zaszokowana tym, co właśnie powiedział.
- Uważaj na słowa. - wywarczał Justin.
- I vice versa. - rzuciłam szybko w odwecie. - Nie dość, kłamca to do tego cholerny tchórz. - zaśmiałam się żałośnie pod nosem.
- O czym ty do cholery pieprzysz Lorens?! - wyrzucił z siebie pełne wkurzenia słowa.
- Zawsze, kiedy oczekuje od Ciebie jakiejś prawdy czy też wyjaśnień, ty zawsze sięgasz po sytuację, w której to JA zostałam potraktowana tak a nie inaczej. To słabe, prymitywne i obronne zachowanie, na poziomie zerówki. Wiesz Justin?
Doskonale widziałam, jak mięśnie na jego żuchwie się spinają, a szczęka zaciska, podobnie jak pięści. I wiedziałam, że trafiłam w samo sedno, że uraziłam jego dumę . 
- Chcesz poznać prawdę? - zapytał zbyt spokojnie Justin.
- Między innymi po to tutaj przyszłam! - krzyknęłam, nie mogąc powstrzymać tej irytacji. 
Dobry Jezu, czy on naprawdę był taki tępy? 
- Cóż. To nie jest historia, którą chę tutaj akurat opowiedzieć. I nie mam czasu na tłumaczenie Ci się. Nie teraz. - każde z tych słów Justin wypowiedział spokojnie i rzeczowo, co tylko podsyciło moją irytację.
- Jak sobie chcesz. - warknęłam, oddalając się kilka metrów, po czym odwróciłam się do niego i wskazując na niego palcem, wysyczałam. - Ale możesz o mnie zapomnieć. Nie chce spotykać się z pieprzonym kłamcą, którym jesteś. Możesz już biegnąć do swoich spraw, które są kurwa ważniejsze od tego, by wyjaśnić mi cokolwiek. Idź, droga wolna. Ale pamiętaj, że jeżeli odejdziesz... A z resztą. - spojrzałam na niego boleśnie i odwróciłam się na pięcie, chcąc od niego uciec jak najdalej.
- Sophie! - usłyszałam wołanie za sobą, ale je zignorowałam, przyspieszając jedynie tępa.
- Sophie, do jasnej cholery! Zatrzymaj się! - Justin nie poddawał się, a ja miałam to gdzieś. Szłam przed siebie, czując jak frustracja przerasta mój umysł.
Nagle poczułam jak silna ręka Justina oplata mnie w talii, a potem przerzuca mnie  sobie przez ramie.
- Puść mnie do cholery! - krzyczałam, bijąc go po plecach i ruszając nogami w powietrzu. 
Gdy chłopak zignorował moją prośbę, krzyknęłam raz jeszcze. 
- Słyszysz?! Postaw mnie na ziemi! 
Justin spokojnie kroczył przed siebie, prawdopodobnie kierując się do swojego samochodu,a ja łapałam rozbawione i zaskoczone spojrzenia przechodniów. Czułam jak moja twarz robi się czerwona z zażenowania. 
- Nienawidzę Cię. - wyjęczałam, przejeżdżając dłonią po twarzy.
- Zamknij się wreszcie. - warknął Justin, zbliżając się do auta.
Przewróciłam oczami, mając w tej chwili ochote sprzedać mu kulkę w skroń. Co za idiota.
Gdy podszedł do samochodu, usłyszałam charakterystyczne kliknięcie, a po chwili poczułam jak Justin rzuca mnie na chłodną skórę tylnych siedzeń. 
- Dupek. - warknęłam, poprawiając się na siedzeniu.
Justin zignorował mnie i obszedł wóz do okoła, następnie wsiadając na miejsce kierowcy i odpalając silnik. Ruszył na tyle gwałtownie, że prędkość wbiła mnie w siedznie i to dosyć nieprzyjemnie.
- Możesz mi powiedzieć, co ty do jasnej cholery wyprawiasz? - zapytałam ostro, zapinając pasy.
- Nie chcesz po dobroci, to załatwię to inaczej. 
- To ty nie chciałeś ze mną normalnie porozmawiać, więc nie wmawiaj mi, że to moja wina! - krzyknęłam zaciskając dłonie w pięści.
Justin zamilkł. Wbił wzrok w drogę i ani na moment nie przestawał. Jechał dosyć szybko, ale prowadził tak sprawnie i płynnie, że jakoś nie obawiałam się wypadku.
Krajobraz zaczął się zmieniać. Wyjechaliśmy z centrum i zaczęliśmy się kierować w bardziej zielone rejony Stratford. 
- Gdzie ty jedziesz? - zapytałam, mrożąc go wzrokiem.
- Zamknij się na litość boską. Chociaż raz siedź cicho. - syknął Justin, spotykając mój wzrok we wstecznym lusterku.
"Okej, skoro chcesz tak grać, to proszę bardzo. Od teraz siedzę cicho." pomyślałam.
Zebrałam włosy i przełożyłam je na lewe ramie, odwracając wzrok i oglądając to co było za oknem. W aucie zapanowała cisza, ale nie przeszkadzało mi to ani trochę. Wewnątrz mnie panował taki chaos, że chwila ciszy, była po prostu wybawieniem.
Po jakichś 30 minutach drogi zatrzymaliśmy się na zupełnym pustkowiu. Wokół były tylko drzewa, krzaki i jakaś polna droga. Na miłosć boską, gdzie on mnie wywiózł?
- Wysiadaj. - rzucił Justin, gasząc silnik.
Spojrzałam na niego drwiąco i zignorowałam rozkaz.
Justin wyszedł z samochodu i otworzył tylnie drzwi.
- Słyszałaś? Wysiadaj. - jego ton był konkretny, oschły i władczy.
Przewróciłam oczami i odpiełam pasy, nie chcąc się o to kłócić. Musiałam zachować wolę walki na później.
Gdy wysiadłam, Justin właśnie odpalał papierosa. Nawet na mnie nie spojrzał, więc mogłam spokojnie stwierdzić, że poziom jego wściekłości niewiele różni się od poziomu mojej. Zupełnie nie rozumiałam dlaczego. Przecież to on mnie okłamał i potraktował jak jakąś lalkę, nie ja jego. 
Stanęłam w bezpiecznej odległości od chłopaka i oparłam dłonie na biodrach. Słońce przyjemnie ogrzewało moje odkryte ramiona oraz bladą twarz. Od paru dni nie sypiałam dobrze, głównie ze względu na koszmarny ból w nogach. Ale dzięki bogu rany goiły się naprawdę szybko.
- Dlaczego mnie tu przywiozłeś? - zapytałam, łamiąc swoje wcześniejsze postanowienie.
Justin milczał kilka chwil, po czym odpowiedział z nutką rozbawienia w głosie.
- Bo tutaj nie możesz mi uciec. Jesteś zdana na mnie. 
Jasna cholera. Spojrzałam na niego wielkimi oczyma i przełknęłam ślinę, analizując jego słowa. Miał rację. Do miasta miałam pewnie kilkanaście kilometrów, a z moimi pociętymi nogami nie przejdę nawet dwóch. Przejechałam dłonią po włosach, wpatrując się w Justina bez słowa. Obserwowałam jak porusza się jego szczęka, gdy się zaciąga, jak porusza się jego jabłko Adama, gdy przełyka ślinę, jak zaciska pięści i je rozluźnia, jak poprawia snapa. Mój boże, mimo tego, że byłam na niego wściekła to czułam jak bardzo go kocham. Mimo tych wszystkich niedoskonałości,kłamstw oraz tajemnic.
Z zamyślenia wyrwał mnie niski głos Justina.
- Więc chciałaś mi o czymś powiedzieć, tak kochanie? - ton jego głosu wyprowadzał mnie z równowagi.
- Nie nazywaj mnie tak. - warknęłam, mrużąc lekko oczy.
- Och, tak mi przykro. Przepraszam. - drwił i to cholernie. 
- Jesteś popieprzonym dupkiem. - rzuciłam, patrząc na niego z odrazą.
- Powiedz mi coś, czego nie wiem. - wzruszył ramionami, tak cholernie lekceważąco, że byłam bliska od wydrapania mu oczu. - Ale zdaje się, że miałaś mi coś innego do powiedzenia.
- Dlaczego nie powiedziałeś mi, że bawisz się w przemyty, że masz wyroki na koncie, że zgwałciłeś jakąś dziewczynę i przede wszystkim, że twoim mentorem był Ryan? - zapytałam, skupiając całą swoją uwagę na Justinie.
Justin nabrał powietrza do płuc i wyrzucił przed siebie peta. Odepchnął się lekko od samochodu i mrużąc oczy, zbliżył się do mnie. Wyraźnie czułam jego oddech.
- Po pierwsze, nie wyskakuj tak na mnie, jasne? Nie masz tego gównianego prawa.
- Mam, odkąd się z tobą spotykam, do cholery. - sapnęłam, wbijając wzrok w jego twarz. - Więc?
- Ja pierdole. Od początku ci mówiłem, że są sprawy, o których nie chcę i nie będę ci mówić. I do jednych z tych spraw należały przemyty. Tak, przemycamy. Tak narkotyki oraz broń. Są też inne transporty. Dzięki temu zarabiamy. Nigdy cię to nie zastanawiało, skąd mamy pieniądze? - zapytał Justin.
- Nie. - odpowiedziałam szczerze. Sądziłam, że zarabiają na tych całych wyścigach. A właśnie.
- A co z wyścigami? 
- Tam dogadujemy się z gangami co do przemytów, wzmacniamy swoją pozycję, jeśli ktoś nam coś leży, to rozliczamy się z nim w odpowiedni sposób no i przede wszystkim robimy to dla przyjemności. - wyjaśnił Justin.
- Dobry Boże. - jęknęłam, przejeżdżając dłonią po twarzy. - A co z.. wyrokami? Gwałtem? - to ostatnie z trudem przeszło mi przez gardło.
- Kurwa, nie sądziłem, że kiedyś będę musiał się tłumaczyć ze swojego życia jakiejś lasce. - splunął Justin.
- Nie chcesz, to tego nie rób. - warknęłam i obróciłam się, zagryzając mocno wargi.
- Poczekaj. - rzucił Justin, wzdychając ciężko.
Stanęłam i zwróciłam się w jego strone, trzymając dystans między mną a nim, ponieważ powoli zaczynałam mieć wrażenie, że Justin będzie chciał jakoś odwrócić moją uwagę od tematu.
- Więc? 
- Siedziałem za posiadanie, kilka razy dostałem zawiasy za bójki czy kradzieże, kilka grzywn za nielegalne wyścigi i prowadzenie pod wpływem. - wzruszył ramionami Justin, jakby to nie było nic nadzwyczajnego.
Ale mnie zrobiło się słabo od natłoku informacji. 
- A..a.. a gwałt? Co z tym? - zapytałam prawie szeptem.
- Nic. Laska sama chciała. - rzucił Justin.
- Czego? Gwałtu?! - pisnęłam, wyrzucając ręce w powietrze.
- Dobry Boże, nie! - krzyknął Justin - Dziewczyna sama wpakowała się mi do łóżka, a ja chętnie skorzystałem z okazji. - każde jego słowo jakby mnie zabijało. Poważnie.
- To skąd to oskarżenie? - zapytałam, tracąc powoli siłę na cokolwiek.
- Chciała więcej, a ja jej tego dać nie chciałem. Nie byłem nią zainteresowany i nie była dla mnie nikim poza jednorazową przygodą. Laska nie mogła się z tym pogodzić i wniosła oskarżenie, zdając sobie sprawę jak bardzo przejebane miałem wtedy z policją. Myślała, że coś wskóra, ale nic mi nie udowodniono. Głównie z tego względu, że nie było czego dowodzić. 
- Okej. - pokiwałam głową, będać w zupełnym amoku. Natłok informacji był na tyle intensywny, że czułam, iż lada moment strace czucie w nogach.
- A co z Ryanem? - zapytałam, mając wrażenie jak całe powietrze ze mnie ucieka.
- Nic. - rzucił lekceważąco Justin.
To tylko podsyciło moje nerwy, dzięki czemu odzyskałam wolę walki.
- Błagam cie! Facet pociął mi nogi, odebrał jedną z przyjaciółek, a drugą usiłował zabić, a ty mi mówisz, że nic? Zaraz mnie szlag z tobą trafi! - wykrzyknęłam, nie kryjąc swojej frustracji.
- A co ja mam ci do cholery powiedzieć, huh? - zapytał niemiło Justin.
- Prawdę Justin! Cholerną prawdę! Chociaż raz to zrób! - wrzasnęłam, w tym właśnie momencie czując przeszywający ból w nogach. Ale zignorowałam go, starając się skupić na tym co zrobi Justin.
- Okej! Tak, Ryan był moim nauczycielem. To on pokazał mi ten świat i jak się w nim pracuje. To on mnie szkolił, pierwszy raz włożył broń do moich rąk, pierwszy raz kazał mi ogarnąć samemu przemyt, pierwszy raz wsadził do drogiego auta i przyprowadził na wyścigi. I to z nim poraz pierwszy zabiłem. Rozumiesz? - zapytał Justin, przeczesując nerwowo włosy.
- To dlaczego wciąż z nim nie jesteś? Dlaczego jesteś w zespole Brada? - patrzyłam na niego nieufnie, starając się okiełznać setki myśli, krążących teraz po mojej głowie.
- Bo zacząłem być w tym lepszy, niż się spodziewał i nie mógł się z tym pogodzić. Zaczeliśmy się kłócić, on zaczął robić sobie ze mnie chłopca na posyłki, wyręczał się mną w każdej gównianej sprawie i próbował zbić mnie z mojego '' miejsca'' w światku. - wyjaśnił Justin, po czym kontynuował. - W końcu odszedłem od jego gangu. Ryan strasznie to przeżył i nie raz groził mi, że za odstąpienie od gangu grozi kara, która mnie dosięgnie. Na początku sie delikatnie przestraszyłem. Błąkałem się długo po Stratford w poszukiwaniu gangu, z którym mógłbym współpracować. Co prawda moje nazwysko było już znane i pożądane wśród innych, ale Ryan był na na tyle wysokiej pozycji, by wszyscy woleli unikać zatargów z nim, szczególnie, że ten oficjalnie oświadczył, że jeżeli ktoś przyjmie mnie do swojego gangu, czeka go rozpierdol. Obiecał, że zabije każdego członka gangu, mając głęboko w dupie konsekwencje. Aż w końcu mój kuzyn, zupełnie przypadkiem zaprowadził mnie do Brada. Kuzyn sądził, że to jeden z dobrych mechaników, ale gdy go poznałem od razu wyczułem, że coś ukrywa. Z resztą on poczuł dokładnie to samo. I tak nawiązaliśmy współpracę. Wstąpiłem do jego gangu, gdzie poznałem Luke'a, Mike'a i Ignaca, który był tam od niedawna. Ostrzegałem Brada o groźbie Ryana i pytałem czy nie obawia się ataku, ale Brad odparł, że ma to gdzieś i poprzez moje odejście Ryan stracił cholernie dużo w tym biznesie. A potem Ryan wyjechał do Toronto załatwić jakieś sprawy i tam zabił nieodpowiednią osobę. Policja się nim zajęła i dostał wyrok, ale wyszedł za dobre sprawowanie. A teraz jak sama wiesz, próbuje się odegrać, bo to my przemówiliśmy do rozsądku wszystkim członkom zaprzyjaźnionych z nim gangów i przez to po części trafił do pierdla. Zaczęliśmy wzmacniać naszą pozycję i robić lepszą robotę od Ryana. Tyle. - skończył Justin, wyciągając z paczki kolejnego papierosa.
Patrzyłam na niego z miną, która niewiele mówiła. Z całych sił starałam się przyswoić wszystkie te informacje, a to kosztowało mnie sporo energii. Podeszłam do samochodu i oparłam się o niego, przecierając rytmicznie czoło.
- Wszystko w porządku? - zapytał lekceważącym tonem Justin.
Spojrzałam na niego, krzywiąc sie. 
- Poważnie zadałeś to pytanie? 
- A wyglądam jakbym miał ochote na żarty? - splunął Justin, wypuszczając jednocześnie dym.
- Oh, nie zgrywaj sie do cholery! Nic nie jest w pieprzonym porządku, Justin. Okłamałeś mnie! I to w takich sprawach! 
- Soph, ja.. 
- Wszystko i wszyscy mi mówią, żeby spieprzać od ciebie jak nadalej, że nie można ci ufać, że bycie z tobą to jak dobrowolne skazanie się na śmierć, a mimo wszystko przy tobie zostaje! To jest tak cholernie irytujące! - krzyknęłam, wpadając w furię.
- Więc po jaką cholerę wciąz to robisz? - zapytał zfrustrowany Justin, mrożąc mnie wzrokiem.
- Bo cię kurwa kocham! - powiedziałam to. Powiedziałam mu, że go kocham. Wykrzyczałam mu to prosto w twarz. I o dziwo, gdy to zrobiłam poczułam się, jakby ktoś ściągnął mi jakieś brzemie z ramion. Byłam nawet troche szczęśliwa.
Ale wyraz jego twarzy wszystko zmienił. Zamarł w miejscu i wpatrywał się we mnie tymi wielkimi, orzechowymi oczami, w których mogłam lekką ręką zauważyć przerażenie oraz nieufność. Ledwie zauważalnie pokręcił głową i przełknął ślinę. Spojrzałam na niego i zrozumiałam. On nie czuł tego samego, on nigdy nie kochał, bał się tego uczucia i wręcz się nim brzydził. Nie tak, cholera nie tak.
- Ja nie... Wracajmy już. - wymamrotał Justin patrząc wszędzie, byle by nie na mnie. 
Z mojego gardła wydobył się niekontrolowany jęk. Miałam wrażenie, jakby ktoś wyrwał mi cząstkę serca. Ale co ja sobie wyobrażałam? Że ktoś taki jak Justin Bieber będzie w stanie mnie pokochać? Że będzie potrafił odpowiedzieć " tak Sophie, ja ciebie też"? Boże, byłam taka naiwna. Ale mimo wszystko odrzucenie z jego strony cholernie zabolało. Do tego stopnia, że moja warga zaczęła niebezpiecznie drżeć, co oznaczało, że miałam ogromną ochotę wybuchnąć szlochem. Zamrugałam kilka razy powiekami i ruszyłam w stronę drzwi auta. Wsunęłam się na miejsce pasażera i zapięłam pasy, następnie podwinęłam nogi pod siebie i wbiłam wzrok w dłonie. Gdy do samochodu wsiadł Justin, atmosfera się napięła i zrobiło mi się duszno. Gdyby nie fakt, że byłam bóg wie jak daleko od domu, już dawno nie siedziałabym w tym samochodzie. Jego obecność w tej chwili była dla mnie uciążliwa. Z jednej strony pragnęłam go jak nikogo innego wcześniej, ale z drugiej chciałam go odepchnąć od siebie jak najdalej. Nie rozumiałam, dlaczego najpierw dawał mi te pieprzone nadzieje, a teraz zaprzecza temu wszystkiemu. Chciałam zakopać się pod kołdrą i nigdy spod niej nie wyjść. Ośmieszyłam się. Pieprzona idiotka.
- Sophie, ja ... - odezwał się nagle Justin.
- Po prostu jedź. - szepnęłam, nie będąc w stanie słuchać jego głosu. To by mnie chyba zabiło. Sama jego obecność doprowadzała mnie na skraj. 
I tak też zrobił. Odpalił wóz i płynnie ruszył w strone centrum. Dzięki radiu, w środku nie było tak cicho. Dopiero teraz mogłam docenić ten wynalazek. Gdyby nie on, oszalałabym.
Cała podróż minęła nam w ciszy i napiętej atmosferze. Byłam na granicy wybuchnięcia płaczem i zwiania z tego samochodu, ale resztki zdrowego rozsądku i dumy mi na to nie pozwalały. Justin zatrzymał się przed moim domem i spojrzał przed siebie, zaciskając szczękę. Jemu, moja obecność również nie bardzo sprzyjała. Wzięłam głęboki oddech i chwyciłam za klamkę, a gdy już otwierałam drzwi, ciepła dłoń spoczęła na moim kolanie.
- Sophie...
- Nie Justin. Muszę iść. Dla naszego dobra. - starałam się grać silną. Nie mogłam dopuścić do tego, żeby zobaczył jak płaczę. Na to przyjdzie pora w domu. Teraz musiałam z godnością odejść. Tak, odejść. Przecież nie mogę być z kimś, kto nic do mnie nie czuje. Z resztą, halo. Czy ja w ogóle z nim byłam? Nie wiem, ale i tak musiałam pobyć z tym wszystkim sama. Bo może nie byliśmy razem, ale on wiedział, że go kocham, a to prawdopodobnie nie sprzyjało ani trochę temu, byśmy kiedykolwiek ze sobą byli. On chyba nie tego ode mnie oczekiwał. Zresztą, już nie wiem czego on chce, a czego nie.
Głęboko oddychając, wyszłam z samochodu i zatrzasnęłam za sobą drzwi, walcząc z chęcią odwrócenia się i spojrzenia na Justina. Mój przerażony, słodki Justin. Będę za tobą tęsknić. Ale to konieczne co teraz sie dzieje. Musze z tym skończyć, póki nie zaszło to za daleko.

Justin's POV
Nie to, że nic do niej nie czułem. Czułem i to cholernie dużo, ale to nie było dobre... To ani troche nie było tak, jak tego chciałem. Kurwa. Bałem się wpuścić ją do swojego życia. Ta mała suka zawsze wsadzała nos w nie swoje sprawy i zbyt często wyprowadzała mnie z równowagi, co ani troche nie było dobre w moim zawodzie. Chciałem ją utrzymać przy sobie, czuć jej zapach, dotyk, widzieć jej uśmiech i oczy, ale to jak wystrzeliła z tym, że mnie kocha, to jakbym dostał po mordzie. Może i coś do niej czułem, okej. Ale doskonale wiedziałem, że to tak jakbym wydał na nią wyrok śmierci. Przecież nikt normalny, który żyje w tym gównie, nie chce narazić nikogo na szwank spoza tego interesu. A szczególnie taką dziewczynę, która była by doskonałą pożywką dla tych kutasów, którzy tylko czekają na okazję, by położyć swoje obrzydliwe łapska na ciele jakiejś niewinnej dziewczyny. Chryste, to było dla mnie normalne. Ale dla niej nie. Chciałem jej to wyjaśnić, że nasz związek prawdopodobnie nie miałby przyszłości i tak dalej, ale ilekroć próbowałem dzisiaj cokolwiek powiedzieć, ona za każdym razem stwarzała barierę  i ucinała rozmowę. A ja po prostu chciałem jej jakoś to ułatwić. Powiedzieć, jak wygląda sprawa. Ale gdybym powiedział, że nic dla mnie nie znaczy, zaprzeczyłbym sobie i to cholernie mocno. Sophie była dla mnie więcej, niż tylko dziewczyną, którą mogłem pocałować, czy też się nią zaopiekować. Działała na mnie kojąco. Miała w sobie coś, czego nigdy wcześniej nie znałem.
Nigdy nie zapomnę jej oczu, gdy wykrzyczała, że mnie kocha, a ja tylko się zająknąłem, będąc w kompletnym szoku. Widziałem w nich rozczarowanie i ból, ponieważ zrozumiała czym jest dla mnie miłość. Nie umiałem pokochać odkąd... To było cholernie popieprzone. Nie chciałem jej tracić, choć wiedziałem, że pozwolenie jej odejść, będzie prawdopodobnie jedną z najlepszych decyzji, jaką ostatnio podjąłem. 
Gdy tylko zamknęła za sobą drzwi, przeklnąłem głośno i ruszyłem w strone swojego domu. Nabierałem prędkości z każdym przebytym metrem, mając głęboko w dupie ryzyko śmierci. Prędkość była dla mnie jak narkotyk. Uwielbiałem to i wtedy się relaksowałem. I naprawdę nie wiem jak udało mi się rozwinąć prędkośc do 120 km/h w środku pieprzonego dnia, podczas pieprzonych godzin szczytu. Ale dzięki temu w ciągu kilku minut znalazłem się w naszym magazynie, gdzie mieliśmy nasz warsztat. Wjechałem na podjazd i z impetem zatrzasnąłem drzwi, czując jeszcze buzujące emocje we krwi.
- Hola, stary! Co z tobą? - na wejściu zawołał Luke, stojąc przy naszej nowej maszynie, przy której majstrował coś Frank.
- Gówno. - odrzuciłem, kierując się do mini barku, który stał na końcu magazynu. W tej chwili potrzebowałem alkoholu. Cholernie mocnego i drogiego. Brandy będzie idealne. Wyciągnąłem szklaknę z grubego szkła i nalałem do niej bursztynowej cieczy, następnie podniosłem szklankę do ust i przechyliłem, pozwalając cieczy spłynąć po gardle. Gdy opróżniłem szkalnkę, ponownie nalałem do niej alkoholu, powtarzając czynność.
- Bizzle, przystopuj! W takim tempie zaraz sie nawalisz. - upomniał Frank, wycierając dłonie w szmatkę.
- Taki mam kurwa zamiar. - warknąłem, ponownie zapełniając szklankę i wypijając jej zawartość.
- Bieber, uspokój się. - odezwał się Brad, wychodząc z zaplecza i przeliczając własnie gruby plik pieniędzy. 
- Co ty kurwa możesz. - powiedziałem bez sensu i wypiłem kolejną szkalnkę brandy. Alkohol przyjemnie palił w gardle i rozgrzewał żołądek. 
- Odstaw szklankę i jeżeli masz rzeczywiście ochote się schlać, to zrób to w domu. Nie mam zamiaru potem cię stąd zbierać, dzieciaku. - rzucił Brad, podchodząc do nowej zdobyczy i podziwiając jej silnik i inne tego typu gówna. - Poza tym czeka nas tutaj sporo roboty, a nawalony ty, na pewno nie ułatwiałby nam zadania. Zmywaj się stąd. 
- Cokolwiek. - mruknąłem i odstawiłem szklankę na bok, biorąc kluczyki do ręki i wychodząc z magazynu. Gdy otwierałem drzwi usłyszałem za sobą wołanie. 
- Postaraj się wytrzeźwieć do północy. Musimy pogadać!
- Całuj mnie w dupe. - szepnąłem pod nosem, wsiadając do wozu.
Czułem już delikatne szumienie w głowie, ale byłem jeszcze trzeźwy. Prawie. Odpaliłem silnik i z piskiem opon odjechałem z miejsca. Niedługo potem znalazłem się już pod domem. Wyskoczyłem z samochodu i wszedłem do środka, rzucając kluczyki na mały parapet obok drzwi. Ponieważ dzień był ładny, wyciągnąłem z lodówki 2 butelki chłodnego piwa i wyszedłem na taras, chcąc się podelektować resztką tego gównianego dnia. Położyłem sie na leżaku i od razu upiłem kilka łyków zimnego chmielowego napoju. Zamknąłem oczy i próbowałem sobie cokolwiek ułożyć  w głowie, ale to było ponad moimi możliwościami na dzień dzisiejszy. Jedyne o czym mogłem myśleć, to to co właśnie robi Sophie i jak sobie z tym radzi. Ha, kurwa co za pytanie. Oczywiste jest to, że nie skacze z radości, chociaż każdy inny by to zrobił, gdyby tylko uwolnił się od człowieka, który gwarantuje mu niespodziwaną śmierć. Różnica między nimi polegała na tym, że  Sophie mnie kochała. A świadomość tego wywiercała jeszcze większą dziurę w moim sercu. Wiem, że ją zraniłem, ale po prostu nie potrafiłem tego jakoś odwzajemnić. A może potrafiłem, tylko się bałem? Cholera wie. 
Z zamyślenia wyrwał mnie znajomy mi głos Ignaca.
- Stary, co się dzieje? - zapytał.
- A skąd wiesz, że w ogóle coś się dzieje? - odrzuciłem z irytacją.
- Nigdy nie pijesz dwóch butelek piwa przez dzień i nie siedzisz na tarasie, jeśli nie ma imprezy. Zazwyczaj wolisz porobić coś bardziej pożytecznego. No i ciskasz piornami na prawo i lewo, nawet jak idziesz, za przeproszeniem, do kibla. 
- Ugh. - jęknałem.
- Starego przyjaciela nie tak łatwo oszukać. - Ignac wygiął usta w krzywym uśmiechu.
- Cokolwiek. - machnąłem ręką i upiłem łyk piwa.
- Więc co się stało? - ponowił pytanie Ignac, siadając na leżaku obok.
Podniosłem się również do pozycji siedzącej, wciąż mając wyciągnięte przed siebie nogi. Wziąłem głęboki oddech i wyrzuciłem z siebie.
- Sophie powiedziała, że mnie kocha.
- No i co z tym? - spojrzał na mnie badawczo Ignac. - Ty jej nie? 
- Nie. To znaczy tak... To znaczy, czuje coś do niej i zdaję sobie z tego sprawę, ale obawiam się, że to nie jest tak duże, jak chciała by tego Sophie. Po prostu chyba nie jestem gotowy.
- Gotowy na co? Stary, nawijasz o niej dwa cztery na dobe i chcesz mi powiedzieć, że nie jesteś gotowy? Kogo ty chcesz oszukać? Samego siebie? 
Bardzo możliwe. Jęknąłem z frustracją i przeczesałem włosy palcami.
- Chodzi o to, że nie wypowiedziałem tych słów od czasów ...
- Carmen. - skończył za mnie mój przyjaciel.
Kiwnąłem beznadziejnie głową i pociągnąłem kilka sporych łyków piwa, zamykając przy tym mocno powieki.
- Justin, ja rozumiem, że cała ta sprawa z Carmen skończyła się całkiem dziwnie i nie do końca tak jakbyście tego chcieli, ale upłynęło już tyle czasu. Ona nie wróci, wiesz o tym. Sama od ciebie odeszła, bo chciała się spełniać. Sądzę, że powinieneś się wyzbyć uczucia do niej już dawno temu.
- Ale cholernie się obawiam, że wciąż ją kocham. Czasami wracam myślami do tego co było. I gdy wracam do rzeczywistości i pomyśle o Sophie, to martwie się, że ona zrobi tak samo jak Carmen. - powiedziałem znacznie ciszej niż zamierzałem.
- Nie możesz stawiać wszystkich pod jedną kreską, Justin. W taki sposób nigdy nikogo nie znajdziesz. A w moim uznaniu Sophie jest zupełnie inna. Dobrze wiesz, jaka była Cam i tak samo wiesz, że wasz związek nie potrwałby już zbyt długo. 
- Wszystko byłoby okej, gdyby nie to, że wróciła do miasta. - jęknąłem.
- Co? Jak to? - zaskoczenie Ignaca było widoczne na jego twarzy oraz słyszalne w głosie.
- Zadzwoniła dziś do mnie i się z nią spotkałem. - uśmiechnąłem się lekko, po czym dodałem. - A potem napisała Sophie, więc musiałem pożegnać Carmen i pojechać do niej. 
- Stary, wiesz, że nie można grać na dwa fronty. - powiedział ostrzegawczo.
- Dlatego tak jakby skończyłem znajomość z Sophie. - spojrzałem na mojego przyjaciela trochę niepewnie.
- Słucham? Ty sobie chyba, kurwa, żart stroisz! - warknał. - Laska taka jak Sophie była przy tobie, nawet jak przechodziła przez najgorsze gówno, a ty ją zostawiasz? Chłopie, byłeś z nią  non stop i nie chciałeś odpuścić. Opiekowałeś się nią i dawałeś jej radość. A teraz wystarczy, że jakaś ex-panienka zakręci sie koło twojej dupy i już zostawiasz Sophie dla niej? Sory, ale za daleko wszedłeś w to gówno. Tak sie nie robi. Albo kończysz to co zacząłeś i jesteś z Sophie, albo znikasz z jej życia raz na zawsze. A obstawiam, że niechętnie zrobisz to drugie.
- Wiesz, że to dla mnie cholernie ciężka sytuacja. - burknałem, drapiąc się po karku.
- Więc jeśli przyznasz przed samym sobą do swoich uczuć, będzie ci znacznie lepiej i łatwiej. Pamiętaj, że to Carmen od ciebie odeszła, żeby zacząć nowe życie, kiedy było nam w chuj ciężko. Sophie tego nie zrobiła. Popatrz, nawet nie zwiała jak dowiedziała się tego wszystkiego o tobie, o nas. Ona jest cholernie odważna Bieber, wiesz? I równie silna. Nie zmarnuj takiej szansy, jaką jest ta dziewczyna. Widzę po tobie, że chcesz z nią być. Zachowujesz się przy niej, jakby nic innego się nie liczyło. Stary, zastanów się. Ona jest wyjątkowa. - po tych słowach Ignac wstał, poklepał mnie po ramieniu i oddalił się.
W mojej głowie panował teraz taki chaos, że sam Herkules by tego nie uporządkował. Cisnąłem butelką przed siebie, chcąc dać upust frustracji, zgromadzonej w moim ciele. Chryste. Byłem na pieprzonym rozdrożu. Z jednej strony zdrowy rozsądek mówił mi, że nie chce gównianego życia dla Sophie, a z drugiej strony serce i ciało tak cholernie jej potrzebowało. No i została jeszcze kwestia Carmen i moich uczuć do niej. Czasem mam wrażenie, że wciąż ją kocham, ale po chwili to mija i nie czuje do niej nic innego oprócz, zwykłej, czystej sympatii, która między nami została. Mimo wszystko, rozstaliśmy się z klasą. 
Tak czy inaczej, musiałem to wszystko jakoś ułożyć, bo w przeciwnym razie nie ruszę z miejsca. Udałem się do swojego pokoju i tam spędziłem reszte dnia i nocy na graniu, komponowaniu, a potem na leżeniu i gapieniu się w sufit. 

Sophie's POV
Całą poprzednią noc i cały dzisiejszy poranek przepłakałam. Ból związany z odrzuceniem był tak cholernie silny... I tęskniłam za nim. Za jego bliskością, ciepłem, zapachem, dotykiem. A świadomość, że prawdopodobnie już nigdy tego nie poczuje, wywoływała ogromny ból w klatce piersiowej. Chris kilka razy próbował ze mną porozmawiać i dowiedzieć się dlaczego płaczę, ale za każdym razem odprawiałam go z kwitkiem, mówiąc że po prostu bolą mnie nogi i martwie się o Kat. Nie sądzę, by do końca w to uwierzył, ale chyba postanowił odpuścić. Przynajmniej na razie. 
Rano jak zwykle wstałam i poszłam pod prysznic. Następnie, będąc już suchą, ubrałam bieliznę, a następnie wsunęłam na nogi czarne, wąskie spodnie z wysokim stanem, a następnie założyłam obcięty, biały top, z krótkimi rękawami. Do tego dołożyłam złoty łańcuszek i bransoletkę. Włosy pozostawiłam lekko pokręcone, nałożyłam delikatny makijaż i zapakowałam dużą, czarną torbę do szkoły. Gdy pościeliłam łóżko zeszłam do kuchni, gdzie zrobiłam sobie kawę. Niespecjalnie miałam ochotę na jakieś jedzenie, szczególnie, że mój żołądek prawdopodobnie zwróciłby wszystko co miałby okazję przyjąć, ponieważ ból i rozpacz jakie w sobie nosiłam, skurczyły go do minimalnych rozmiarów.
Dlatego kiedy wypiłam troche życiodajnej kawy, ubrałam na nogi białe Air Force 1, na nos założyłam ciemne okulary, by zakryć cienie pod oczami. Co prawda przytuszowałam je jeszcze nieco makijażem, ale i tak można było je zauważyć. A niech to wszystko szlag. 
Wychodząc z domu minęłam mojego białego Mini Coopera i uśmiechnęłam się lekko. Za niedługo zdaję prawko, a jeżdżę już całkiem nieźle. Przynajmniej tak mi się wydaje. 
Szłam w stronę szkoły, leniwym i spokojnym krokiem, a w słuchawkach leciało lekko przyciszone "Dear Darlin " . 

" Tęsknię za Tobą i nic tak nie rani jak brak Ciebie.
I nikt nie rozumie przez co przeszliśmy.
Było krótko. Było słodko. Próbowaliśmy."

Te słowa wywołały łzy. Czułam jak gromadzą się pod powiekami i desperacko pragną spłynąć po moich policzkach. I tak też się stało. Zagryzłam mocno dolną wargę i zacisnęłam pąstki. Miałam ochote wyrzucić z siebie pełen rozpaczy szloch, ale przecież nie mogłam zrobić tego na środku ulicy. Już i tak ludzie patrzyli na mnie badawczo, jakby faktycznie obchodził ich mój ból. Zabawne. Oczywiście, że mieli to głęboko gdzieś. Ich problemy wydawały się dla nich najgorszymi i prawdopodobnie sami sobie ledwo z nimi radzili. 
Każda pieprzona minuta przeżyta w świadomości, że Justina już nie będzie obok mnie, zabijała mnie od środka. Nie miałam ochoty na cokolwiek. Kochałam go, to było proste jak to, że dwa plus dwa daje cztery. Nie minęła nawet doba od naszego rozstania, a ja miałam wrażenie jakby upłynęła wieczność. Tęskniłam za nim. Chciałam do niego zadzwonić i sprawić, żeby wszystko było jak kiedyś. Gówno prawda, nic nie będzie tak jak kiedyś. Ja go kocham, a on mnie nie. Więc co mi po relacji, w której tylko jedna strona czuje cokolwiek? Zresztą, on mnie odepchnął. Dał do zrozumienia, że mnie nie chce. Okej, musiałam to jakoś strawić.
W szkole byłam kilka minut przed rozpoczęciem lekcji. Poszłam do łazienki poprawić makijaż, by nie było po mnie widać jak bardzo jestem złamana. W środku były jakieś trzy laski z pierwszej klasy. Pierwszy raz widziałam je na oczy, a one już mroziły mnie spojrzeniem.
- Proszę proszę, jaka lalunia. - zaszydziła jedna z nich, a pozostałe dwie zachichotały zbyt słodko.
- Zamknij się gówniaro. - warknęłam i wyszłam z łazienki, ponieważ, jeżeli wdałabym się z nią w jakąkolwiek konfrontacje, mogłaby polać się krew.
Ale ja nie miałam ani ochoty ani siły na jakieś kłótnie. Moją głowę zajmował tylko jeden człowiek - Justin. 
Przełknęłam ślinę i wzięłam kilka głębokich, uspokajających oddechów i weszłam do klasy, ponieważ pani od fizyki stała już przy drzwiach i czekała na wszystkich uczniów, aż dołączą na lekcje. 
Przez cały dzień w szkole byłam nieobecna. W porze lunchu Trish wyciągnęła mnie w ustronne miejsce i zaczęła.
- Soph, co się dzieje? Martwie się, mała. - potarła moje ramie i spojrzała na mnie z troską.
Moje oczy od razu zaszły łzami, ale wzięłam kilka uspokajających oddechów i oparłam.
- Powiedziałam mu.
- Powiedziałaś co? I komu? - zapytała spokojnie, ale w jej głosie mogłam usłyszeć nutkę dezorientacji.
- Justinowi. Że.. że go kocham. - szepnęłam, wbijając wzrok w swoje dłonie.
Słyszałam jak Trish wciąga powietrze, a zaraz potem pyta.
- No i co? Co w tym złego? Przecież on Cie ... 
- On mnie nie. Trish, on nawet do mnie nic nie czuje! - pisnęłam, czując jak fala rozpaczy przechodzi przez moje ciało.
- Ale jak to? Wydawało mi sie, że między wami iskrzyło jak cholera! 
- Mnie też Trish, mnie też. - szepnęłam. - To co robił, jak o mnie dbał, jak do mnie mówił, sposób w jaki na mnie patrzył, wszystko mówiło mi, że on musi do mnie coś czuć. Ale kiedy praktycznie wykrzyczałam mu w twarz, że go kocham on cały się spiął i ... po prostu stchórzył. Nic nie odpowiedział. Jego mina, razem z oczami mówiły za niego. Trish, to jest takie... To tak niemiłosiernie boli. - jęknęłam, a następnie wpadłam w ramiona mojej przyjaciółki. 
Znów dałam upust emocjom, pozwalając moim łzom kaskadami wylewać się i spływać po policzkach. Szlochałam jej w ramię, a ona kołysała nami na boki i w kojący sposób gładziła moje plecy. 
- Kochanie, uspokój się. - szeptała równomiernie, gdy ja szukałam ukojenia w jej ciepłych ramionach. 
Po kilku minutach odsunełam się od Trish i otarłam mokre policzki wierzchem dłoni, pociągając pare razy nosem. 
- Co to za gówno. - wymamrotałam, obierając od przyjaciółki chusteczkę.
- Wyglądasz koszmarnie. - zaśmiała się Trish, ale od razu pożałowała swoich słów.
- A jeszcze gorzej sie czuję. - szepnęłam, ścierając tusz z policzków.
- Wiem skarbie. To nie jest najłatwiejsza sytuacja, ale może coś jeszcze ulegnie zmianie. Nie możesz od razu wpadać w dołki. - powiedziała Trish, swoim ciepłym głosem.
Pokiwałam marnie głową, nie będąc w stanie już dłużej rozmawiać na ten temat.
- Idź się wyluzuj. Potańcz, czy coś. Może pomoże, huh? - zaproponowała Trish.
Wtedy mnie olśniło. Dzisiaj są zajęcia z Vanessą Miller, na które miałam nie iść. Ale patrząc na to, że moje rany naprawdę szybko się goją i już nie krwawią oraz na to w jak pieprzonej rozsypce jestem, postanowiłam się tam wybrać. Moja podświadomość przebudziła się i surowo przypomniała: " Ale to prezent od Justina". Przewróciłam oczami i kopnęłam ją w tyłek, ignorując fakt, że suka ma racje. Nie mogłam oduścić, inaczej zwariowałabym do reszty. 
Postanowiłam nie wracać na lekcje. To i tak ostatni rok i ostatnie dwa miesiące nauki, więc szczerze mówiąc nie straciłam zbyt wiele, uciekając z lekcji. 
Pożegnałam się z Trish i zdecydowałam się pójść do Kat. I tak musiałam przynieść jej zeszyty, więc stwierdziłam, że od razu to załatwie. Po pół godzinie byłam w szpitalu i kierowałam się do sali Katty. Dziewczyna właśnie przegladała jakieś modowe czasopismo i słuchała radia. Weszłam odpowiednio pewnym krokiem i powitałam ją z lekkim uśmiechem.
- Cześć mała. Jak się czujesz?
- Coraz lepiej, dzięki. Lekarze mówią, że jeszcze posiedze tu pare dni i w końcu mnie wypuszczą z tego więzienia. - klasnęła radośnie w dłonie i wyszczerzyła sie. - No! Ale mów co u ciebie? 
Przełknęłam ślinę i usiadłam na stołku obok jej łóżka. Spojrzłam na szafkę nocną i była po brzegi zapakowana jedzeniem, Obstawiałam, że rano musiała u niej być mama.
-Nic ciekawego. - wzruszyłam ramionami, próbując nie natknąć się na Szalony Radar Katty Hamilton.
- Kłamiesz. - rzuciła Kat, spoglądając na swoje paznokcie.
- Niby czemu? - zapytałam  zaskoczona jej przekonaniem.
- Masz cienie pod oczami i jesteś trochę jakby oddalona. - wzruszyła ramionami Katy. - Co ci ten dupek zrobił? - zapytała surowo.
- Co? Nie! To znaczy nic! - powiedziałam, kręcąc głową. - Po prostu mu powiedziałam.
- Co? - Katy uniosła swoją idealną brew w górę.
- Że moją matką  jest pieprzona Oprah! - warknęłam z irytacją. - Że go kocham, do cholery! 
- Jezu, weź wyluzuj. - dziewczyna uniosła ręce w obronnym geście i poprawiła się na łóżku.  - No i co ci opowiedział? 
- Nic. - powiedziałam szczerze.
- Jak to nic? To niemożliwe. - Katy była wyraźnie zaskoczona.
- No widzisz, a jednak. Nie odpowiedział, ale po jego minie mogłam wywnioskować odpowiedź. 
- Iii? - przeciągnęła Kat.
- I on do mnie nic nie czuje. Jak usłyszał, że go kocham, zamarł w miejscu, spojrzał na mnie z przerażeniem w oczach i powiedział, że wracamy do domu. Tyle. - wzruszyłam ramionami, przełykając ślinę i spuszczając wzrok.
- Soph...
- Nie mówmy o tym, okej? Jak tam z Chrisem? - wymusiłam uśmiech, desperacko chcąc zmienić temat.
Kat chyba zrozumiała moje intencje i zaczęła opowiadać o tym, jak to ostatnio do niej przyszedł i co mówił. To pozwoliło mi na chwilę uciec myślami od Justina.
***
Było chwile po 18 kiedy pakowałam swoją torbę na trening.Gdy przebierałam się w dresy, spojrzałam na swoje nogi i zagryzłam wnętrze policzka. Rany bolały jak cholera, ale kilka tabletek przeciwbólowych powinny załatwić sprawę. Założyłam dużą, czarną koszulkę na ramiona, a włosy zostawiłam rozpuszczone. Zmyłam makijaż, nakładając jedynie lekki podkład pod oczy, by zamaskować cienie. Ubrałam bluzę przez głowę, chwyciłam torbę i wyszłam z pokoju.
- Gdzie idziesz? - zapytał Chris, gdy go mijałam.
- Na zajęcia z Vanessą Miller. - uśmiechnęłam się lekko, spoglądając na niego przelotnie.
- Podwieźć cię? - zaproponował Chris.
- A mógłbyś? - w moim głosie słychać było nadzieję.
- Jasne. Poczekaj w aucie. Zaraz przyjde. - powiedział Chris, podając mi kluczyki.
Kiwnęłam głową i poszłam do garażu. Wrzuciłam torbę na tylne siedzenie, a sama usiadłam z przodu. Zapięłam pasy i podkuliłam nogi, czekając na Chrisa. Upewniłam się jeszcze czy wzięłam wejściówkę na zajęcia, sięgając do tylnej kieszeni torby. Gdy wzięłam kopertę do dłoni, uśmiechnęłam się mimowolnie i poczułam pod powiekami łzy. Cofnęłam się do dnia, kiedy Justin wręczył mi tę wyjściówkę i westchnęłam. Byłam wtedy tak szczęśliwa, a on był taki... mój. Gula w moim gardłe się powiększyła i prawie wybuchnęłam szlochem, kiedy do auta wsiadł Chris.
- Jedziemy? 
- Pewnie. - odpowiedziałam spokojnie i schowałam kopertę.
Dzięki Bogu, Chris nie zadawał mi żadnych pytań. Po prostu zignorował mój wygląd i nastrój, rozmawiając ze mną o zajęciach, na które jechaliśmy. Omijał też temat Justina. Bardzo możliwe, że domyślił się co było powodem mojego zachowania.
Kilka minut przed rozpoczęciem zajęć, byłam już na sali i rozgrzewałam się, tak jak kilkanaście innych osób. Widziałam kilka dziewczyn od Rachel, pare bogatszych dzieciaków z okolicy i troche nieznanych mi osób. Atmosfera była całkiem przyjemna. Gdy byłam przy końcu rozgrzewania swoich mięśni, na salę weszła Vanessa. Była piękna. Miała cudowne, długie, kruczoczarne włosy, błekitne oczy i wspaniały, śnieżnobiały uśmiech. I biło od niej ciepło oraz entuzjazm. Wszyscy stanęli i przywitali ją oklaskami.
- Cześć kochani! - odpowiedziała na przywitanie Vanessa. - Nazywam się Vanessa Miller i poprowadzę dzisiaj zajęcia, na których poznamy tajniki tańca współczesnego oraz jazzu. No i przede wszystkim będziemy tańczyć! - krzyknęła radośnie i niedługo potem zaczęła opowiadać o tańcu.
To w jaki sposób się o nim wypowiadała, jakie emocje przez nią mówiły i to jak szczęśliwa była, wprawiało mnie w tak cudowny nastrój. Czułam się, jakbym znalazła kogoś, kto tak samo postrzega ten taniec. Uwielbiałam ją z chwili na chwilę coraz bardziej. 
Ale gdy zaczęła tańczyć.... To była istna magia. Każdy jej ruch był nie dość, że perfekcyjny to do tego tak prawdziwy i niewymuszony. Wydawało się, jakby urodziła się po to, by tańczyć. Można było poczuć jej emocje, to ile serca wkładała w ten taniec, jak wiele radości jej to sprawiało. 
- Aby naprawdę poczuć ten taniec, musicie otworzyć wasze serca. - mówiła, gdy przestała tańczyć. - Przyznać się do własnych uczuć, pozwolić im zawładnąć waszym ciałem. Należy wyciągnąć na wierzch wszystkie wasze problemy, kompleksy, to czego najbardziej się boicie. Dopiero gdy pozwolicie temu wszystkiemu się otowrzyć, poczujecie czym jest taniec współczesny. Niech przez wasz każdy ruch przemawia jakaś emocja, niech uwolnią się wasze bolączki, dajcie upust swojemu cierpieniu. 
Wtedy rozległa się muzyka. I każdy z nas zaczął poruszać się według własnego, prywatnego rytmu. Wzięłam do serca każde ze słów Vanessy i po prostu tańczyłam. Zamknęłam oczy i stopniowo uwalniałam swoje uczucia, tak jak mówiła pani Miller. Gdy muzyka ucichła, Vanessa ponownie się odezwała.
- Kiedy już poczuliście to coś w sobie, możemy zacząć uczyć się układu. To moja pierwsza choreografia, jaką stworzyłam. Była ułożona na potrzeby jednego ze spektakli w teatrze. Chcę was jej nauczyć, ponieważ to choreografia, w którą włożyłam całe serce i jest moją dumą. Więc, zaczynajmny! - uśmiechnęła się ciepło i zaczęła pokazywać pierwsze kroki.
Po całych dwóch godzinach, zajęcia dobiegły końca. W czasie ich trwania, miałam wrażenie jakbym przeszła wewnętrzne oczyszczenie. I to było pięknym, niezapomnianym uczuciem. 
Gdy tańczyliśmy układ Vanessy, miałam wrażenie jakby stworzyła ją nie dla teartu, ale dla mnie. Możliwe, że to odczuwało większość uczestników, ale to kwestia dyskusyjna. Ja poczułam, jakbym była w swoim własnym, małym świecie, gdzie żadne problemy mnie nie dosięgają. I to było niesamowite. W punkcie kulminacyjnym choreografi, gdy muzyka była naprawdę cholernie piękna, z moich oczu popłynęły łzy. Odniosłam wrażenie, że wszystkie demony ostatnich dni uciekają z mojego ciała. Oczyściłam się. Ale gdzieś z tyłu głowy, wciąż miałam Justina i wyraz jego twarzy, gdy powiedziałam mu o swoich uczuciach do niego. 
Vanessa podziękowała nam za miłą współpracę i każdy udał się do szatni. Kiedy wychodziłam z sali, poczułam czyjąś dłoń na łokciu. Odwróciłam się i okazało się, że to sama Vanessa patrzyła na mnie z szczerym uśmiechem.
- Mogę cię prosić, na chwilę ... - przerwała, wyraźnie próbując poznać moje imie.
- Sophie. Jestem Sophie. - pomogłam jej.
- Oh, Sophie. Chciałabym z tobą chwilę porozmawiać. Mogę? - zapytała z nadzieją.
- Yyy.. Jasne. - posłałam jej niezręczny, ale ciepły uśmiech.
Odeszłyśmy na bok i usiadłyśmy po turecku na podłodze.
- O co chodzi? - spojrzałam na nią niepewnie. - Czy coś złego zrobiłam?
- Nie, broń Boże. - zaśmiała się. - Chodzi o to, że obserwowałam cię całe zajęcia i masz w sobie coś, co nie pozwala o tobie i o twoim tańcu zapomnieć. Trochę nawet mnie zahipnotyzowałaś, muszę przynać. 
- Oh, bardzo mi miło. - zarumieniłam się lekko. 
- Taak. - westchnęła. - Dobra, nie będę owijać w bawełnę. Sophie, chcę żebyś pojechała ze mną do Nowego Jorku na Brodway. - spojrzała na mnie matczynym wzrokiem, a na jej twarzy non stop gościł uśmiech.
- Na Brodway? - wyszeptałam, będąc w kompletnym szoku.
To się nie działo. To nie było możliwe.


Oto kolejny rozdział. Dziękuję Wam, że ze mną jesteście. To bardzo się dla mnie liczy. Jesteście wspaniali.
A jeżeli podoba Wam się ten rozdział lub macie do niego jakieś uwagi, proszę, zostawcie komentarz. Chcę widzieć, że mam dla kogo jeszcze pisać. Bardzo Was kocham i dziękuje.
jeśli macie jakieś pytania itp, możecie znaleźć mnie tu oraz tu .
enjoy! 
#much #love
ps. przepraszam za możliwe błędy.