Menu

wtorek, 11 lutego 2014

Rozdział 17

- Nie przejmuj się, nic mu nie będzie. - mruknął Mike, kiedy wpatrywałam się w drzwi, którymi kilka chwil temu trzasnął Ignac.
- Tak. - wymamrotałam kiwając bezradnie głową i przenosząc wzrok na moje splecione dłonie.
- Czyli szanowny pan Vales chce znowu wrócić do branży. Hm, ciekawe. - zaczął mówć Brad, krążąc po pokoju. - Bo zaczynając w taki sposób... - w tej chwili Brad zacmokał kilka razy, po czym kontynuował kręcąc głową. - Oh, to takie banalne.
- Co chcesz przez to powiedzieć? - zapytał Luke, siadając na kanapie.
- To, że Ryan to jebany idiota. Zapomniał chyba jak się naprawdę pracuje w tym świecie, kiedy siedział w pierdlu. Każdy głupi ci powie, że porywanie, zastraszanie czy próba zabicia kogoś z bliskich swojego wroga to najbardziej żenująca rzecz jaką można zrobić. Pokazuje tym tylko swój strach i swoją słabość, bo nie ma na tyle odwagi, żeby stanąć twarzą w twarz z nami. - zaśmiał się żałosnie Brad.
- Według mnie, to było zamierzone działanie i planował to od jakiegoś czasu. - dodał Mike.
- Oczywiście, że tak. - pokiwał głową Brad, po czym dodał. - Musiał przecież jakoś owinąć sobie wokół palca Sue, a potem poprosić ją, żeby zwabiła Sophie.
- Jestem gotów urwać mu jaja. - warknął Justin, a ja poczułam jak napinają się wszystkie jego mięsnie. 
Poruszyłam się niespokojnie na jego kolanach i przygryzłam dolną wargę, czując się coraz bardziej nieswojo. Chyba nie miałam na tyle siły, żeby słuchać teraz o tym wszystkim.
- On tego właśnie chce Justin. - odpowiedział Brad. - Chce, żebyśmy wpadli w szał i dołożyli wszelkich starań, żeby od razu poniósł karę. 
- A jak mam do cholery tego nie chcieć, kiedy pokaleczył Sophie i prawie zabił jej przyjaciółkę?! - wykrzyknął Justin.
- Poczekaj. O czym ty mówisz? Co miało znaczyć to ' prawie zabił moją przyjaciółkę'? - spojrzałam pytająco na Justina, wiedząc że muszę poznać odpowiedź na dręczące mnie od jakigoś czasu pytanie, a mianowicie : Dlaczego i przez kogo Katty leży w szpitalu?
- To co zrozumiałaś. Najprawdopodobniej Ryan zlecił przecięcie kabli od hamulców w samochodzie Katty. To proste działanie, a jest prawie wyrokiem śmierci. A potem kazał stuknąć ją, kiedy jechała.- powiedział chłodno Justin.
- Na litość boską.. -wymamrotałam, przejeżdżając dłonią po twarzy. - Ale dlaczego? 
- Kto jak kto, ale ty wiesz najlepiej jaka jest Hamilton. Kiedy opowiedziałaś jej o sytuacji, jaka wydarzyła się w klubie, Katty szybko się zorientowała kim był tamten facet i próbowała sama wymierzyć sprawiedliwość. Weszła za głęboko w to gówno i Ryan próbował pozbyć się niewygodnego przeciwnika. Tyle, że nie udało mu się. Dlatego wysłał tamtych facetów do szpitala, prawdopodobnie po to ...
- By usuneli Katty. - dokończyłam za Justina, wpatrując się w ścianę przede mną.
- Dokładnie tak. - pokiwał głową Chris, odzywając się po raz pierwszy od dobrych kilkunastu minut. - Dlatego znajde tego kutasa i zabiję go, a potem poćwiartuje. 
- Daj spokój Chris, nie wpuścimy cię w to gówno za daleko. - rzucił ostrzegawczo Brad. - Zajmujesz się tylko samochodami i niczym innym więcej, zrozumiano? 
- Przebywając z wami prędzej czy później wsiąknę w to na maxa. - wzruszył ramionami Chris.
- Zajmę się tą kwestią jutro, dobrze? Teraz mam ważniejsze sprawy na głowie, niż tłumaczenie ci dlaczego nie przekroczysz pewnych granic. 
- Zrobię to z twoją pomocą lub bez niej. Ryan zapłaci za swoje grzechy. - warknął nisko Chris, patrząc na Brada ciemnym i zimnym spojrzeniem.
- Póki co to ja tu dowodzę i to ja decyduje o tym, czym się do kurwy nędzy zajmujesz. Więc nie zgrywaj bohatera, bo nim nie jesteś. W życiu nie trzymałeś spluwy w ręce i nigdy nie będziesz jej trzymał po to, by kogoś zabić. Po pierwsze nie dopuszcze do tego, po drugie nie byłbyś w stanie. Znam cie chłopaku i za miękkie serce masz do tego gówna. - wzruszył ramionami Brad, po czym kontynuował. - Rządzą teraz tobą emocje, a gdybyś wiedział choć troche o tym biznesie, wiedziałbyś, że właśnie na to liczy Ryan. Na to, że zareagujesz impulsywnie, ostro, że zaatakujesz od razu, bez chwili zastanowienia. On jest ustawiony na chwilę obecną, wydaje mu się, że zna nasze ruchy i jest w stanie nas pokonać. Gówno się mu uda, już moja w tym głowa. - dodał Brad, po czym wyciągnął z kieszeni BlackBerry, wystukując na nim numer. Przyłożył telefon do ucha i cierpliwie czekał, aż ktoś z drugiej strony odbierze.
- Barney, do cholery. Jest sprawa i w dupie mam fakt, że cię obudziłem ...- po tych słowach Brad opuścił pokój, zamykając się w gabinecie.
- To się robi coraz bardziej popierdolone. - prychnał Luke patrząc na nas z powagą w oczach. 
- Nic czego wcześniej nie robiliśmy. - wzruszył ramionami Mike i przeczesał włosy smukłymi, ale zniszczonymi palcami. - Brad ma racje Lorens, nie możesz działać pod wpływem impulsu. Kwestia czasu, aż Vales wykona jakiś ruch w naszą stronę, by nas sprowokować do ataku, do działania. Szkoda tylko, że zapomniał o tym, że nabraliśmy już troche wprawy i wiemy jak nie postępować w takich chwilach. Jest zaślepiony rządzą zemsty i tyle.
- Kto by nie był? - warknął Justin.
- No właśnie, dziwne Bieber, że jeszcze tutaj siedzisz. - Luke uniósł brwi w znaczącym geście.
- Gdyby nie fakt, że mam Sophie na kolanach prawdopodobnie już dawno byłbym w drodze do tego kutasa. - syknął Justin, poprawiając się na fotelu.
- Przestańcie już. Takie pierdolenie do niczego nie prowadzi. - rzucił sucho Mike i podniósł się z kanapy, przeciągając się lekko. - Chris, idź się połóż. Zresetuj umysł i jutro pogadamy. Żegnam. 
Mój brat jedynie pokiwał głową i podszedł do mnie, całując mnie w czubek głowy.
- Trzymaj się mała, dobranoc. 
- Pa Chris. Śpij dobrze. - wyszeptałam. - Kocham Cie. 
- Wiem, ja Ciebie też. - Chris posłał mi spokojny uśmiech i wyszedł z pomieszczenia, kierując się do pokoju, w którym miał spać.
- Sądzę, że teraz możemy to spokojnie omówić w gabinecie.- powiedział rzeczowo Mike, po czym oparł się o komodę. - Wiem, że chcecie iść się położyć, ale wydaje mi się, że Brad coś ustalił.
Nie chciałam już dłużej tego wszystkiego słuchać, głowa mi pękała od nadmiaru wiadomości. I do tego nie czułam się komfortowo będąc na "obradach" chłopaków. To nie był mój świat, nie chciałam wchodzić w to bardziej niż powinnam. Dlatego też postanowiłam udać się na górę do pokoju, pozwalając chłopakom tym samym spokojnie pogadać. Ale gdy wykonałam ruch nogami, by zejść z kolan Justina, ten skutecznie zablokował ruch ręką. Posłałam mu pytające spojrzenie, ale je zignorował.
- Nie. Możemy o tym pogadać jutro. Chyba wszyscy musimy iść wypocząć, bo teraz i tak gówno zdziałamy. Niczego więcej się nie dowiemy, ani nie ustalimy. Więc spadajmy spać.- powiedział spokojnie Justin, delikatnie gładząc mnie po nogach. 
Mike wysłuchał jego słów i pokiwał głową. - Okej, wrócimy do tego jutro. Idźcie spać.
Po tych słowach Luke prawie biegiem opuścił pokój, krzycząc jeszcze do nas ''dobranoc'' . Justin swobodnie wstał z fotela, trzymając mnie na rękach. Normalnie bym protestowała, ale odpłynęły ze mnie wszystkie siły, dlatego byłam wdzięczna Justinowi, za to co własnie zrobił. Zarzuciłam mu ramiona na szyję i oparłam głowę o jego klatkę. Justin powiedział coś do Mike'a, ale nie zrozumiałam do końca co. Pożegnałam Mike'a i Justin wyszedł z pomieszczenia, idąc w stronę swojego pokoju. Gdy wszedł do środka, zapalił światło w pomieszczeniu i zaniósł mnie na łóżko,  a sam udał się do łazienki, pewnie by wziąć prysznic. Był zmęczony i lekko sfrustrowany. Mimo, że znałam go zaledwie kilka tygodni zdążyłam nauczyć się rozróżniać jego uczucia. 
Zastanawiałam się gdzie teraz podziewa się Ignac i czy nic mu nie jest. Na tę ostatnią myśl parsknęłam cicho, zdając sobie sprawę, że Ignacowi nic nie grozi, ponieważ jest przecież na swoim terytorium. Poza tym to rozsądny chłopak.
Siedziałam na łóżku, analizując cały ten cholerny dzień. Rozmowa z Kat, turniej, kłotnia z Chrisem i Justinem, szokująca wiadomość o mężczyznach w szpitalu, kolejna kłótnia z chłopakami, aż w końcu telefon Sue i wiadomości od Ryana. To było dla mnie za wiele, nie umiałam niczego poukładać w głowie. Tak bardzo chciałam to jakoś rozwiązać, a najlepiej wymazać z pamięci.
Spojrzałam na swoje obandażowane nogi i skrzywiłam sie na myśl o tym co wydarzyło się kilka godzin temu. Ostrożnie przejechałam palcami bo materiale bandaża i zdecydowałam się, że chce go odwiązać na chwile. Gula w moim gardle z chwili na chwilę rosła, a widok coraz bardziej przekrwionego bandażu wywoływał mdłości. Gdy pozbyłam się opatrunku, widok moich nóg przeraził mnie bardziej niż przewidywałam. Uda były całe poharatane, z niektórych ran sączyła się jeszcze krew. Nie, to było zbyt bolesne. Nie mogłam patrzeć na moje nogi, na siebie. Wybuchłam płaczem, szybko zawijając bandaż z powrotem. Położyłam się na boku i zaczęłam szlochać do poduszki, zaciskając mocno powieki. Czy to oznaczało, że musiałam przestać na kilka tygodni tańczyć? Czy zostaną mi szpecące blizny? Czy już zawsze będę nosiła na sobie ślad po bezwzględności Ryana? To mnie przerażało i jednocześnie napawało cholernym bólem, nie pozwalając ani na moment przestać płakać. Schowałam twarz w poduszke, szlochając jeszcze mocniej niż wcześniej. 
- Hej, dlaczego płaczesz? - nagle poczułam na moich plecach dłoń Justina, która delikatnie mnie gładziła. Kiedy on wyszedł z łazienki? 
Nie odpowiedziałam mu. Zaciągnęłam się ponownie płaczem, przeklinając dzień, w któym zaufałam Sue.
- Sophie, odpowiedz mi. - Och, cholera. Nawet w takich chwilach musiał być taki apodyktyczny?
Gdy nadal nie reagowałam, chłopak jednym ruchem przewrócił mnie na plecy, każąc tym samym spojrzeć na siebie. 
- Dlaczego płaczesz? - ponowił pytanie Justin, patrząc mi z troską w oczy.
Stał przede mną jedynie w dole od piżamy, a na jego skórze można było dostrzec jeszcze kropelki wody. Włosy miał wilgotne i zmierzwione, a mimo to wyglądały tak, że zapierało dech w piersiach. Pożerałam go wzrokiem, w czasie gdy on próbował wyciągnąć ode mnie powód mojego płaczu. 
- Sophie, zadałem pytanie i chciałbym usłyszeć odpowiedź. - jego ton stawał się coraz bardziej konkretny, więc przełknęłam ślinę i spojrzałam na niego załzawionymi oczami.
- Ja.. ja.. nie moge.. - dukałam nerwowo, patrząc na swoje dłonie. Obróciłam się na bok i wyszeptałam. - Nie mogę na siebie patrzeć. 
Słyszałam jak Justin wciąga głośno powietrze i klnie cicho pod nosem. Zacisnęłam mocno pościel w pięściach, zalewając się nową falą łez. Wtedy poczułam uginanie się materaca, a potem intensywny zapach Justina otaczający moje ciało. Zanim zdążyłam zakodować co się dzieje, chłopak leżał obok mnie i wziął mnie w ramiona, chowając mnie tym samym przed całym złem tego świata. Przynajmniej tak mi się wydawało. 
- Jesteś piękna. - wyszeptał Justin i dokładniej mnie objął, na co ja odpowiedziałam cichym szlochnięciem. 
Znalazłam ukojenie w jego ramionach, chociaż wciąż płakałam. Chłopak już do końca nie odezwał się ani słowem, pozwalając mi spokojnie się wypłakać. Jego bicepsy oraz klatka piersiowa były mokre od moich łez, ale on wydawał się nie zwracać na to większej uwagi. Co jakiś czas całował mnie w czubek głowy, w czasie gdy ja nie potrafiłam uspokoić swoich emocji. Byłam mu wdzięczna, że leżał ze mną i słuchał mojego płaczu. 
Poczułam wtedy ogromne uczucie jakim go darzyłam. Zrozumiałam jak wiele dla mnie ten chłopak znaczy. Pomimo faktu, że znałam go od niedawna, on zdążył zawładnąć moim sercem. Jasne, ranił mnie i to całkiem często, ale równie często sprawiał, że czułam się najlepiej na świecie. Był inny, owiany delikatną nutą tajemnicy, która aż prosiła się o rychłe poznanie jej. Ten chłopak rozstrajał mnie, mieszał w głowie i wystawiał moje nerwy na próbę tysiące razy, ale mimo to wciąż do niego wracałam. Oczywiście, że moje postępowanie w żadnym stopniu nie było dobre... No bo która dziewczyna dałaby się tak traktować? Ale on zawładną mną. Moim ciałem, moją duszą, moimi zmysłami. Pragnęłam go i to przerażało mnie najbardziej. 
*
Obudziłam się wtulona w Justina, rękę mając przerzuconą przez jego tors, a nogę między jego nogami. Boże, oplotłam go jak bluszcz. 
Zamrugałam kilka razy powiekami, żeby przystosować źrenice do porannego światła, a następnie mruknęłam cicho, trąc policzkiem o jego klatkę piersiową.
- Dzień dobry, panno Lorens. - powitał mnie Justin ochrypłym i cholernie seksownym głosem.
- Witam, panie Bieber. - rzuciłam w odpowiedzi i uniosłam wzrok na twarz Justina. Wyglądał, jakby nie spał od kilku, a może nawet kilkunastu minut. Przyglądał mi się jak śpię? 
- Wyspała się pani, panno Lorens? - Justin miał jedną rękę założoną za głowę, a drugą obejmował moje plecy. 
- Może być. A pan, panie Bieber? Spał pan dobrze? - zapytałam, patrząc na niego z szerokim uśmiechem na ustach. 
- W rzeczy samej, panno Lorens. Spanie z panią, to sama przyjemność. - Mmm, uwielbiałam kiedy Justin miał dobry humor. Był wtedy taki ... beztroski i młody. Miał przecież niecałe dwadzieścia lat, a w życiu codziennym zazwyczaj zachowywał się jak dojrzały, trzydziestoparoletni facet.Często widzałam go wkurzonego, zestresowanego i chłodnego w stosunku do otoczenia. Wtedy ani trochę nie przypominał dwudziestolatka.
- W takim razie bardzo się cieszę, panie Bieber. Która godzina? - położyłam rękę na klatce Justina i oparłam o nią brodę, przyglądając się chłopakowi.
- Dochodzi dziesiąta. Chyba czas wstawać, nie sądzisz? - zapytał Justin, patrząc na mnie spokojnie.
Wtedy pomyślałam o moich poranionych nogach. Na tę myśl skrzywiłam się, czując w podświadomości ten ból, który zadał mi Ryan. Mój dobry nastrój ustąpił miejsca smutkowi, chowając się w ciemnym zaułku mojego mózgu.
- Hej, co jest? - Justin wysłał mi skonsternowane spojrzenie, najprawdopodobniej dostrzegając moją nagłą zmianę nastroju.
Wzruszyłam ramionami i zdjęłam rękę z klatki Justina, odwracając wzrok.
- Soph, odpowiedz. - oho, włączył się już apodyktyczny i władczy tryb Justina.
- Po prostu nie chcę wstawać. Wiem, że muszę, ale nie chcę. Nie mogę patrzyć ... - tutaj przerwałam, poruszając powoli nogami. 
Skrzywiłam się lekko czując jak zasklepiające się rany, ciągną mnie i szczypią. Jak długo będę jeszcze czuć to nieprzyjemne uczucie? A przede wszystkim ile będę o tym wszystkim pamiętać? Pokręciłam głową, starając odsunąć od siebie trudne myśli.
- Przestań.Wiem, że to nie jest najprostsze, ale musisz się z tym uporać. Nie będziesz miała widocznych blizn. Przynajmniej tak twierdził Chris.
Chris, no własnie. Ciekawe czy już wstał. Muszę z nim koniecznie porozmawiać.
- To on mnie opatrywał?
- Tak.
- Och. - zmarszczyłam brwi.
- Coś się stało? - zapytał zdziwiony Justin, wodząc lekko palcami po moich plecach.
- Nie... To znaczy, myślałam, że ty to zrobiłeś. - wzruszyłam ramionami.
- Ja cię tu tylko zaniosłem i pomogłem, gdy Chris o coś poprosił. Sądzę, że nie dopuściłby kogoś innego do ciebie. - powiedział rzeczowo.
- Jasne. - mruknęłam, patrząc przed siebie. 
- Nadal coś dręczy.- rzucił pewnie Justin. Doskonale potrafił momentami rozszyfrować moje zachowanie.
Przełknęłam ślinę i usiadłam na łóżku, ciągnąc za sobą kołdrę i tym samym odkrywając nagą klatkę Justina. Wzięłam głęboki oddech i zamknęłam mocno powieki, by wytrzymać ten narastający ból w moim ciele.
- Boję się, że nie będę mogła tańczyć. Wizja tego, że będę siedziała na tyłku długie miesiące przeraża mnie. Nie umiem bez tego żyć, to mnie zabije... - ostatnie zdanie wypowiedziałam prawie szeptem.
- Hej, wrócisz do tańca. To tylko kilka tygodni przerwy. - powiedział Justin, patrząc na mnie troskliwie.
Wtedy mnie oświeciło.
- Mam za tydzień zajęcia z Vanessą Miller, Justin. - spojrzałam na niego smutnym wzrokiem. - I nie zatańcze na nich. - mój głos zaczął drżeć.
- Och mała... - Justin pociągnął mnie do siebie, doprowadzając do tego, że znów na nim leżałam. - Może uda się to jakoś przesunąć, albo cokolwiek.
- Justin, ona jest tu tylko przez dwa dni. Nie wróci, bo ma trase z zajęciami. Przynajmniej w tym roku. - jęknęłam, zakrywając twarz dłońmi. To był jakiś koszmar.
Justin już się nie odezwał. Prawdopodobnie nie wiedział co powiedzieć, a ja swoją drogą byłam mu wdzięczna za to milczenie. Gdy leżałam z głową na jego klatce piersiowej i wsłuchiwałam się w jego miarowy oddech, uświadomiłam sobie, że muszę przemyśleć i ułożyć wszystko w samotności. Jak nigdy dotąd, pragnęłam wrócić do domu i być sama ze swoimi myślami. 
- Idę wziąć prysznic. - szepnęłam po kilku minutach milczenia.
- Zaraz. - spojrzałam na niego zaskoczona i posłałam mu nieme pytanie.
Justin je zignorował, przewracając nas tak, że leżałam pod nim, a on wspierał się ręką o zagłówek. Spojrzał mi w oczy i chwilę później jego ciepłe wargi opadły na moje. Przez pierwsze chwile, byłam tak zaszokowana, że nie odwzajemniałam pocałunków, ale zaraz się otrząsnęłam i wsunęłam palce w miękkie włosy Justina, jednocześnie odpowiadając na każdy z jego pocałunków. Justin szarpał moją dolną wargę, a ja cicho pojękiwałam mu do ust. Językiem wdarł się do środka, rozpoczynając walkę o dominację z moim językiem. 
Ta chwila była wyjątkowa, seksowna, intymna  i ... nasza. Obudziły się we mnie wszystkie uczucia jakie żywiłam do tego mężczyzny. Był tak bardzo dla mnie idealny. Pomimo tylu wad, draśnięć i blizn, wciąż pragnęłam go mieć przy sobie. Do moich oczu zaczęły cisnąć się łzy, więc odezwałam się cicho, wcześniej odrywając usta od ust Justina.
- Muszę wziąć prysznic. 
Justin spojrzał na mnie skonsternowany, ale kiwnął głową. Wiedziałam, że martwi się tym, czy sobie poradzę. Dlatego musiałam mu pokazać, że tak właśnie zrobię. 
Podniosłam się powoli i opuściłam nogi na wykładzinę, wcześniej szybko całując raz jeszcze smaczne usta Justina. Wzięłam głęboki oddech i wspierając się na drewnianej części łóżka, stanęłam pewnie na nogach. Zrobiłam krok w przód, czując na plecach wzrok Justina, który aż palił. Zrobiłam kolejny krok, i kolejny, i kolejny. Poszło łatwiej niż myślałam, chociaż rany ciągnęły mnie i tępo bolały. Weszłam do łazienki i zdjęłam z siebie ostrożnie ubrania, a następnie pozbyłam się bandaży z ud. Chryste, ten widok mnie przeraził. Długie rany, zasinienia wokół nich i zaschnięta krew nie należały do najlepszych widoków. Potrząsnęłam głową i weszłam pod prysznic. Odkręciłam kurek z ciepłą wodą, a z mojego gardła wydobył się stłumiony krzyk. Cholera, przez ciepło wody rany zaczęły koszmarnie piec. Zagryzłam wargi i postanowiłam zignorować ból, zaczynając delikatnie obmywać ciało z zaschniętej krwi. Nie powiem, kąpiel nie należała do najprzyjemniejszych, ale wiedziałam, że to minie. 
Po kilkunastu minutach stałam już na środku łazienki, owinięta w miękki szary ręcznik. Umyłam zęby oraz rozczesałam mokre włosy, podłączając następnie suszarkę i rozpoczynając sumienne suszenie moich długich, ciemnych włosów. Gdy upewniłam się, że są już wystarczająco suche, wyszłam z łazienki do pokoju, by poszukać świeżej bielizny. W pomieszczeniu nie zastałam Justina, przez co nieco swobodniej poruszałam się po pokoju. Liczyłam, że znajdę czystą bieliznę w swojej torbie, ale moje nadzieje okazały się zgubne. Wtedy wpadłam na pewien pomysł. Podeszłam do komody Justina i otworzyłam pierwszą szufladę, gdzie jak się okazało Justin trzymał swoje bokserki. Cholera, wszystkie były markowe. Calvin Klein, Ralph Laurent, Armani, D&G, Disel oraz Ethika. Matko jedyna, ten człowiek nigdy nie przestanie mnie zaskakiwać. Uśmiechając się pod nosem, zaczęłam grzebać w szufladzie, szukając najmniejszych bokserek jakie posiada Justin. Okazało się, że najmniejsze były od Calvina Kleina. Wróciłam do torby i wyjęłam z niej swoje szare dresy, a z szafy Justina wyjęłam szarą bluzę. Ponownie weszłam do łazienki i ubrałam najpierw biustonosz, potem bokserki Justina, a na koniec dresy i bluzę. Włosy związałam w luźnego i poszarpanego warkocza, spływającego po moim ramieniu, a potem zrobiłam sobie delikatny makijaż, nakładając podkład na twarz i czarną maskarę na rzęsy. Poklepałam się po policzkach, by nadać im choć trochę koloru i wyszłam wreszcie z łazienki, czując ogromny głód. Powoli zeszłam po schodach, słysząc ożywione rozmowy toczące się w kuchni.
- Dzień dobry. - powitałam chłopców nieśmiało. Przeczesałam wzrokiem pomieszczenie i spotkałem zmęczony wzrok Ignaca. Och, wrócił i świadomość tego jakoś podniosła mnie na duchu. W głębi serca martwiłam się o niego, w końcu był mi bliski. Przynajmniej takie miałam wrażenie.
- Cześć mała. - pierwszy odezwał się Luke, witając mnie promiennym uśmiechem. 
- Nie jestem mała. - oburzyłam się zabawnie i posłałam mu tak samo wesoły uśmiech. 
- Jak się czujesz? - zapytał Chris, wbijając we mnie wzrok.
- Lepiej. - odparłam krótko.
Podeszłam do mojego brata, który stał oparty o blat, a potem przytuliłam się do niego, czując że tego właśnie potrzebowałam. Chris od razu objął mnie swoimi silnymi, braterskimi ramionami, całując we włosy.
- Wczoraj umarłem chyba miliard razy. Nie rób mi tego więcej. - wyszeptał Chris, a jego głos był przepełniony udręką i bólem. 
- Przepraszam. - szepnęłam ledwie słyszalnie i schowałam twarz w ramionach Chrisa. Był moją opoką i zawsze mogłam na niego liczyć. I ostatnią rzeczą, jakiej chciałam to to, by był przygnębiony i zmęczony przez to wszystko. - Spałeś tej nocy? - zapytałam cicho.
- Kilka godzin. To nie ważne. - wzruszył ramionami Chris, gładząc mnie po plecach.
- A co powiedziałeś mamie? - spojrzałam w górę, by móc widzieć oczy Chrisa.
- W zasadzie nic. Wyjechała do cioci Annie, więc nie miałem z nią kontaktu. Chyba sądzi, że jesteśmy w domu. 
- Och, okej. - pokiwałam głową i odsunęłam się lekko, spoglądając na pozostałych chłopaków.
Kurczę, troche dziwnie czułam się jako jedna dziewczyna między siódemką dorosłych mężczyzn. Ale z drugiej strony, byłam bezpieczna bardziej niż gdziekolwiek indziej. 
- Głodna? - zapytał Mike, stojąc przy kuchence.
- Jak diabli. - odparłam, siadając przy wysepce na wysokim krześle barowym.
- Naleśniki i kawa? - zaproponował Mike, uśmiechając się do mnie życzliwie.
- Było by świetnie. - pokiwałam wesoło głową.
Rany, czułam się tak dobrze. Pomimo tych wszystkich pochrzanionych dni i problemów. Wiedziałam, że muszę przez to przejść i byłam na dobrej drodze do pokonania tych dręczących mnie demonów. 
W kuchni znów rozległy się zwykłe, codzienne rozmowy. Przyjemnie słuchało mi się uszczypliwych żartów chłopaków względem siebie i nawet czasem się z nimi śmiałam. 
Gdy jadłam naleśniki od Mike'a, które były swoją drogą przepyszne, poczułam jak oplatają mnie silne, męskie ramiona. To Justin. Tylko on mnie tak tuli. I wszędzie poznam jego zapach. Uśmiechnęłam się lekko i oparłam tył głowy o jego ramie.
- Jak tam? - jego głos był spokojny i lekko ochrypły.
- Całkiem okej. A u Ciebie? - zapytałam, biorąc do ust kolejny kawałem naleśnika.
- Nie narzekam. - mruknął Justin. - Smakuje Ci? 
- Tak, jest pyszne. - uśmiechnęłam się ciepło, upijając łyk karmelowej kawy. Rany, była doskonała.
- Wobec tego, bardzo się cieszę. - poczułam ciepłe usta na swojej skroni. 
Justin usiadł obok mnie i zabrał się za czytanie jakichś papierów, które podsunął mu Brad. Od razu skupił się na lekturze, więc mogłam spokojnie dokończyć śniadanie. Gdy mój talerz oraz kubek były puste, zeszłam z krzesła i poszłam odnieść wszystko do zlewu. Przy okazji pozbierałam pozostałe naczynia, które zostawili po sobie chłopcy. Pozmywałam wszystko, mimo głośnych sprzeciwów Brada. 
- Sophie, mogę Cię prosić na chwilę? - zapytał Ignac, podchodząc do mnie blisko. Za blisko.
- Eee.. jasne. - odpowiedziałam, będąc lekko zaskoczona. 
Oboje wyszliśmy z domu na ogród, siadając na przeciwko siebie w wiklinowych fotelach. Na zewnątrz było ślicznie. Słońce świeciło, a letni wietrzyk delikatnie smagał nasze twarze, plącząc przy tym moje włosy. 
- Co się stało Ignac? - zapytałam, patrząc spokojnie na przyjaciela.
- Chciałem cię przeprosić. - mruknął Ignac, unikając mojego wzroku.
Zmarszczyłam brwi i ponownie zapytałam.
- Za co? 
- Za to wszystko. - jęknął.
I już wiedziałam, że ma na myśli zdradę Sue. Wiedziałam, że go to gnębi i obwinia siebie o to wszystko. A przecież nie powinien.
- Hej. - pochyliłam się, żeby dotknąć jego dłoni. - Odpuść sobie, to nie twoja wina. To Sue sama zdecydowała, to ona kopnęła nas wszystkich w tyłek. Nie jest warta twoich nerwów, łez czy problematyzowania się. 
- Wiem Sophie, zdaję sobie sprawę  z tego, że Sue odeszła, ale zastanawiam się dlaczego to zrobiła. Kurwa, wciąż ją kocham. Nie chcę, ale kocham. - jęknął Ignac, patrząc boleśnie w moje oczy. - A przez to wszystko, przez to, że nie upilnowałem jej, zostałaś skrzywdzona... 
- Przestań. Proszę. To nie jest twoja wina, jasne? To Sue zachowała się jak ostatnia... Zdradziła nas Ignac. Wiem, że nadal ją kochasz, ale musi minąć trochę czasu, żebyś sobie odpuścił uczucia do niej. Trzeba to odchorować. Mnie też boli świadomość utraty Sue, ale widocznie tak musiało być. - wzruszyłam ramionami, starając się jakoś pomóc Ignacowi.
- Jak to jest, że tak sobie z tym radzisz? Zazwyczaj dziewczyny zakopują się w łóżku i płaczą do poduszki, w takich sytuacjach. - Ignac był wyraźnie zaskoczony. 
Uśmiechnęłam się blado. Nie Ignac, ja wcale sobie z tym nie radzę. Po prostu staram się być silna, przełamać jakieś mury w swoim umyśle. Ale nadal ciąży nade mną świadomość, tego co zrobiła Sue z Ryanem.
- Nie wiem. Musze. - mruknęłam. - I pamiętaj Ignac. Nic co się stało, nie jest twoją winą. Nie zadręczaj się nie potrzebnie. Nie mam ci niczego za złe. - pogłaskałam jego dłoń pokrzepiająco.
- Dzięki Sophie. - uśmiechnął się. - Ale nadal pusto mi. Czuję się, jakby ktoś wyrwał mi część mnie. 
- Rozumiem i jednocześnie wiem, że znajdziesz kogoś, kto pokocha cię bezwarunkowo i szczerze. Zasługujesz na to. - powiedziałam ciepło. - Damy radę. 
- Tak. - Ignac kiwnął głową i wstał z krzesła. - Dziękuje Sophie, poważnie. A teraz muszę załatwić parę spraw na mieście. 
- Jasne. Trzymaj się. I nie dziękuj, nie ma za co. - uśmiechnęłam się pokrzepiająco i odprowadziłam go wzrokiem.
Rozsiadłam się w fotelu i skierowałam twarz w stronę promieni słonecznych. Nah, to takie odprężające. Poczułam jak cały stres ostatnich dni odchodzi i pozwala mi na nowo zaczerpnąć oddech. Uświadomiłam sobie, że teraz może być tylko lepiej. Chociaż mogłam  się mylić.
***
Upłynęły już 4 dni odkąd wróciłam do domu. Sumiennie chodziłam do szkoły, ale opuszczałam treningi, z oczywistych powodów. Moje rany goiły się naprawdę szybko, co niezmiernie mnie cieszyło. Ach, no i Katty wreszcie się obudziła. Byłam taka szczęśliwa, że nie mogłam przestać płakać. Zostanie w szpitalu jeszcze tydzień, a potem prawdopodobnie zwolnią ją do domu. Chrisowi od razu wrócił humor i generalnie, jakoś atmosfera się rozluźniła. Sue nie pojawia się w szkolę, co swoją drogą mnie nie dziwi. Trish już o wszystkim wie i gdy się o tym dowiedziała, myślałam, że jej nigdy nie uspokoję. Teraz pozostało mi tylko porozmawiać z Kat. I postanowiłam, że zrobię to dzisiaj. 
Jest czwartkowe popołudnie, kiedy wchodzę do budynku szpitala. Szybko odnajduję salę Katty i otwieram drzwi.
- Witam panno Lornens. - od progu wita mnie wesoły głos Katty.
- Cześć Hamillton. - odpowiadam równie radośnie co moja przyjaciółka. - Co tam?
- W sumie to dobrze. Coraz lepiej się czuje. A Ty jak tam?
- Jest okej. - spojrzałam na Katty i usiadłam przy jej łóżku. - Musimy pogadać.
- O czym? - Katty zmarszczyła brwi.
- O tym, dlaczego jesteś w szpitalu. - mruknęłam.
- Sophie, ale ja o wszystkim wiem. Chris mi powiedział, że to sprawka Ryana. 
- A wiesz o tym, co zrobiła Sue? - zapytałam.
- Co? Nie.
- To posłuchaj.
Opowiedzenie wszystkiego Katty, zajęło mi kilkanaście minut. Z każdym kolejnym zdaniem, mina mojej przyjaciółki robiła się surowsza. 
- Co za suka. - skwitowała Kat, gdy skończyłam. - Jak ona, kurwa, mogła?!- wykrzyknęła.
- Kat, daj spokój. Musiałaś o tym wiedzieć. 
- A jak ty się czujesz? Jak nogi? - zapytała z troską w głosie.
- Lepiej. Daję radę. - uśmiechnęłam się blado. 
- Jasne. - mruknęła. - Cholera. Nie sądziłam, że do tego dojdzie. Sophie, ja tylko chciałam się upewnić, że to tamten facet się do ciebie dobierał. Chciałam to jakoś rozwiązać.
- I o mało nie zginęłaś. - zganiłam ją. - Jesteś cholernie nierozsądna.
- I kto to mówi. - rzuciła w odwecie.
Przewróciłam oczami i wzięłam głęboki oddech.
- Kat, mam jeszcze jedną prośbę. 
- Tak? 
- Nie pozwól Chrisowi, żeby w to wszedł za głęboki. No wiesz, w ten interes. To go zabije. 
- Och, nie dopuszczę do tego. Nie mogę. - wyszeptała Katty. 
I już wiem, że to obietnica, którą na pewno wypełni. Chociaż nie będzie jej łatwo.
- Nie boisz się? - zapytała nagle Katty.
- Czego? - zmarszczyłam brwi.
- Tego wszystkiego. - powiedziała znacząco. - Skarbie, weszłam w to gówno nieświadomie, chcąc jedynie upewnić się, że dobrze obstawiałam tego, który cię skrzywdził. To nie jest ani trochę bezpieczne. 
- Wiem, ale zbliżając się do Justina, jednocześnie weszłam w ten świat. - wzruszyłam ramionami. - Jasne, boję się jak cholera, ale ...
- Dlatego uciekaj od niego. Jak najdalej. Sophie, proszę. - wyszeptała cicho Kat.
Zmarszczyłam brwi i przyglądałam się jej z konsternacją. O co jej chodziło?
- Dlaczego? - zapytałam wreszcie.
- Bo on cię kiedyś zabije. - powiedziała Katty.
Spojrzałam na nią, zaszokowana słowami, które przed momentem wypłynęły z jej ust.
- To niedorzeczne, Justin nigdy by mnie nie skrzywdził.
- On nie, ale to co robi, owszem. Cholera. Ty nic o nim nie wiesz. Nie wiem co on ci naopowiadał, ale wnioskując z twojej stanowczości, nie wgłębił cię w tajniki swojego zawodu.
- Bo tego nie chciał. - odpowiadam spokojnie.
- Oczywiście, że nie. No bo który normalny facet, mówi takiej lasce jak ty o tym, że żyje w świecie gdzie na porządku dziennym są zabójstwa, kradzieże, przemyty i kontakty z jednymi z najniebezpieczniejszych gangów? - Katty machnęła teatralnie ręką.
- Ale on mi powiedział w prost jak żyje. Nie powiedziałaś mi niczego nowego. - wzruszyłam ramionami.
- A powiedział Ci o tym, że to Ryan tak naprawdę był ojcem jego sukcesu? Że to Ryan nauczył go zabijać, kraść i przemycać tak, żeby nikt o tym nie wiedział? Powiedział ci o tym, że był posądzony o gwałt, że nie raz stawał przed sądem za pobicia? Powiedział ci choć o jednej z tych rzeczy? - spytała Katty. - Wnioskując po twojej minie, obstawiam, że nie. 
Gwałt? Wyroki? Kurwa mać.
- Sophie, wciąż lubię Justina, ale cholernie boję się o twoje bezpieczeństwo. Żyjąc z nim, tak naprawdę jesteś już jedną nogą w grobie. Tylko czekać, aż któryś z jego wrogów będzie chciał pozbyć się i drugiej. Myślisz, że dlaczego wtedy pokłóciłam się z Chrisem? Bo odkryłam prawdę o "Furiousach", bo zobaczyłam w co tak naprawdę grają. A ponieważ kocham Chrisa, postanowiłam nigdy nie dopuścić do tego, by wszedł w to samo bagno co cała paczka Brada. - wyjaśniła Katty ze stoickim spokojem. Zastanawiałam się, jak to możliwe, że tak świetnie trzymała nerwy na wodzy.
Analizowałam wszystkie słowa Katty w głowie, próbując wydusić z siebie chociaż słowo. Po kilku głębokich wdechach udało mi się zebrać na kilka zdań.
- Skąd o tym wiesz? Skąd wiesz o Justinie i Ryanie? I przede wszystkim skąd wiesz, że to prawda? 
- Do cholery, Sophie mówisz jakbyś mnie nie znała. Wiesz dobrze, że zawsze muszę wszystko jak najdokładniej sprawdzić.
- To cię kiedyś zabije Hamillton. - sapnęłam.
- Możliwe. Ale dzięki temu dowiedziałam się tego i owego na temat Furiousów, co wystarczy by stwierdzić, iż należy od nich spieprzać jak najdalej. 
Pokręciłam głową, dopiero potem łapiąc się na tym, że to robię. 
- Nie potrafię Kat, nie umiem odpuścić. - wzruszyłam ramionami. - Wstyd się przyznać, ale czasem nawet mi się to podoba. - mój głos niewiele różnił się od szeptu. - Nie mogę odejść od Justina, nie wyrwę się od tego.
- Wiesz dlaczego? - na twarzy Katty pojawił się uśmiech. Szczery uśmiech. 
Boże, jak ona mnie momentami zaskakuje zmiennością nastrojów. Cóż, mogłaby podać sobie rękę z Justinem. 
- Dlaczego? -zapytałam z rozdrażnieniem.
- Ponieważ go kochasz. - słowa Katty są pewne, stanowcze i przepełnione przekonaniem
A to zdanie odbija się echem w mojej głowie. A w zasadzie słowo "kochasz". Spojrzałam tępo na Katty, aż wreszcie będąc pewna swoich uczuć, szepnęłam.
- Tak. Kocham. Do szaleństwa.



Bardzo proszę, 17 chapter. Komentujcie, jeśli wam się podoba lub macie jakieś uwagi. To dla mnie ważne. Dziękuje Wam z całego serca!  #MUCH #LOVE
PS. A jeśli macie jakieś pytania, zapraszam tutaj : Ask