Menu

środa, 3 września 2014

Rozdział 24

Moje powieki były takie ciężkie. Próbowałam kilka razy je podnieść, ale za każdym razem moje wysiłki szły na nic. Chciałam się już obudzić, denerwował mnie brak świadomości gdzie jestem. Chciałam wstać i wrócić do domu. Nie, to nie był już mój dom, więc nie tam chciałam iść. Próbowałam się odezwać, ale czułam, że przez to jestem jeszcze dalej od upragnionego przebudzenia. Słyszałam różne głosy, ale nie mogłam rozpoznać ich właścicieli. To było męczące.
~*~
Znów to samo uczucie, te same ciężkie powieki i ta sama chęć otworzenia ich. Bolały mnie nogi, ręce, chciałam nimi poruszyć, ale nie mam pojęcia czy mi się udawało.
Brak świadomości.
~*~
Dobra, dosyć tego. Chcę otworzyć te cholerne oczy i niech Bóg mi świadkiem, zrobię to, choćbym miała zużyć na to całą swoją energię. O, czuję czyjś dotyk. To miłe uczucie. I znów te głosy, znów bolące kończyny. Dobry Boże, gdzie ja jestem?
~*~
Okej Sophie, dasz radę. Teraz albo nigdy. Boże, co ja mówię. Mam wrażenie, że moja świadomość gdzieś sobie poszła i zaszyła się na jakiś czas, w ustronnym miejscu, pozostawiając mnie samą i bezbronną. Och, znów słysze dźwięki. Chcę zobaczyć skąd się biorą. " Więc po prostu otwórz te piekielne oczy!" krzyczę sama na siebie.
Zaraz, a gdzie podział się Justin i dlaczego go tutaj ze mną nie ma? Muszę go znaleźć i powiedzieć co mi się przytrafiło. Koniecznie!
 Więc Sophie, skarbie. Do roboty.
Chryste, te powieki ważą chyba z tonę. W mojej głowie rozbrzmiewa kojący głos Justina, mówi słowa, które już kiedyś słyszałam - "Wszystko będzie dobrze, Sophie. Dasz radę. Jesteś silna. Kocham Cię." Och, tak. Ja też cię kocham, Justin. Hm, ciekawe gdzie jesteś?
Muszę to sprawdzić, upewnić się że nic mu nie jest. To daje mi siłę i wreszcie unoszę jedną powiekę, a zaraz potem drugą. Mam sucho w ustach, ale zamiast wołać o wodę, jak mantrę powtarzam imię Justina. Rozglądam się i lekko mrużę oczy, ponieważ biel ścian w pokoju, aż razi. Patrzę w bok, jakaś maszyna, do której jak potem dostrzegam jestem podpięta, uporczywie i drażniąco pika. Wyłączcie to, zanim moja głowa eksploduje.
Gdzie jest Justin?
Pójdę go poszukać, to będzie najlepsze rozwiązanie. Ale najpierw muszę pozbyć się tych przeklętych rurek i kabli, do których jestem podpięta. Robię to, wciąż powtarzając imię Justina, ale gdy tylko odłączam jakiś kabel, cholerna pikająca maszyna zaczyna wrzeszczeć. O mój boże, wyłączcie to, błagam. Moja głowa boleśnie pulsuje. A ciało boli.
Justin. Justin. Justin.

Justin's POV
Rozmawiałem właśnie z lekarzem, gdy usłyszałem głośne pikanie, ocierające się o alarm. Razem z doktorem Laurie obróciliśmy się w kierunku, skąd dochodził ten denerwujący dźwięk i wszystko wskazywało na to, że to w sali Sophie coś się dzieje. Poczułem jak moje serce zaczyna szybciej bić, a gardło zaciska nieprzyjemnie. Ruszyłem biegiem do pokoju, w którym leżała i z każdym pokonanym metrem, strach rósł. Zatrzymałem się w progu, gdy zobaczyłem wyrywającą sobie z ręki kable i rurki Sophie, którą teraz trzymała pielęgniarka i starała się ponownie położyć ją do łóżka, ponieważ dziewczyna próbowała wstać. Rozszerzyłem oczy, gdy usłyszałem jak powtarza moje imię. Dobry Boże, ona nie ma pojęcia co się dzieje. Kiedy pielęgniarce wreszcie udało się ułożyć Sophie, chwyciła ją za ramiona, a druga z pielęgniarek, która przed momentem wbiegła do pokoju, podpinała ją na nowo do tych całych specjalistycznych maszyn. Sophie natomiast cały czas mamrotała moje imię, szarpiąc się i warcząc co jakiś czas, że musi mnie znaleźć. Podbiegłem do niej i chwyciłem jej twarz, patrząc w jej oczy.
- Jestem przy tobie kochanie, a teraz się uspokój.
Dziewczyna widząc mnie uśmiechnęła się, ale jej oczy były jakby nieobecne. Wyglądała, jakby dobrze się naćpała. Uśmiechała się pusto, mamrocząc coś pod nosem, a ja stałem i wpatrywałem się w jej twarz, która jakby nie należała do niej. Wtedy odepchnięto mnie, a ja zrobiłem kilka kroków do tyłu, robiąc miejsce lekarzowi oraz pielęgniarce. Wyszedłem z pokoju, wplatając palce we włosy i ciągnąc za końcówki. Wydałem z siebie jęk frustracji i oparłem dłonie o ściane, pochylając głowę. Czy się stresowałem? Jak cholera.
Po chwili usłyszałem chrząknięcie, więc odwróciłem głowę i spojrzałem na lekarza, który właśnie stał przede mną. Zanim zdążył cokolwiek powiedzieć, zapytałem.
- Dlaczego ona taka jest?
- To efekt działania środków przeciwbólowych, proszę się nie martwić. To minie. - odpowiedział ze spokojem w głosie, który przez lata praktyki, zdążył opanować do perfekcji. Przynajmniej tak sądze.
- Co z nią? - ponownie zapytałem, rozumiejąc już dlaczego Sophie tak się zachowywała.
- Podaliśmy jej leki, po których zasnęła. Potrzebuje teraz dużo odpoczynku, żeby do końca się zregenerować. - wyjaśnił. - A teraz prosze mi wybaczyć, muszę też zajrzeć do reszty pacjentów.
- Oczywiście. - kiwnąłem. - Dziękuje panu. - uśmiechnąłem się z wdzięcznością i uścisnąłem lekarzowi dłoń.
Kiedy zostałem sam, wziąłem głęboki oddech i stwierdziłem, że pójdę do Sophie. Miałem wrażenie, że nie chciałaby zostać sama. Zresztą siedzę przy niej, odkąd ją tu przywiozłem i przysięgam, że Bóg dawno nie usłyszał tylu modlitw wychodzących z moich ust.
Wchodząc do sali, spojrzałem na jej bezbronne ciało, które było pobite i odziane w koszmarną szpitalną piżamę. Jestem pewien, że kiedy tylko się obudzi i będzie świadoma tego co się dzieje, od razu zacznie jęczeć, że nie podoba jej się jej strój. Na tę myśl uśmiechnąłem się lekko, kręcąc głową. Siadając na niewygodnym stołku obok jej łóżka, chwyciłem jej delikatną dłoń i przyłożyłem ją sobie do ust, składając na niej ciepły pocałunek. Dźwięk urządzeń, do których Sophie była podpięta drażnił moje uszy, ale szczerze mówiąc upłynęło tyle czasu, że chyba powoli się do tego przyzwyczaiłem.
Zastanawiałem się czy powinienem zadzwonić do rodziców Sophie czy do Chrisa i poinformować ich o tym, że się obudziła, ale wtedy jakby w odpowiedzi na moje myśli do Sali wszedł Chris, a zaraz za nim Katty.
- Cześć. – mruknął Chris, gdy wymienialiśmy uściski dłoni. Kat powtórzyła jego słowa, gdy przytulała się do mnie na powitanie, ale nie skupiała się na tym zbytnio, ponieważ od razu podeszła do Sophie, siadając obok niej.
- Rozmawiałeś z lekarzem? Nie mogłem go znaleźć. – zapytał Chris, stając w nogach łóżka i opierając dłonie o metalową część.
- Tak, jakieś kilka minut temu. – podrapałem się po karku, cicho wzdychając. – Ma dosyć poważne obrażenia, ale jest stabilna. Obudziła się.
- Co? Jak to? – Kat podniosła szybko głowę i wbiła we mnie wzrok.
- Rozmawiałem z lekarzem, kiedy w sali Sophie zaczęła piszczeć ta cholerna maszyna. – wskazałem głową na duży ekran koło łóżka Soph. – Okazało się, że się obudziła, ale nie była świadoma tego co robi. Zaczęła się wyrywać i chciała iść mnie szukać, bo non stop powtarzała moje imie. Wyglądała na dobrze naćpaną.
- Słucham? – zapytał twardo Chris.
- Lekarz mówi, że to przez środki przeciwbólowe jakie jej podali.
- Dlaczego wciąż śpi? – Kat jęknęła, gdy gładziła dłoń Sophie.
- Podali jej takie leki, po których zasnęła. Musi dużo odpoczywać, żeby wrócić do formy. – odparłem, patrząc na moją dziewczynę, która teraz spokojnie spała.
- A ty Justin? Myślę, że też powinieneś iść trochę odpocząć. – powiedział Chris, klepiąc mnie po ramieniu.
Nawet się nie obróciłem, by na niego spojrzeć. Parsknąłem śmiechem i pokręciłem głową, rzucając.
- Nie ma mowy. Nie zostawię jej tu. Szczególnie, że może się w każdej chwili obudzić.
- Ale potrzebujesz tego. Kiedy ty ostatni raz spałeś? – zapytała twardo Kat.
- Nie ważne. Nie zmienię decyzji, nawet na to nie licz. – nie miałem najmniejszego zamiaru pójść do domu i trochę się zdrzemnąć i odświeżyć, mimo, że mój organizm wręcz o to błagał.
- Doceniam to, że tu jesteś od początku, ale stary, naprawdę potrzebujesz chwili dla siebie. – wiedziałem, że Chris ma dobre chęci, ale ja nie potrafiłem opuścić Sophie na dłużej niż 15 minut.
Po prostu bałem się, że gdy nie będzie mnie dłużej coś może się stać. Dobrego lub złego, bóg jeden wie. Dlatego zawsze wolałem być na posterunku, gdyby coś się wydarzyło. Mimo, że otaczali ją sami specjaliści, wolałem się osobiście upewnić, że wszystko z nią w porządku.
- To chodź chociaż z nami na kawę do bufetu. – Kat jako pierwsza skapitulowała.
Chris posłał jej pytające spojrzenie, ale zaraz załapał, że nie odpuszczę, więc wzdychając ciężko, wzruszył ramionami.
- Chodź Bieber, to też ci się trochę przyda.
Postanowiłem się już nie kłócić. To i tak było lepszym wyjściem i propozycją, niż pojechanie do swojego domu. Ostatni raz patrząc na spokojnie śpiącą Sophie, wstałem i wyszedłem z dwójką z sali.

Po kilku minutach wróciliśmy na piętro, gdzie leżała Sophie, trzymając w dłoniach papierowe kubki z kawą. Nie należała ona do kaw najlepszej jakości, ale lepsze to niż nic, no nie? Tak czy inaczej wchodząc do sali, zauważyłem jak powieki Soph drgają. Podszedłem do jej łóżka, odkładając kubek na szafkę i złapałem ją za dłoń, badając jej twarz wzrokiem. W końcu, po kilku minutach zmagań otworzyła oczy, jednak jej spojrzenie było jeszcze zbłąkane. Poczułem jak mój żołądek wreszcie się rozkurcza, a z ramion spada jakieś obciążenie.
- Sophie, kochanie. – szepnąłem, czując jak na moje usta wkrada się pełen radości uśmiech.

Sophie’s POV
- Gdzie ja jestem? – wychrypiałam skrzeczącym głosem. O boże, ale chce mi się pić.
- W szpitalu. – odparł jakiś męski głos, nie należący do Justina. Nie bardzo skupiałam się na tym, do kogo należał, ponieważ moja głowa nieprzyjemnie pulsowała, a światło wciąż drażniło moje oczy.
Ależ chce mi się pić.
- Jak się czujesz? – zapytał Justin, mocniej ściskając moją dłoń.
- Wody. – poprosiłam, czując susze w swoich ustach. Mój boże, to okropne.
- Och, oczywiście. Proszę. – tym razem usłyszałam damski głos.
 Co do cholery?
Odwróciłam głowę w bok i zobaczyłam początkowo zamazaną postać, ale gdy wytężyłam wzrok od razu rozpoznałam tę burzę blond włosów i idealną figurę.
- Katty? – szepnęłam, gdy odebrałam od niej wodę. Nie czekając dłużej, przechyliłam butelkę i wypiłam prawie całą zawartość. – O mój boże, to chyba najlepsza woda jakąkolwiek w życiu piłam. – wymruczałam do siebie.
- Tak to ja, Lorens. Własnej przyjaciółki nie poznajesz? – o rany, czy ona wiecznie musi taka być? Kiedyś ją zabiję, niech Bóg mi świadkiem.
- Przepraszam, mam lekko rozmazany widok. – powiedziałam cicho, ponownie zamykając powieki.
- Powinniśmy zawiadomić lekarza. – ponownie usłyszałam ten sam męski głos co wcześniej. Zmarszczyłam brwi i otworzyłam oczy, tym razem widząc nieco lepiej.
- Chris. – uśmiechnęłam się słabo, uświadamiając się, że to mój brat stoi koło łóżka i przygląda mi si1) z troską.
- Mam to zrobić? – zapytał Justin, rozluźniając lekko uścisk na mojej dłoni.
Nie! Zostań!
- Ja to załatwię. – odparł spokojnie Chris, posyłając mi uśmiech, który był zarezerwowany tylko dla mnie.
Och, tęskniłam za nim.
- Pójdę z tobą. – dodała Kat, również się do mnie uśmiechając, a chwile później razem z Chrisem wyszła z sali.
Przeniosłam swój wzrok na Justina i westchnęłam cicho.
- Tak się cieszę, że się obudziłaś. Myślałem, że oszaleję. – mówiąc to podniósł moją dłoń do ust i zaczął całować kostki z czułością.
- Długo spałam? – zapytałam, lekko marszcząc brwi.
- Leżysz tu od trzech dni. – odparł, patrząc mi w oczy.
O cholera. Tego się nie spodziewałam. Przecież wydawało mi się, że to tylko kilka godzin.
- Tak bardzo się bałem…- wyszeptał, a w jego głosie mogłam wyczuć ból.
Poczułam jak moje serce zaczyna szybciej bić, a w brzuchu pojawia się stado motyli. On naprawdę mnie kocha.
- Justin…- wyciągnęłam do niego dłoń, by móc pogłaskać go po policzku. Nie golił się.
- Miała pani wiele szczęścia. – nagle w drzwiach pojawił się mężczyzna w średnim wieku i białym kitlu. Był całkiem przystojny.
- A pan to? – zapytałam, mimo że oczywistym było to, że jest lekarzem.
- Jestem doktor Laurie i prowadzę pani przypadek. – odpowiedział bardzo oficjalnie. Ach, ci lekarze. – Mówiąc o tym, że miała pani wiele szczęścia, miałem na myśli fakt, że gdyby odłamek złamanego żebra był o 2 centymetry przesunięty w lewo doszłoby do przebicia płuca oraz to, że gdyby nie pojawiła się pani w szpitalu, mogłoby być dużo gorzej niż było. – mężczyzna powiedział surowym głosem, ale nie z powodu złości, lecz pewnego rodzaju troski.
- Złamanie? O czym pan mówi? – ponieważ znów zaschło mi w gardle, sięgnęłam po butelkę z wodą.
- Trzy złamane żebra, a oprócz tego lekki wstrząs mózgu i mocno obite kończyny oraz twarz. To wszystkie z pani objawów. – patrzyłam na lekarza w zupełnym osłupieniu, kiedy on wstał obok łóżka i przeglądał jakieś karty. – A poza tym miała pani stare sińce na ciele. Kto panią tak urządził?
Zagryzłam wargę. Przecież mu nie powiem, że to mój ojciec, pomyślałam. Spojrzałam w bok, nie wiedząc co odpowiedzieć. Miałam zwyczajnie skłamać? W zasadzie robiłam to od lat, więc co mi tam jeden raz więcej.
- Ktoś mnie napadł. Nie sądziłam, że mój stan zdrowia tak się pogorszy. Wcześniej czułam się w miarę dobrze. A te stare sińce to od tańca. – westchnęłam, mając nadzieję, że lekarz w to uwierzy.
Doktor Laurie zerknął na mnie, marszcząc lekko swoje ciemne brwi. Chyba analizował moje słowa i ich wiarygodność. W końcu kiwnął głową i odłożył karty na stolik.
- Postąpiła pani bardzo nierozsądnie ignorując swój stan i nie stawiając się w szpitalu. Tak czy inaczej, zostanie tu pani jeszcze około 4 dni, bo musimy powtórzyć jeszcze raz badania i poczekać, aż pani organizm będzie na tyle silny, że będziemy mogli panią spokojnie stąd wypisać.
- W porządku. Dziękuję. – posłałam lekarzowi uśmiech, a następnie wbiłam wzrok w swoje dłonie.
- Nie ma za co. A teraz muszę wracać do pozostałych pacjentów. Do zobaczenia, panno Lorens. – kiwnął uprzejmie doktor Laurie i posyłając mi ciepły uśmiech opuścił salę.
Wypuściłam z płuc powietrze, nie zdając sobie sprawy z tego, że je wstrzymywałam.
- Dlaczego go okłamałaś? – zapytał nagle Justin, a jego ton nie wskazywał na to, że był zadowolony.
- A miałam powiedzieć prawdę? – uniosłam pytająco brew.
- Tak Sophie, to miałaś zrobić. – kiwnął głową, wpatrując się we mnie intensywnie.
- Justin, to mój ojciec i mimo wszystko nie chcę, żeby miał kłopoty. Nie chce, żeby miał sprawę w sądzie na karku. – nie wierzyłam, że to mówię, ale czułam w sercu, że nie byłabym w stanie wydać taty. Mimo tego, że był sukinsynem i traktował mnie jak gówno.
- Ale on na to zasługuje, Sophie! Widzisz do czego doprowadził? Zmasakrował swoją własną córkę, a ty wciąż go bronisz. Lubisz żyć w zakłamaniu, prawda? – Justin nie był sobą, on przerażał mnie w tym momencie. Jego uśmiech na twarzy wcale nie oznaczał, że jest szczęśliwy.
- Justin, proszę cię, przestań. Nie mam siły i ochoty na takie rozmowy. Jeśli masz taki być, to stąd wyjdź i wróć jak się uspokoisz. –powiedziałam odwracając wzrok i patrząc w jakiś punkt na ścianie.
- Przepraszam kochanie. – nagle poczułam jak Justin zamyka moją dłoń w swojej. – Nie chciałem cię zasmucić. Po prostu się o ciebie martwię i nie lubię żyć z faktem, że ten kto cię tak urządził chodzi bezkarnie po świecie.
- Rozumiem Justin, ale ja nie chcę wymierzać sprawiedliwości w ten sposób. Sądze, ze największą karą jaką mogłam mu zrobić to wyprowadzka z domu. Chociaż mogę śmiało stwierdzić, że na razie się z tego cieszy. Tak samo jak mama. – wzruszyłam ramionami, zakładając kosmyk włosów za ucho.
- Była tutaj… - szepnął Justin, patrząc na moją dłoń.
- Jak to? Żartujesz? – zapytałam trzęsącym się głosem.
- A wyglądam jakbym miał na to ochotę? – chłopak uniósł wzrok, błądząc nim po mojej twarzy. – Była tutaj po tym jak poinformowałem Chrisa. Ale kiedy tu wpadła, zrobiła awanturę, krzycząc że to moja wina, więc Chris ją stąd wyprosił.
Pokiwałam nędznie głową, czując jak łzy zbierają się w moich oczach. To dalej tak cholernie bolało. Wzięłam głęboki oddech i odezwałam się trzęsącym się głosem.
- Chciałabym się zdrzemnąć. Źle się czuję.
- Dobrze kochanie. Ja wciąż tu będę. – odezwał się Justin, a chwilę później nachylił się by pocałować mnie w czoło.

Cztery dni później, tak jak wspominał doktor Laurie wyszłam ze szpitala. Oczywiście w trakcie mojego pobytu Kat, Chris oraz Trish przychodzili do mnie regularnie. Nawet chłopcy przyszli mnie odwiedzić pewnego dnia. Justin był przy mnie cały czas, musiałam prawie siłą wysłać go do domu żeby odpoczął i zajął się sobą. Udało mi się to tylko dzięki chłopakom, którzy sprzyjali mi i również twierdzili, że Justin powinien chociaż na chwile wrócić do domu.
- Boże, jak dobrze poczuć wreszcie świeże powietrze. – powiedziałam wesoło, kiedy zakładałam okulary przeciwsłoneczne na nos.
- Ja na twoim miejscu cieszyłabym się, że nie musisz już nosić tych koszmarnych szpitalnych ubrań. Nawet najlepsi wyglądają w tym tragicznie. – westchnęła Kat, tak jakby to było coś od czego zależy życie człowieka.
- Jesteś nienormalna. – zaśmiałam się, kręcąc głową.
- Jeśli już sobie posłodziłyście, to wsiadajcie do samochodu. – powiedział Justin, przewracając oczami i pakując moją torbę do bagażnika.
- Wracajcie sami, ja jestem umówiona. – uśmiechnęła się Katty, poprawiając włosy.
- Z kim? – uniosłam pytająco brew.
- Raczej gdzie! Zgłosiłam się do agencji modelek. – powiedziała entuzjastycznie.
- Słucham? Kiedy? Dlaczego mi o tym nie powiedziałaś?- podeszłam bliżej niej, łapiąc jej dłonie.
- Kiedy byłaś w szpitalu. – rzuciła, szczerząc się do mnie. – Nie chciałam nic mówić dopóki nie miałam potwierdzenia, że mnie przyjęli. A teraz nie dość, że to zrobili to mam już pierwsze propozycje!- ścisnęła mocniej moje dłonie, tuptając śmiesznie.
- O mój boże, tak się cieszę! – pociągnęłam przyjaciółkę do uścisku. – Ale szczerze mówiąc, nie spodziewałam się tego. Przynajmniej nie teraz. – zaśmiałam się, myśląc o rozmowach z Kat, kiedy mówiła o tym, że marzy by być modelką.
Wiedziała o całym świecie mody praktycznie wszystko. Od lat się tym interesowała, jeździła czasem na pokazy czy tygodnie mody, gdy tylko finanse jej na to pozwalały. A oprócz tego, że interesowała się tym, sama tworzyła świetne projekty. Byłam pewna, że kiedyś wreszcie podejmie to wyzywanie i zgłosi się do agencji, ale myślałam, że zrobi to po skończeniu szkoły. Ale to nie zmienia faktu, jak bardzo dumna z niej jestem,
- Stwierdziłam, że muszę coś dla siebie zrobić i trochę zmienić swoje życie. Chce się sprawdzić, wiesz że to moje marzenie. – wymruczała mi do ucha, gdy przytulałam ją do siebie.
- Wiem o tym. Bardzo się ciesze i wiem, że pokochają cię tam.
- Dzięki. A teraz muszę już lecieć. Odezwę się po wszystkim. Cześć! – pomachała nam na pożegnanie i ruszyła w dół ulicy, lekko machając biodrami.
- Trzymam kciuki! – krzyknęłam za nią, a następnie wróciłam do Justina, który czekał już na mnie w samochodzie.
- I jak tam? – zapytał Justin, odpalając samochód i ruszając spod szpitala.
- Ona jest szalona. – zaśmiałam się, zapinając pasy.
- Myślałem, że wiesz już o tym od dawna. – odparł, uśmiechając się wesoło.
- Uwierz mi, że ona za każdym razem zaskakuje mnie jeszcze bardziej. Mimo, że znam ją od lat. – zaśmiałam się, rozsiadając się w wygodnym fotelu.
- Szczęśliwa, że wracasz do domu? – poczułam dłoń Justina na moim kolanie, które zaraz potem lekko ścisnął.
Jak to, do domu? Nie chce wracać do matki, a tym bardziej do ojca. Dlaczego Justin chce mnie tam zawieźć? Poczułam jak serce zaczyna mi szybciej bić, a żołądek skurcza się nieprzyjemnie. Spojrzałam na Justina, który chyba zauważył mój przerażony wzrok i od razu pokręcił głową, śmiejąc się nerwowo.
- Nie kochanie, nie do twojego domu. Wracasz ze mną do mojego domu. – w jego głosie słyszałam troskę, przez co zrobiło mi się nieco lepiej.
- Dziękuję. – szepnęłam, patrząc w jego piwne oczy, które były dla mnie najpiękniejsze na świecie.
Justin nachylił się do mnie i przycisnął swoje usta do moich, składając na nich czuły i delikatny pocałunek. On był dobry, naprawdę dobry.
Po 15 minutach jazdy byliśmy pod domem Justina i chłopaków. Wjeżdżając na podjazd zauważyliśmy dużego rodzinnego vana. Nie poznawałam tego samochodu, więc przeniosłam wzrok na Justina, który tak samo jak ja był zaskoczony.
- Co do cholery? – mruknął pod nosem, parkując obok vana.
- Justin, czyj to samochód? – zapytałam, ponieważ byłam pewna, że nie należy do żadnego z chłopców.
Nie odpowiedział, jedynie wzruszył ramionami cały czas obserwując samochód. Czyżby wiedział czyj to wóz?
Justin wyszedł z auta, wziął moją torbę na ramię, a kiedy ja również byłam już przed samochodem, złapał moją dłoń i pociągnął w stronę domu. Gdy chłopak otworzył drzwi, usłyszałam jakieś ożywione rozmowy.
- Co tu się dzieje?- krzyknął Justin, rzucając moją torbę na bok i ściągając buty ze stóp.
- Justin! – nagle z kuchni wybiegło dwoje małych dzieci. Blondwłosy chłopiec i dziewczynka w krótkich brązowych włosach. Od razu rzucili się na Justina, który przez ułamek sekundy stał w osłupieniu, ale gdy tylko dzieciaki zaczęły piszczeć i śmiać się, przykucnął przy nich i oboje przytulił.
- Jaxon, Jazzy! Co wy tu robicie? – zapytał drżącym głosem,
Wiedziałam, że skądś kojarze tych malców. To rodzeństwo Justina, widziałam ich na zdjęciu. Po chwili w przedpokoju pojawiła się kobieta, mimo szpilek wciąż była drobna i niska, miała piękny uśmiech i ciemne, czekoladowe włosy spadające kaskadami na jej ramiona. Za nią pojawił się wyższy mężczyzna, dosyć przystojny i z kilkoma widocznymi tatuażami na rękach. Miał w oczach pewien błysk, który czynił go intrygującym.
Justin uniósł wzrok w górę, chyba nie wierząc w to co się dzieje. Uniósł się w górę i wpadł w ramiona kobiety, która tylko na to czekała.
- Mamo… - wyszeptał pełnym emocji głosem.
- Justin, synku. Tak bardzo tęskniliśmy.- odparła, całując go w policzek i głaskając po ramionach.
Następnie Justin przywitał się z tatą, który zamknął go w niedźwiedzim uścisku.
Przyglądałam się tej uroczej scence i poczułam się trochę nieswojo. Dzieciaki przyglądały mi się z zaciekawieniem, a ja posyłałam im pojedyncze uśmiechy. W końcu postanowiłam zostawić ich samych, udając się na górę. Kiedy byłam już przy schodach, usłyszałam głos Justina.
- Sophie, chodź tutaj.
Obróciłam się niepewnie i spojrzałam na niego, uśmiechając się nerwowo. Wreszcie zmusiłam się do zrobienia kroku w ich kierunku. Podchodząc do rodziny Justina, czułam jak wszyscy przyglądają mi się uważnie. Przełknęłam ślinę i wbiłam wzrok w podłogę.
- Mamo, tato. To Sophie, moja dziewczyna. – słysząc, że nazwał mnie swoją dziewczyną poczułam w brzuchu stado motyli.
- Miło mi państwa poznać. – powiedziałam cicho, wyciągając dłoń w kierunku mamy Justina.
Ona natomiast szeroko się uśmiechnęła i przytuliła mnie, ciepło witając.
- Witaj kochanie. Jestem Pattie.– przepięknie pachniała, o mój boże.
Tata Justina, Jeremy był nieco mniej wylewny, ale kiedy podałam mu dłoń, niczym prawdziwy dżentelmen ucałował ją.
Czułam się troszkę niezręcznie. Nie wiedziałam co powiedzieć, ani co zrobić.
- Sophie, mogłabyś nas zostawić na chwilkę samych? Mamy coś ważnego do omówienia. Nie obraź się kochanie. – odezwała się Pattie, patrząc na mnie z ciepłym uśmiechem na ustach.
- Oczywiście, rozumiem. – kiwnęłam głową i odwzajemniłam uśmiech.
Chciałam iść wreszcie do pokoju Justina, ale wtedy Jazzy oraz Jaxon podbiegli do mnie i zapytali słodko.
- Sophie, pójdziesz się z nami pobawić?
Uśmiechnęłam się szeroko, ciesząc się, że dzieciaki nie miały żadnych oporów ani zastrzeżeń do mnie.
- Jasne. Chodźcie do ogrodu. – kiwnęłam głową, a dzieciaki złapały moje dłonie i ruszyliśmy na zewnątrz.
Obróciłam głowę w stronę Justina i zauważyłam, jak patrzył z uwielbieniem na naszą trójkę.

Cmoknęłam w jego kierunku, a potem zniknął w kuchni z rodzicami, więc i ja wyszłam do ogrodu, patrząc jak Jazzy i Jaxon wesoło zaczynają biegać koło basenu.



Przepraszam, że taki krótki. Mam nadzieję, że Wam się spodoba.
Jeśli chcecie być informowani, zostawiającie swoje usery z twittera w zakładce "Informowani".
Jeśli przeczytałaś/eś, proszę skomentuj. Doceń to, że poświęcam czas i piszę, a wasze komentarze bardzo mnie motywują do pracy.
No, to na tyle.
Do następnego!
V.

sobota, 2 sierpnia 2014

Rozdział 23

Minęło około godziny odkąd wróciłem z Sophie do domu i odkąd siedzi w fotelu, wpatrując się w rozciągającą się za oknem ciemność. Od tego czasu nie odezwała się słowem, nic nie zjadła, jedyną czynnością jaką wykonała to pójście do łazienki, gdzie kilka razy wymiotowała prawdopodobnie z nerwów oraz ocieranie sobie łez. Przez cały ten czas nie pozwalała siebie dotknąć, wszystko co do niej mówiłem puszczała koło uszu nie odpowiadając, a ja dostawałem szału, ponieważ nie miałem pojęcia jak jej pomóc. 
Zadzwoniłem do Chrisa, informując go o tym, że znalazłem jego siostrę oraz o tym, w jakim jest stanie. Nie minęło piętnaście minut, a był już w moim domu i biegł prosto do Sophie, która zdawała się nie zanotować  nawet w swojej głowie jego obecności. 
W świetle lamp widziałem zakrwawioną i opuchniętą twarz,ubrudzoną krwią koszulkę oraz posiniaczone inne części ciała. Krew już zaschła na jej ciele, ale ona miała to gdzieś. Wciąż drżała, łkała i wbijała pusty wzrok w okno. Kilka razy próbowałem z nią rozmawiać,  wręcz błagałem by się odezwała, ale wszystkie moje starania szły na nic. Chłopcy, gdy tylko zobaczyli to jak wygląda Sophie, przerazili się i za wszelką cenę chcieli poznać sprawcę pobicia. Widziałem na ich twarzach troskę, dzięki czemu poczułem ciepło w sercu i wsparcie z ich strony. Poprosiłem Luke'a i Ignaca by pojechali po samochód Sophie, na co oczywiście zgodzili się od razu. 
Chris był przerażony widokiem młodszej siostry, co wcale mnie nie zadziwiło, ponieważ sam dokładnie to samo czułem. Chciałem zabrać jej ból jak najdalej, dać bezpieczeństwo oraz ukojenie i wywołać na jej twarzy uśmiech, na który tak bardzo lubiłem spoglądać. 
Postanowiłem spróbować raz jeszcze nawiązać kontakt z Sophie, więc wszedłem do mojego pokoju, w którym siedziała i zamykając za sobą ostrożnie drzwi, spojrzałem na nią i wydałem z siebie ciche westchnienie. Podszedłem do niej ostrożnie, przykucnąłem przy fotelu i próbując złapać jej spojrzenie, zacząłem.
- Sophie, musisz w końcu ze mną porozmawiać. Musisz powiedzieć, kto ci to zrobił i dlaczego. Chris tu jest i tak jak ja, odchodzi od zmysłów. - czułem, że mówię do ściany, ale postanowiłem się nie poddawać i próbować dalej. - Skarbie, proszę cie. Jeśli powiesz mi, co się stało ułatwisz mnie i sobie całą tę sytuację. Martwię się o ciebie. 
Sophie ani drgnęła, jedynie zaciągnęła się ponownym szlochem, co tylko pogorszyło sprawę. Miała owinięte ramiona wokół przyciśniętych do klatki kolan i widziałem, jak intensywnie wbija paznokcie w skórę na rękach oraz łydkach, jak gdyby próbowała zwiększyć sobie dawkę bólu. Przełknąłem ślinę i raz jeszcze spróbowałem.
- Sophie, na boga, nie krzywdź siebie jeszcze bardziej. Musisz mi w końcu powiedzieć kto ... - nie zdążyłem dokończyć zdania, ponieważ Sophie nagle przemówiła.
- A co mam ci powiedzieć?! - ryknęła - Że to mój ojciec mnie pobił? Że to on sprawił, że dotykam dna? Że to przez niego czuje do siebie obrzydzenie? To chcesz wiedzieć? To?! - przez intensywność i głośność jej wyznania usiadłem na podłodze, wpatrując się w nią bez przerwy. 
Jej klatka unosiła się i opadała cholernie szybko, ciało zaczęło mocniej drżeć, zaczerwienione i załzawione oczy lekko się powiększyły, a jej popękane usta były lekko rozchylone. Nagle zerwała się ponownie i pobiegła do łazienki, gdzie już kilka sekund później upadła na kolana i znów zaczeła wymiotować. Zrobiła to już tyle razy, że zacząłem się zastanawiać czy ma jeszcze cokolwiek w żołądku. Poszedłem za nią do łazienki i dostrzegłem, że pluje krwią do muszli, usiłując pozbyć się jej resztek. Z przerażenia szerzej otworzyłem oczy, ale ona podniosła się z podłogi i podeszła do umywalki, gdzie wypłukała dokładnie usta i w końcu obmyła całą twarz. Niektóre rany wciąż krwawiły, przez co, gdy weszły w reakcję z wodą, Sophie syknęła i zagryzła mocno dolną wargę. Oparła obie ręce o kant umywalki i opuściła głowę w dół, walcząc o oddech i odzyskanie wewnętrznego spokoju. To drugie było na chwilę obecną praktycznie niemożliwe, ponieważ ból jaki w sobie nosiła doskonale unicestwiał spokój.
W mojej głowie wciąż obijały się jej słowa o tym, że to jej ojciec dopuścił się tak okrutnego czynu. Gdy układałem w myślach listę prawdopodobnych sprawców, brałem oczywiście pod uwagę jej ojca, zważając na fakt, iż nie raz podnosił na nią rękę, ale z całych sił pragnąłem, by nie okazało się to jego sprawką. 
Z każdą kolejną sekundą czułem jak rodzi się we mnie gniew do tego zwyrodnialca, jakim był jej ojciec. Zastanawiałem się jak to jest być człowiekiem, który podnosi rękę na swoje dziecko i przysiągłem sobie, że prędzej czy później wymierzę sprawiedliwość. Nigdy więcej nie chciałem oglądać Sophie w takim stanie. Ten widok bolał mnie bardziej niż jakakolwiek rana zadana przez mojego wroga. 
Sophie odwróciła się od umywalki i na drżących nogach, wyszła z łazienki mijając mnie, nie posyłając mi nawet jednego spojrzenia. Wiedziałem, że i tak dużo mi już powiedziała, ale nie mogłem odpuścić. Nie teraz, kiedy wreszcie choć trochę się przede mną otworzyła.
Zanim zdążyła ponownie usiąść w fotelu i zwinąć się w lekki kłębek, złapałem niepewnie jej chłodny nadgarstek, czekając na jej reakcję.
Przystanęła, ale nie wybuchła płaczem, nie krzyczała. Po prostu stała tyłem do mnie i zdawało się, jakby wkładała w to równie wiele energii ile wkłada się w podnoszenie kilkudziesięciu kilogramowego ciężaru. 
Zbliżyłem się do niej, ostrożnie stawiając każdy krok. W końcu zdecydowałem się odwrócić ją powoli w swoją stronę, a gdy udało mi się to zrobić, próbowałem odszukać jej spojrzenie, którego teraz tak cholernie potrzebowałem.
- Sophie, tutaj już nic ci nie grozi. Nie pozwolę, by ktokolwiek cię skrzywdził, jasne? Tylko proszę, zacznij ze mną rozmawiać i spójrz w reszcie na mnie.
Upłynęła chyba wieczność, zanim dziewczyna podniosła wzrok i wbiła go we mnie. Ale zamiast cieszyć się z tego, że zaczyna ze mną współpracować, poczułem ból w sercu, kiedy dostrzegłem cierpienie i strach w jej zaczerwienionych oczach. Nie mogłem już dłużej znieść tej sytuacji i braku dotyku z jej strony, dlatego nie zastanawiając się dwa razy, otuliłem ją ramionami, tak by w końcu poczuła się bezpiecznie i spokojnie. Przez pierwsze kilka sekund Sophie stała jak wmurowana, ale zaraz potem w końcu oplotła ręce wokół mojego pasa i zacisnęła je mocno, wydając z siebie kolejny szloch. Poczułem jak uginają się pod nią nogi, dlatego przytrzymałem ją nieco mocniej, pozwalając jej na wyrzucenie z siebie kolejnej dawki bólu. 
Gładziłem jej plecy, gdy drżała w moich ramionach, całowałem jej głowę i lekko kołysałem, by uspokoić wreszcie jej rozszalały umysł. Kiedy zaczynała zluzowywać ciasny uścisk wokół mojego pasa, odsunąłem się lekko by móc złapać jej pobitą i mokrą od łez twarz ostrożnie w dłonie.
- Teraz już będzie dobrze, obiecuje. Nie pozwolę cie skrzywdzić. - złożyłem pocałunek na jej czole, po czym zapytałem łagodnie - Porozmawiasz ze mną? 
Sophie patrzyła mi prosto w oczy, jakby analizowała każde z moich słów. Po pewnej chwili, która trwała wieczność kiwnęła lekko głową i szepnęła.
- Mogę się położyć? Jestem zmęczona. 
- Oczywiście. - puściłem ją natychmiast i pozwoliłem ułożyć się na łóżku. Ja natomiast usiadłem w fotelu na przeciw niej i zachowując spokojny wyraz twarzy, zadałem pytanie.
- Opowiesz mi od początku o tym co się stało?
Widziałem jak w jej oczach toczy się przeraźliwa wojna o zachowanie spokoju. Boże, co ten sukinsyn jej zrobił. Dlaczego ją tak sponiewierał. To nie był ojciec, w żadnym cholernym wypadku.

Normal POV

- Więc zostałam sama z tatą w domu. - jej głos niewiele różnił się od szeptu, dlatego Justin pochylił  się w jej stronę by słyszeć ją lepiej, opierając łokcie na kolanach. 
- Wydawało mi się, że tego dnia obejdzie się bez awantur. Ale kiedy zeszłam do kuchni zrobić sobie coś do jedzenia, on zawołał mnie do siebie i to piekło się zaczęło. Najpierw oburzył się o to, że z nim nie rozmawiałam więcej niż kilka minut, a potem pytał gdzie byłam po szkole... On wie o tym, że ja... że ty... że się spotykamy. Wkurzył się i powiedział, że mam być zawsze w domu, kiedy wraca, a nie szlajać się z chłopakami... - Sophie zamrugała kilka razy, próbując powstrzymać łzy, które napłynęły jej do oczu. 
Justin kiwnął lekko głową w zachęcie, by kontynuowała opowiadanie. Posłał Sophie spokojny uśmiech, na co ona głośno westchnęła i zaczęła na nowo.
- Zaczął wypytywać o ciebie, krzyczeć, że powinnam czekać na niego, gdy przyjeżdża, a kiedy mu powiedziałam, że nie jestem jego służką i mam prawo robić co chce, on odparł, że nie tak mnie wychował. Wtedy rzuciłam, że może dlatego, że w ogóle tego nie robił. 
- Krzyczał, bił i wyzywał. Upadłam na kanapę, a on okładał mnie pięściami na oślep. Był wstawiony, ale nie na tyle, by był nieświadomym tego co robi. - szepnęła, a z jej oczu potoczyły się świeże łzy. Justin dostrzegł jak wbija paznokcie w skórę rąk, co zmusiło go do złapania jej dłoni i poprzez delikatne masowanie, rozluźnienia zacisku.
- Błagałam go, żeby przestał, ale on nie słyszał. Wpadł w furie, nie reagował na moje krzyki i łzy. Mamrotał, że jestem nikim, że nikt nie będzie go tak traktować, że jestem błędem, że z takim podejściem do życia każdy będzie postrzegać mnie jak śmiecia. Powiedział, że na pewno się puszczam , a ty jesteś kolejnym, który tylko mnie pieprzy. - poczuła jak żółć podchodzi jej do gardła, co zwiastowało kolejne torsje. Bała się spojrzeć na Justina, ponieważ nie wiedziała jaka będzie jego reakcja. Ale to oczywiste, że nie zobaczy uśmiechu na jego twarzy. Bo kto normalny cieszy się z takich rzeczy? A może ty tylko jej chore wyobrażenie i on patrzy na nią z pobłażaniem i rozbawieniem? Poczuła jedynie, jak chłopak mocniej zaciska dłonie na jej drobnej i drżącej dłoni. Wkurzył się.
- Jego dłonie, jego pięści były wszędzie. To boli, to wszystko mnie boli. O mój boże. - po tych słowach zerwała się z łóżka i po raz piętnasty chyba tego wieczoru pobiegła do łazienki, by chwile później znaleść się nad muszlą, zwracając to co zostało w jej żołądku. 
To było obrzydliwe, ale jeszcze gorsze było wspomnienie jej ojca tracącego kontrolę nad sobą i porządnie wstawionego, wiszącego nad nią i wypluwającego te wszystkie okropne słowa.
Opierając się łokciami o deskę, otarła dłońmi zmęczoną i obolałą twarz, krzywiąc się z powodu wyczuwalnych pod palcami ran i guzów. Wzięła głęboki oddech upewniając się, że to już koniec torsji, po czym wstała do umywalki, by przepłukać usta. Podniosła wzrok i w odbiciu zobaczyła swoją twarz, która w tej chwili nie przypominała tej sprzed kilku godzin oraz Justina, opierającego się o framugę drzwi i obserwującego ją ze zmartwieniem i wściekłością wymieszaną na twarzy. 
Obróciła się w jego stronę i spojrzała w jego oczy, błagając w myślach wszystkich, by ten koszmar się skończył. Zadrżała jej warga, a do oczu na nowo napłynęły łzy. Zauważając to Justin nie chcąc pozwolić kolejny raz na załamanie się Sophie podszedł do niej i biorąc jej twarz w dłonie, pocałował ją, wlewając w ten pocałunek tyle troski i ciepła ile tylko potrafił. 
- Dlaczego nie powiedziałaś mi o tym, że on przyjechał? - zapytał niskim głosem.
Sophie spojrzała na Justina, czując jak ogarnia ją z niewiadomych przyczyn wstyd oraz zażenowanie. Zaskoczyły ją te emocje, dlatego zmarszczyła brwi i odwracając wzrok, wydukała.
- Ponieważ wiedziałam jak zareagujesz, a nie potrzebowałam tego. Bardziej chciałam niż byłam pewna, że tym razem będzie inaczej. 
-On za to zapłaci, rozumiesz? Nie zostawię tak tego i jestem pewien, że Chris też tak myśli. - odparł stanowczo.
- Chris. - mruknęła. - Gdzie on jest? - zapytała, pragnąc... No właśnie, czego? 
Nie wiedziała jak zareaguje brat na jej widok i na tę całą historię. On wiedział. Wiedział, że ojciec ją bije. Wstawiał się czasem za nią, ale wtedy gdy było najgorzej, jego nigdy nie było w domu. Ona bała się być z tatą sam na sam, a Chris chyba zdawał sobie z tego sprawę. Ale nie mogła przecież obwiniać go za to, że musi uczyć się do zaliczeń. Nie mogła.
- W pokoju gościnnym. Zawołać go? - zapytał spokojnie Justin.
- Nie, sama do niego pójdę. - powiedziała, ale po krótkim namyśle potrząsnęła głową i rzuciła. - Nie, jednak zawołaj go tutaj. 
Myśl o tym, że chłopcy mogliby ją zobaczyć w takim stanie przeraziła ją. Czuła wstyd i zażenowanie, miała wrażenie, że to jej wina, że tak wygląda. Jej ojciec od zawsze skutecznie wpędzał ją w takie stany. Pozwalał jej myśleć, że wszystko co się dzieje złego jest z jej powodu, że jest winna temu, że ją bije. To oczywiście było bzdurą, ale były momenty kiedy Sophie wierzyła w to wszystko.
Gdy Justin wyszedł po Chrisa, Sophie usiadła w fotelu i spojrzała na swoje ubrania, lekko wzdychając. Koszulka była poplamiona jej krwią i poszarpana, na dresach również mogła dostrzec krople krwi. Zacisnęła mocno powieki, nie dlatego, że chciała zatrzymać łzy. To dlatego, że poczuła znów ten ból, który czuła leżąc pod ojcem i błagając go by przestał. On był jej tatą, więc dlaczego ją tak traktował? Co stało się z jego małą dziewczynką? Gdzie podział się ten tatuś, którego była oczkiem w głowie? 
Z rozmyślań wyrwał ją niski i opanowany głos jej brata.
- Sophie. Jak się czujesz? - zapytał, chociaż wiedział jak absurdalne pytanie zadał.
- Bywało lepiej. - wzruszyła ramionami, wbijając wzrok w dłonie ułożone na nogach.
Chris podszedł do siostry i przykucnął przy niej, patrząc na nią z troską na twarzy.
- Kto ci to zrobił? - chłopak walczył o spokojny ton.
Sophie podniosła wzrok i spojrzała w oczy Chrisowi. Była pewna, że brat wie, że to sprawka ojca i nie mogła uwierzyć w to, że zadał takie oczywiste pytanie.
- Przecież wiesz. - szepnęła w reszcie, hamując się by nie zacząć krzyczeć.
- J-ja... Ja nie sądziłem Sophie. Tak mi przykro. - Chris złapał ją za zmarzniętą dłoń i lekko ją ścisnął w geście wsparcia.
Sophie chciała zacząć krzyczeć, chciała wybuchnąć i dać do zrozumienia Chrisowi, jak koszmarnie się czuje. Ale jedyne co była w stanie zrobić, to zimne patrzenie się w przestrzeń za bratem. Pozwalała mu trzymać swoją dłoń, mimo że zaczynało ją to drażnić.Poczuła nagłą potrzebę bycia samej. Nie miała siły na litość, na słuchanie tych wszystkich pocieszeń i rad, chciała zostać sama ze sobą. Teraz, gdy myślała trochę trzeźwiej niż wcześniej, mogła poukładać sobie wszystko w głowie. 
- Wyjdź stąd. - powiedziała sucho, nie patrząc ani na brata ani na Justina.
- Proszę? - zapytał Chris, nie ukrywając swojego zaskoczenia.
- Słyszałeś. Wyjdź stąd. - powtórzyła Sophie dodając nieco więcej nacisku do tych słów.
- Sophie, ale ty...
- Wynoś się stąd! - krzyknęła wyrywając swoją dłoń z uścisku brata. 
- Uspokój się skarbie. - odezwał się Justin, licząc że Sophie go posłucha.
- Oboje się stąd wynoście! -wstała gwałtownie z fotela, odsuwając się nieco - Jesteście głusi?! Wynocha! - krzyczała, znów tracąc nad sobą kontrole, ale wiedziała, że nie odzyska jej dopóki nie pozostanie sama. 
Kochała obojgu mężczyzn, ale teraz przytłaczała ją ich obecność. Marzyła, żeby poczuć spokój i spróbować oczyścić swój umysł, który był kruchy jak porcelana. Schowała twarz w dłoniach walcząc ze łzami i błagając w myślach, by chłopcy opuścili pokój. 
Mimo dużego wahania Justin chwycił ramie Chrisa i pociągnął go za sobą do drzwi. Wszystko w nim się przewracało i kotłowało, gdy patrzył na Sophie, ale posłuchał jej próśb, wiedząc jak ciężko jest jej w tej chwili. 
Gdy Sophie wreszcie została sama, osunęła się po ścianie na podłogę i podciągając nogi pod klatkę piersiową, zaczęła na nowo płakać. Czuła ogromną bezsilność, chciała wymazać te wszystkie złe wspomnienia raz na zawsze. Ale gdy tylko w jej życiu zaczynało świecić słońce, niespodziewanie musiały nadchodzić ciemne i okropne chmury, które unicestwiały wszelkie szczęście. 

Sophie's POV

Nie mam pojęcia ile czasu minęło odkąd Justin i Chris wyszli z pokoju, ale zdaje się, że cała wieczność.
Potrzebuję ich wsparcia, cholernie mocno, ale w tej chwili samotność była dla mnie najlepszym wyjściem. To w takich momentach mogę poukładać sobie wszystkie myśli i zacząć lepiej funkcjonować. To ciężka i męcząca droga, ale prędzej czy później musiałam się jej podjąć.
Gdy w końcu przestałam drżeć, a ostatnie łzy wylały się z moich oczu, wstałam z podłogi i ruszyłam do łazienki, ponieważ nie byłam już w stanie dłużej nosić na sobie brudu tej nocy oraz dotyku mojego ojca. 
Stając przed lustrem nie miałam odwagi spojrzeć na siebie dłużej niż kilka sekund. Widok opuchniętego, posiniaczonego i zakrwawionego ciała doprowadzał mnie do mdłości, a ja naprawdę miałam ich już dość. Poza tym sądzę, że oczyściłam swój żołądek do zera. Swoją drogą nie miałam pojęcia, że mogę tak reagować na stres oraz ból. Pierwszy raz przydarzyło mi się coś takiego.
Ściągnęłam z siebie ubrania oraz bieliznę układając je na wiklinowym koszu, który stał koło drzwi, a następnie weszłam pod prysznic. Od razu gdy tylko woda dotknęła mojej nagiej skóry poczułam pieczenie w kilkunastu miejscach. Zagryzłam mocno dolną wargę i ostrożnie zaczęłam obmywać ciało, starając się ignorować ból i jak najmniej podrażnić zranioną skórę. 
Zajęło mi około 15 minut by dokładnie ją oczyścić oraz by umyć swoje włosy. Gdy piana z szamponu wchodziła w reakcje z ranami, zaczynało piec i szczypać, ale ten ból był niczym w porównaniu do tego, jaki trzymam w sobie. Potrzebowałam wyjazdu, odcięcia się od tego życia, ale najpierw musiałam porozmawiać z mamą. Podjęłam decyzje w momencie, gdy zobaczyłam Chrisa. Mam już dość wiecznego ukrywania tego co się dzieje, a swoją drogą ciężko byłoby mi zamaskować siniaki i rany, ponieważ jest ich tyle, że zagojenie się wszystkich zajmie przynajmniej kilka dni, a przecież muszę wrócić do domu. To nie tak, że wcześniej ojciec był mniej okrutny. Było tak samo, tylko różnica polegała na tym, że mamy nie było zazwyczaj na miejscu, a ja starałam się jeszcze z nim walczyć. Teraz sytuacja wyglądała zupełnie inaczej. 
Owinięta w miękki biały ręcznik, sięgający mi do połowy łydek wyszłam z łazienki, pozwalając moim długim włosom opadać na ramiona. Jedyne czego teraz potrzebowałam to coś do ubrania i ciepłe łóżko, które przyniosłoby mi kojący sen.
Pozwoliłam sobie na wyciągnięcie z szafy Justina jego czarnego t-shirtu oraz jasnych, najmniejszych bokserek, które gdy je na siebie w końcu wsunęłam, zwisały beztrosko z bioder. Będąc już w prowizorycznej piżamie wróciłam do łazienki gdzie podsuszyłam włosy oraz umyłam zęby. Wciąż nie miałam odwagi spojrzeć w lustro, to było jeszcze zbyt bolesne. Powiesiłam ręczniki na wieszaku, posprzątałam po sobie i wyszłam z pomieszczenia, gasząc w nim światło i zamykając drzwi. Lekko wilgotne włosy związałam w luźnego koczka, nie dbając o to jak ostatecznie wygląda. Usiadłam na łóżku i cicho westchnęłam, chowając twarz w dłoniach. Czekała na mnie ciężka bitwa, w której mogłam polec bardzo szybko. 
Położyłam się w reszcie, nakrywając swoje pokiereszowane ciało białą kołdrą, która pachniała Justinem. Chciałam sprawdzić gdzie jest i sprowadzić go tutaj, bym poczuła się bezpieczniej, ale nie byłam w stanie wykonać nawet ruchu ręką, ponieważ obezwładniło mnie zmęczenie. Z jednej strony cieszyłam się z tego, ponieważ sen oznaczał chwile wyzwolenia, a ja o niczym innym nie marzyłam. Zanim zdążyłam omówić w głowie tę drugą stronę, pochłoną mnie sen, wyczekiwany choć lekki.
Gdy następnego dnia otworzyłam oczy, dostrzegłam, że leże na połowie Justina, wtulona w jego poduszkę, ale jego samego nie było ani śladu na łóżku. Marszcząc brwi przewróciłam się na plecy, sycząc przy tym cicho, a wtedy zobaczyłam śpiącego na fotelu, który nie był aż tak duży i wygodny, by na nim spać, Justina. Miał wyciągnięte nogi i ręce, a jego ciało było lekko osunięte w dół. Twarz miał skupioną, ale lekko wykrzywioną, przez co poczułam się winna. Pewnie kiedy wreszcie przyszedł do pokoju, spałam już na jego połowie, a ponieważ nie chciał mnie budzić, skazałam go na spanie w fotelu. Jęknęłam cicho ze złości na siebie samą, a w tym momencie Justin uniósł powieki i od razu spojrzał na mnie, chociaż był zaspany.
- Dzień dobry. - szepnęłam siadając na łóżku i opierając się o poduszki. 
- Jak się czujesz? - od razu zapytał, prostując się na siedzeniu i rozciągając kark, wciąż jednak patrząc na mnie przeszywającym wzrokiem.
Zmarszczyłam brwi na jego dość osobliwe przywitanie. - Wyspana. - odparłam wreszcie, mierząc chłopaka wzrokiem.
- Mówiłaś i płakałaś przez sen. - odezwał się w końcu.
- Och - szepnęłam, bo to jedyne na co teraz mogłam się zdobyć.
- Zmartwiłem się, bo wyglądałaś, jakby ktoś zadawał ci ból w śnie. Dlatego pytam, czy wszystko w porządku.
- Nie przypominam sobie, żeby coś mi się śniło. - pokręciłam głową, starając sobie przypomnieć cokolwiek.
- Ale widocznie tak było. - westchnął, przeczesując włosy.
- To dlatego spałeś w fotelu? - zapytałam, wskazując palcem na mebel.
Kiwnął głową. Więc spał tam, bo się martwił, nie z powodu zajętego miejsca. Och, mój słodki, martwiący się o mnie Justin. 
Wstałam z łóżka i podeszłam do niego, siadając wygodnie na jego kolanach i obejmując go w pasie. Nie musiałam długo czekać, żeby on odwzajemnił ten gest. Oparł się o miękkie oparcie fotela, gładząc mnie po plecach i nic nie mówiąc. 
- Potrzebuję cię. - mój głos był słabszy niż tego chciałam, ale to efekt wzruszenia, które nagle mnie ogarnęło.
- Przecież wiesz, że tu jestem. - odpowiedział rzeczowo. Mogłam usłyszeć jego lekkie zdziwienie.
- Nie Justin, nie o to chodzi. - oderwałam się od niego, siadając prosto i patrząc mu w oczy. - Potrzebuje dzisiaj twojej obecności, kiedy pojadę do domu. Chcę porozmawiać z mamą.
Widziałam jak oczy Justina się rozszerzają. 
- Jesteś tego pewna?
- Tego, czy chcę twojej obecności czy rozmowy z mamą?
- Hm, tego i tego, ale bardziej skupiam się na tej części związanej z mamą. - odparł, odgarniając kosmyk w mojej twarzy.
- Cóż, jeśli chodzi o ciebie to jestem pewna. Potrzebuję wsparcia. Tylko proszę cię, nie chce scen, więc uspokój swoje nerwy zanim tam wejdziemy. - wykrzywiłam usta w lekkim uśmiechu.
- Postaram się. - kiwnął. - Ale wiesz dobrze, jak reaguję na ten cały syf. 
- Mnie też nie jest łatwo, uwierz. - skarciłam go wzrokiem, po czym dodałam. - Dlatego muszę w końcu porozmawiać z mamą i o wszystkim jej powiedzieć. Mam już dosyć trzymania tego w tajemnicy. Nie mam już na to siły. - wzruszyłam bezradnie ramionami, opuszczając wzrok.
- Hej. - Justin uniósł wskazującym palcem moją głowę. - Rozumiem, wszystko będzie dobrze.
Uśmiechnęłam się lekko, po czym przytuliłam się do niego mocno, wdychając jego zapach. 
Po chwili wstałam niechętnie z jego kolan i westchnęłam głęboko, ponieważ nadeszła pora konfrontacji nie tylko z mamą, ale z całym światem. 
- Poważnie masz na sobie moje bokserki? - zapytał Justin, kiedy szłam w kierunku łazienki.
Spojrzałam na niego przez ramie i posłałam mu słaby uśmiech, chwytając za klamkę.
- Żeby to raz. 
Upłynęła godzina zanim ja i Justin byliśmy gotowi do wyjścia. Odpuściłam sobie śniadanie, ponieważ mój żołądek był w tej chwili wielkości orzeszka i nic prócz kawy nie mogłam w siebie wcisnąć. Oczywiście musiałam przez to spiąć się z Justinem, ponieważ za wszelką cenę próbował zmusić mnie do zjedzenia choćby jednego tosta, wciąż powtarzając, że nie powinnam wychodzić z domu w takim stanie o pustym żołądku. 
Gdy wyszliśmy przed dom, zauważyłam na podjeździe swój samochód. Uniosłam brew w górę, posyłając pytające spojrzenie Justinowi.
- Poprosiłem Ignaca i Luke'a żeby się tym zajęli zaraz po naszym przyjeździe. - wyjaśnił, chwytając moją dłoń i ciągnąc mnie w stronę swojego auta.
- Och, dziękuję. - wymamrotałam i raz jeszcze popatrzyłam na swój biały samochód. 
W głowie odnotowałam, że muszę podziękować chłopcom za pomoc, ponieważ jestem pewna, że byli wsparciem zarówno dla mnie jak i dla Justina. Cieszyłam się, że uszanowali moją prywatność i nie próbowali za wszelką cenę dociec co się stało. Ledwie zniosłam rozmowę z Chrisem i Justinem, czwórka dodatkowych 'wspomożycieli' chyba by mnie wykończyła.
Wsiadając do czarnego crossovera Justina, zapięłam pasy i spojrzałam w lusterko boczne, jęcząc.
- Wyglądam okropnie. - powiedziałam to bardziej do siebie niż do Justina, ale mimo to usłyszał co mówię.
- Za kilka dni nie będzie śladu. - położył dłoń na moim kolanie, lekko je ściskając.
- Tutaj nie. - wskazałam na swoją twarz i resztę ciała. - Ale tutaj tak. - dotknęłam swojej skroni.
Z ust Justina wydobyło się głośne westchnienie.
- Posłuchaj. - obrócił się w moją stronę, patrząc mi w oczy. - Wiem, że to rana ciężka do zagojenia, ale jedziesz tam żeby skończyć ten horror i zacząć żyć na nowo, tak? 
Po kilku sekundach zastanowienia, kiwnęłam ledwie głową.
- Nie masz pojęcia jak silna jesteś. - powiedział dotykając mojego policzka.
- Co ty bredzisz? - mruknęłam, opuszczając wzrok.
- Mówię prawdę. Już tyle zniosłaś. Ta rozmowa ma być dla ciebie oczyszczeniem. Będę tam z tobą, więc cokolwiek by się nie działo, masz we mnie wsparcie.
Jego słowa spowodowały, że w moich oczach zebrały się łzy. Zagryzłam wargę, by słona ciecz nie wypłynęła na moje opuchnięte policzki.
- Dziękuje. - wyszeptałam drżącym głosem.
- Wszystko będzie dobrze Sophie. - po raz kolejny pogładził mój policzek, po czym dodał patrząc mi w oczy. - Kocham cię.

Jakieś dwadzieścia minut później byliśmy pod moim domem. Siedzieliśmy wciąż w środku samochodu, gdy poczułam jak robi mi się słabo. 
- Nie dam rady. - mruknęłam, próbując opanować drżenie rąk.
- Sophie, na miłość boską. Idziesz do swojej mamy, nie do seryjnego zabójcy. - rzucił Justin, wyraźnie sfrustrowany całą sytuacją.
- Wiem, ale boję się, że mama mi nie uwierzy. Bo kto normalny tyle ukrywa prawdę?
- Skarbie, musisz to skończyć, by na nowo zacząć. Chodź. - powiedział stanowczo chłopak, a następnie wyszedł z samochodu i obszedł go by otworzyć drzwi z mojej strony.
Podał mi dłoń, a ja po chwili wahania ujęłam ją i wyszłam z auta, stawiając stopy na betonie.
Nie pamiętam jak znalazłam się pod drzwiami ani kiedy zadzwoniłam na dzwonek. Prawdopodobnie to skutek nerwów. 
Justin stał za mną, dając mi choć cień bezpieczeństwa. Zaczęłam nerwowo skubać paznokcie, gdy drzwi się otworzyły, a w nich stanęła mama, od razu się odzywając.
- Sophie, dobry Jezu! Gdzie ty byłaś? Od rana próbuję się do ciebie dodzwonić! 
Och, nawet nie zauważyła...
- Musimy porozmawiać mamo. - powiedziałam, zbierając w sobie całą odwagę.
- O tak dziecko, musimy. - powiedziała zdenerwowana, karcąc mnie wzrokiem. Zrobiło mi się niedobrze i przykro zarazem. Ta mieszanka uczuć mogła być zabójcza.
Weszłam do domu, a za mną Justin, na co mama uniosła brew i zapytała.
- A on po co tu jest? 
- Po to, żebym czuła się... lepiej. - odpowiedziałam, wymijając ją i udając się do dużego pokoju, gdzie usiadłam na kanapie, a Justin opadł zaraz obok.
Mama usiadła w fotelu, na przeciw nas i zakładając nogę na nogę spojrzała na mnie, a jej oczy nagle się powiększyły.
- Jezu Chryste, Sophie! Co ci się stało? - krzyknęła.
- O tym chciałam pomówić. - odparłam pewnym tonem.
- Kto ci to zrobił? Kiedy? Dlaczego? - bombardowała mnie pytaniami, a ja tak cholernie bałam się udzielić na nie odpowiedzi. 
Milczałam więc dłuższą chwilę, aż w końcu poczułam dłoń Justina na swoich plecach. Chciał dodać mi otuchy, a za byłam mu niezmiernie wdzięczna.
- Mamo... - westchnęłam. - To tata. To on mi to zrobił. 
Krew z twarzy mojej matki w jednej chwili odpłynęła. Ale zamiast litości czy smutku, widziałam na w jej oczach złość i oskarżenie.
- O czym ty mówisz? Co to ma znaczyć? 
- To ciągnie się już od kilku lat, mamo. On wpada w furie, traci kontrole. Pamiętasz mój fortepian? On wcale się nie zepsuł. To znaczy uległ zniszczeniu, ale za sprawą taty. Bałam się o wszystkim ci powiedzieć, bo bałam się jego... 
- Ty bredzisz... - pokręciła głową mama.
- Słucham? Mój ojciec się nade mną znęca, bije mnie i karci bez większego powodu, a ty mówisz mi, że bredzę? Wczoraj też to zrobił, nie widzisz? To jego wina, to on! - krzyknęłam, czując rodzącą się we mnie złość.
- Kłamiesz! To zwykłe podłe kłamstwa! - wrzasnęła. - Twój ojciec nigdy by cię nie skrzywdził! On cię kocha, tak samo jak Chrisa! 
- Boże, Chris nie raz był świadkiem tego wszystkiego! To on mnie bronił przed tym potworem! 
- Nie mów  tak o swoim tacie! Nigdy!
- Będę, ponieważ to prawda! Który normalny ojciec tak traktuje swoje dzieci? - zapytałam, będąc bliska płaczu.
- Dlaczego nigdy tego nie widziałam, co? Jak to wyjaśnisz? 
- Bo wyjeżdżałaś! - krzyknęłam, a mój głos już nie przypominał mojego naturalnego głosu. - Bił tak, żeby nie było widać, albo żeby zniknęło do twojego powrotu! Czego tu nie rozumiesz? Siedzę przed tobą z pieprzonymi siniakami na twarzy, a ty dalej mi nie wierzysz?
- Bo to bzdury! - odparła. - To on cię tak urządził, a teraz próbujesz zrzucić całą winę na swojego tatę, bo winisz go za to, że rzadko bywa w domu! - mówiąc to, wskazywała na Justina.
- Słucham? - zapytałam, śmiejąc się gorzko. - Czy ty się słyszysz? Sądzisz, że pozwoliłabym mu na siedzenie ze mną tutaj, gdyby faktycznie to zrobił? On nie jest potworem, jak mój ojciec!
- Przestań! - wstała gwałtownie z fotela, głęboko oddychając. - Ojciec nic ci nie zrobił, nie wierzę w to. Jesteś podłą córką, Sophie. Co jest z tobą nie tak?
- Raczej co z tobą jest nie tak! - odparłam, mierząc ją wzrokiem. - Ten człowiek, gdyby mógł zabiłby mnie, a ty nadal mówiłabyś, że nic się nie stało! Myślałam, że mnie zrozumiesz i pomożesz przejść przez to gówno, ale widać myliłam się. - wstałam z kanapy, stając twarzą w twarz z matką.
- Twój tato jest dobrym człowiekiem, nie rozumiem dlaczego stawiasz go w takim świetle. - wysyczała.
- Nie wiem jaki jest twój problem, ale to boli. Nie będę mieszkać w domu z ludźmi, którzy zarzucają mi kłamstwo lub znęcają się nade mną. - powiedziałam z bólem w oczach.
- I gdzie niby pójdziesz? - zaśmiała się sztucznie, zakładając ręce na piersi.
- Nie wiem, nie mam cholernego pojęcia. Ale na pewno tutaj nie zostanę. - pokręciłam głową, czując jak łzy zbierają się w moich oczach.
- Zostanie ze mną. - odezwał się Justin, po raz pierwszy od początku tej rozmowy.
Spojrzałam na niego, lekko rozchylając usta z zaskoczenia, ale nie zdążyłam się odezwać, ponieważ moja mama mnie wyprzedziła.
- Zapomnij synu. Moja córka nigdzie z tobą nie pójdzie.
- Och, jesteś pewna? Przekonamy się. - warknęłam i ruszyłam prawie biegiem do pokoju.
Justin, a za nim moja mama ruszyli za mną. Wyciągnęłam spod łóżka dużą torbę i otwierając szafę, zaczęłam wrzucać do niej swoje ubrania. Mama podbiegła do mnie i zaczęła wyszarpywać z moich rąk torbę, krzycząc.
- Nie będziesz mieszkać z tym potworem pod jednym dachem! 
- Jedynym potworem, z jakim nie będę mieszkać to mój ojciec, więc puść moją torbę i pozwól mi się spakować! - odpowiedziałam, gromiąc ją wzrokiem.
- Twój chłopak cię bije, ma czelność przychodzić tutaj z tobą, a ty zamiast od niego uciekać oczerniasz swojego ojca!
- Dosyć! - ryknął Justin, skutecznie uciszając nas obie. - Pani córka stoi przed panią, pobita i złamana psychicznie, próbuje znaleźć u pani pomoc, a jedyne co pani robi, to zarzuca jej kłamstwo. Niby po co miałaby to robić? Musiałaby być, proszę mi wybaczyć, chora psychicznie, żeby niszczyć rodzinę. Ona was wszystkich kocha ponad wszystko i jedyne czego chce, to spokoju i skończenia tego horroru, który trwa od lat. I nie życzę sobie, żeby oczerniała mnie pani bez podstawie, bo jestem tutaj po to, żeby wesprzeć Sophie, nie po to, żeby zabrać ją z jednego piekła, w kolejne.
Słuchając tych słów, nie byłam w stanie powstrzymywać już dłużej łez chowających się w moich oczach. On się o mnie troszczy, chce mojego dobra. To dobry człowiek, mimo że nosi w sercu wiele blizn, ale to upodobniało nas do siebie. Oboje mamy  swoje trudne historie, tyle że on wybrał o wiele trudniejszą ścieżkę, która czasem sprawia mu przyjemność, a czasem łamie jego psychikę. 
Podczas gdy moja mama wpatrywała się w Justina, starając się przyswoić wszystkie słowa jakie rzucił w jej kierunku, zaczęłam na nowo pakować swoje ubrania, wrzucając je na oślep do torby. Chwyciłam kosmetyczkę i włożyłam do niej swoje kosmetyki oraz perfumy, wzięłam telefon, który leżał od wczoraj na łóżku i schowałam go do torebki, która wisiała na krześle. 
- Nigdzie nie idziesz, mówiłam już. - nagle mama złapała mnie za nadgarstek, ciągnąc mnie do siebie.
- Nie zostanę tutaj, rozumiesz? Wolałabym zginąć, niż wciąż się tu męczyć. Może kiedy Chris wróci do domu, uwierzysz mi, że wszystko co powiedziałam jest prawdą. 
- Wolisz iść do obcego człowieka, niż zostać w swoim domu, gdzie masz wszystko? - zapytała, patrząc na mnie wrogo.
- Justin nie jest obcy, czasem mam wrażenie, że bardziej go obchodzę, niż własną matkę. A to nie jest już mój dom. - odpowiedziałam, czując gulę w gardle. 
- Jak możesz ... -zaczęła mama, ale jej przerwałam.
- Tak jak ty możesz nie ufać własnemu dziecku. Przykro mi, mamo. Nie sądziłam... - pokręciłam głową, biorąc na ramię torebkę, a dużą torbę łapiąc do ręki. 
- Jesteś głupia, dziecko. Jeszcze tu wrócisz. - odpowiedziała ostrym, chłodnym tonem.
- To ty jesteś głupia, żyjąc z człowiekiem, który cię zdradza i bije twoje dzieci. 
- Słucham? - spojrzała na mnie krzywo.
- To co słyszałaś. - powiedziałam słabo, tracąc ochotę i siłę na dalszą kłótnie. 
Patrząc smutno w jej oczy, wyminęłam ją i wyszłam z pokoju, kierując się do drzwi wyjściowych. Tam Justin odebrał ode mnie moją torbę i pozwolił mi ubrać na nogi buty oraz wziąć jeszcze kilka par na przyszłość. 
Nie tracąc czasu na pożegnanie, otworzyłam drzwi i z ogromnym bólem serca opuściłam dom, gryząc dolną wargę, by oszczędzić sobie łez. Podeszłam do samochodu Justina, chwyciłam za klamkę i raz jeszcze obróciłam się w kierunku budynku, który kiedyś był moim domem. W drzwiach stała mama i patrzyła pustym wzrokiem w moją stronę. Uniosłam żałośnie kąciki ust w górę i wsiadłam do auta, chcąc zapaść się i zniknąć w siedzeniu. Byłam wściekła, a jednocześnie załamana, ponieważ odniosłam wrażenie, że dwójka rodziców, których przecież kochałam, nie starała się o mnie. Po prostu pozwolili mi odejść, wcześniej łamiąc moją psychikę na pół. 
Poczułam nagłe silne szarpnięcie w klatce piersiowej, a moja głowa zaczęła pulsować, jakby miała lada moment wybuchnąć. Syknęłam z bólu i zacisnęłam pięści, starając się przetrzymać ból. Mój oddech stał się płytki i szybki, przez co zaczęło mi się kręcić w głowie.
Justin wsiadł do samochodu i odpalił silnik, zanim spojrzał na mnie i zapytał niepokojącym tonem.
- Wszystko w porządku? 
Z każdym oddechem czułam silne ukłucia w klatce piersiowej, a moja głowa intensywnie pulsowała. Byłam pewna, że stres i nerwy, które pojawiły się podczas rozmowy z mamą uaktywniły jakieś połączenia nerwowe czy coś w tym rodzaju, w moim obolałym ciele. Od rana nie czułam się najlepiej, ale sądziłam, że to minie. Przynajmniej tak działo się wcześniej. 
- Chyba trochę mi gorzej. - wymamrotałam, czując jak płyn podchodzi mi do gardła. Nie smakował jak ślina czy żółć. To był metaliczny, dziwny smak. 
Justin zdążył wyjechać z ulicy, na której stał mój dom i kierował się w stronę własnego, gdy chwyciłam go za ramię i jęknęłam.
- Zatrzymaj się. 
Kiedy tylko to zrobił, otworzyłam drzwi i splunęłam na ulicę krwią. Złapałam się deski rozdzielczej i otarłam dłonią usta, biorąc głęboki oddech.
- Potrzebujesz lekarza, Sophie. - powiedział twardo Justin, ale mogłam w jego głosie usłyszeć nutkę strachu.
Po raz pierwszy nie miałam siły się sprzeczać i odmawiać. Bolało mnie całe ciało, na zewnątrz i wewnątrz. Chciałam tylko ukojenia, więc przymknęłam oczy i nagle mój świat stał się ciemny i zimny.




CZYTASZ? PROSZĘ, SKOMENTUJ. 
TO DLA MNIE WAŻNE. CHCĘ ZNAĆ WASZĄ OPINIĘ :)

UWAGA! POWSTAŁA NOWA ZAKŁADKA!
Jeśli chcesz być informowany o kolejnych rozdziałach, kliknij w zakładkę "informowani" i dodaj komentarz ze swoim userem na twitterze :) 

No, to do następnego. Czekam na komentarze! 
Dziękuję i kocham, V.