Menu

wtorek, 28 stycznia 2014

Support!

Wchodzimy, czytamy, zostawiamy opinie! To dla niej ważne! Dziękuje kochani! Link tutajTrapped in your love

niedziela, 26 stycznia 2014

Rozdział 16

Kiedy stałam przed magazynem, ogarnęło mnie dziwne uczucie niepokoju. Poczułam jak zaczynają mi drżeć dłonie, a oddech powoli staje się płytszy i nierówny. Świadomość, że moja przyjaciółka właśnie siedzi prawdopodobnie przerażona i samotna w środku, przygnębiała mnie. Dlatego też, nie czekając ani chwili dłużej, weszłam do magazynu przez metalowe drzwi i odchrząknęłam.
- Sue? 
- Tutaj. - głos Sue dobiegał z pomieszczenia obok. Ale coś co było w jej tonie, wydawało mi się podejrzane. 
Oblizałam suche wargi i niepewnie weszłam do miejsca, gdzie miała być Sue. I możecie sobie tylko wyobrazić, jak wyglądała moja mina, gdy zobaczyłam moją przyjaciółkę, siedzącą lekko osuniętą na krześle, w czarnej i dopasowanej sukience oraz rockowej ramonesce, a na nogach miała buty przypominające te od Jeffrey'a Campbella w tym samym kolorze co kurtka i sukienka. Wyglądała powalająco w tym zestawie, a kosmyki jej wiśniowych włosów cudownie okalały jej twarz, podkreślając umiejętnie błękitne oczy i  krwistoczerwone usta. Jej blada cera idealnie komponowała się z całym tym lookiem, a makijaż tylko podkreślał pazur. 
Przełknęłam ślinę, ponieważ uświadomiłam sobie, że ona wcale nie była potrzebująca i przerażona. Wręcz przeciwnie. Na jej twarzy pojawiła się pewnego rodzaju satysfakcja, co poważnie mnie zmartwiło. Nie poznawałam jej zachowania, spojrzeń, gestów czy nastawieina. 
- Sue, czy mogłabym Ci jakoś pomóc? - spojrzałam na dziewczynie, czujac jak mój żołądek nieprzyjemnie się kurczy.
- Ta, zrobisz mi przysługę jak się na chwile zamkniesz i posłuchasz co mamy do powiedzenia. - warknęła Sue, podnosząc się ociężale z krzesła. 
Jak się okazało, zrobiła to tylko po to, żeby podejść do mnie i rzucić mną o krzesło tak, że poczułam silny bół w plecach.
- My? Jacy my? - zapytałam zdezorientowana, poprawiając się na stołku.
W tej chwili do środka wszedł dość postawny ciemnowłosy mężczyzna, którego miałam wrażenie, już kiedyś widziałam. Jego twarz kąpała się w cieniu, więc przez chwilę nie widziałam nic poza świecącymi oczyma. Ale kiedy stanął przede mną w całej okazałości, zapomniałam jak się oddycha. Spojrzałam na przystojnego dwudziestoparoletniego mężczyzn i zaczęłam przypominać sobie, gdzie go widziałam. Tak, to on wtedy pobił się z Justinem, to on zajechał nam drogę. Byłam tego pewna. Złapałam się boków krzesła na którym siedziałam i z przerażeniem patrzyłam na Sue i tego mężczyznę. Nie mogłam sobie przypomnieć jak się nazywa. Posłałam Sue zdezorientowane spojrzenie, na co ona wygięła usta w złowrogim uśmiechu i szepnęła.
- Tacy 'my'. 
Jej szept był lodowaty, do tego stopnia, że przeszedł mnie nieprzyjemny dreszcz. I na domiar złego, zabrakło mi słów. Nie wiedziałam co sie dzieje, ale modliłam się, żeby to był tylko zły sen. Wzięłam kilka głębokich oddechów i drżącym głosem, zadałam pytanie, patrząc boleśnie na Sue.
- Sue, o co tu chodzi? Co to ma znaczyć? Czego chcecie?
Z moich ust wylewał się potok słów i nie potrafiłam tego zatrzymać. Wtedy Sue podeszła do mnie i krzyknęła.
- Zamknij wreszcie pysk! Nie moge Cię już słuchać. Będziesz siedzieć cicho to nic Ci się nie stanie, a my wyjaśnimy Ci w czym rzecz. Następnie Ty grzecznie pomaszerujesz do swojego chłoptasia i jego marnych kolegów, przekazując im to co zaraz Ci powiemy.
Spojrzałam na Sue i syknęłam.
- Nie zapominaj, że w tej grupie ' mojego chłoptasia i marnych kolegów' znajduje się Twój chłopak, który swoją drogą odchodzi od zmysłów, zastanawiając się gdzie jesteś.
- Ignac jest przeszłością, nie potrzebuje go. 
- Przeszłością? Ty się słyszysz? Z tą przeszłością spędziłaś dwa lata! Kochałaś go, nie mogliście bez siebie wytrzymać. On zasługuje na wyjaśnienia i choć trochę szacunku! - krzyknęłam.
- Och, jakie to wzruszające. Mam już płakać? - warknęła Sue.
- Co się z Tobą stało? Co się dzieje, dziewczyno... - szepnęłam, czując jak zaciska mi się gardło.
- Powiedzmy, że zmieniłam pogląd na ten cały biznes. " The Furious Kings" to banda frajerów, którzy nie mają nic prócz ogromnego farta. Ale poczekaj chwile, wszystko im się sypnie. Wrócił ich największy wróg i to z podwojoną siłą. - powiedziała z wyższością Sue.
- Gówno się znasz na tym biznesie. Nie wiem dlaczego i co miałaś na celu, traktując tak Ignaca i resztę. Nie zapominaj, że byliśmy Twoimi przyjaciółmi. - rzuciłam.
- Właśnie - byliście. - skwitowała Sue.- Siedziałam idiotko dwa lata w tym gównie, żeby wystarczająco dużo się dowiedzieć. Na ich nieszczęście, wykorzystam wszystko.
- Co do cholery Ci się stało? Dlaczego traktujesz nas jak wrogów?
- Bo nimi jesteście. - warknęła Sue.
- Po co do niego odeszłaś? - gestem głowy wskazałam na mężczyznę stojącego obok, który nadal milczał.
- Bo on daje mi wszystko czego potrzebuje! - krzyknęła Sue.
- A czego Ty możesz potrzebować od niego?! Dragów, markowych ciuchów i dobrego pieprzenia? To jedyne co ten człowiek ma Ci do zaoferowania, a Ty tego chcesz. Jesteś cholernie prymitywna Sue. Zmieniłaś się, do cholery. Jesteś żałosną, żałosną ćpunką. - wlałam w te słowa tyle jadu ile tylko w sobie miałam. Wiedziałam, że Sue nie jest sobą, ale tego dnia kiedy nas zdradziła, została skreślona z mojego życia.
- Zamknij się! - wrzasnęła Sue i poczułam na policzku ostry ból. Odrzuciłam głowę do tyłu, marszcząc brwi z nieprzyjemnego bólu.
- Prawda rani, co? - wymamrotałam, pocierając dłonią czerwone miejsce na moim poliku.
- Powiedziałam Ci kurwa, że masz zamknąć tą pieprzoną morde! - Sue mimo tego, że była drobna, w tej chwili była w stanie zabić. Widziałam to w jej oczach, które przecież tak dobrze znałam.
- Jesteś śmieszna, myśląc, że będę Cię słuchać. Nie..
- Słyszałaś co powiedziała? - w tej chwili odezwał się bezimienny młody mężczynza. 
Spojrzałam na niego i odparłam.
- Nie jestem głucha.
- Świetnie się składa, - mężczyzna pochylił się nade mną i chwycił moją twarz, bym na niego patrzyła cały czas.- ponieważ przekażesz to i owo swojemu chłopakowi.
- Tak jakbyś sam tego nie mógł zrobić. Chryste, jakie to banalne zachowanie, zaciągając przyjaciółke swoich wrogów do magaynu, pod byle pretekstem, próbując ją zastraszyć i na końcu powiedzieć jej, by przekazała jakąś informacje. Dzieci w przedszkolu są kreatywniejsze i bardziej odważne.
- Bądź cicho, albo Ci utne ten niewyparzony język.
- A ja nie będe mogła przekazać im Twojej nadzwyczajnej wiadomości. W ogóle nie myślisz co robisz. - rzuciłam z nieukrywanym rozbawieniem.
- Zobaczymy czy teraz też będzie Ci tak wesoło. - na swoim udzie poczułam chłodny szpic noża, który nagle w swojej dłoni miał mężczyzna. Spojrzałam na niego przerażona i w tej właśnie chwili poczułam niewyobrażalny ból. Zawyłam głośno, czując jak skóra na mojej nodze się rozcina. 
W moich oczach zebrały się łzy, a chłopak niemożliwie powoli rozcinał moje spodnie jak i udo. Gdy skończył, pociągał mnie za podbródek, bym znów na niego patrzyła.
- Ostrzegaliśmy. Gdybyś siedziała cicho Twoim pięknym nóżkom nic by się nie stało. - w jego oddechu czułam wyraźną woń alkoholu i mięty. - A teraz się skup. Przekażesz wszystko, słowo w słowo to co Ci teraz powiem, jasne? 
Gdy nie odpowiedziałam, chłopak uderzył mnie w rozcięta nogę i ponowił pytanie.
- Jasne?! 
Jęknęłam z bólu i pokiwałam beznadziejnie głową, będąc zarazem pewna, że po uderzeniu zostanie siny ślad.
- Nie słyszałem. - warknął chłopak, jeżdząc zakrwawionym nożem po moim brzuchu i ramieniu.
- Tak. - wyskomlałam, czując jak krew cieknie po nodze.
- Doskonale. A więc, powiesz swoim przyjaciołom, że żarty się skończyły. Wracam do gry i przysiągłem sobie, że zniszcze ich tak jak oni mnie, tyle, że ja zrobię to skuteczniej. Zamierzam zabić każdego z nich po kolei. Wcześniej jednak zniszczę im życie. Stopniowo będę się posuwał do poważniejszych kroków. I będe to robił w taki sposób, że nie będą mieli pojęcia kiedy zaatakuje. Obrócę w pył wszystko co posiadają. Ale nie od razu. Chcę się delektować ich cierpieniem, ich pieprzonym bólem, który będzie się malował na ich twarzach, gdy będą patrzyli jak cały ich świat znika na ich oczach. I zacznę działać juz niedługo. Zniszczę ich. - widziałam jak satysfakcja i nienawiść pojawiają się na twarzy nieznanego mi mężczyzny.
- Nigdy Ci się to nie uda. - wysyczałam, kotłując w sobie ogromny ból. - Mówisz tak, jakbyś nie wiedział do czego są zdolni. - grałam pewną siebie i swoich słów, ponieważ w gruncie rzeczy nic nie wiedziałam o dokonaniach gangu, do którego należał Justin. 
- Może i raz udało im się mnie pokonać i wsadzić do pierdla, ale wtedy nie wiedziałem tego co wiem teraz. - uśmiechnął się jadowicie, patrząc mi w oczy.
Kątem oka dostrzegłam Sue, która stała z boku i paliła papierosa. Wyglądała na pewną siebie i niewzruszoną, ale w jej oczach dostrzegłam nutkę strachu i przerażenia. Trochę się jej nawet nie dziwiłam, ponieważ z dnia na dzień weszła w o wiele drastyczniejsze życie niż wcześniej. Ale wcale nie było mi jej szkoda. Pokazała kim tak naprawdę dla niej byliśmy i jak perfidnie wykorzystała Ignaca oraz resztę chłopaków, zdobywając ich zaufanie na całe pieprzone dwa lata. I wtedy poczułam jak ogarnia mnie smutek i przygnębienie. Osoba, która kiedyś uważałam za najlepszą przyjaciółkę, odeszła do innego życia, w którym liczy się seks, narkotyki i dobre ciuchy. Dała się przekupić, a co gorsza ona tego pragnęła. Widziałam to. W ciągu kilku tygodniu zmieniła się diametralnie. Czułam ten dystans między nami. I mimo tego, że chciałam z całych sił jakoś się z nią dogadać i znowu przytulić, wiedziałam że nie mogę. Nie po tym, jaką krzwydę i mi i Ignacowi wyrządziła. Miałam tylko nadzieję, że kiedyś zrozumie  jaki to ból stracić z dnia na dzień jedną z najważniejszych osób w życiu. 
Krew ściekała mi po nodze, a cała ta sytuacja osłabiła mnie. Gdy pozbierałam myśli, oblizałam suche wargi i opowiedziałam na wcześniejsze wyznanie chłopaka.
- Co nie zmienia faktu, że przez okres w którym ty siedziałeś w więzieniu, 'The Furious King' zdobyło wysoką pozycję i plecy u innych gangów. - mówiąc to, nie miałam pojęcia czy rzeczywiście tak jest, ale liczyłam na to i wydawało mi się to prawdopodobne.
- Zniszczę to wszystko co mają po kolei, masz moje słowo. - mruknął chłopak.
Słysząc jego słowa, zaczełam się śmiać. To było równie śmieszne, co żałosne i bezczelne. Wtedy poczułam ponownie ostry ból, tym razem na drugiej nodze. Wrzasnęłam z bólu i przerażenia, odrzucając głowę do tyłu. 
- A Ty będziesz tego najlepszym przykładem. - dodał ohydnie. 
Przełknęłam głośno ślinę, czując niewyobrażalnie ogromny ból w obu nogach. Spojrzałam błagalnie na Sue, szukając w niej pomocy, mimo wszystko. Lecz ona tylko zaśmiała się wrednie i podchodząc do mnie, splunęła.
- Nie patrz tak na mnie, mała suko. Nie mam ochoty Ci pomóc. Przyjemnie mi się patrzy na Twój ból. - wiedziałam, że w głębi duszy wcale tak nie jest. Ale uznałam, że kwestią czasu jest to, że nienawiścią przesiąknie każdy cal jej ciała. -  Żałuję, że wtedy w klubie, Tim Cię nie zerżnął. Może teraz miałabyś więcej oleju w głowie i zamknęła tą swoją niewyparzoną mordę. - na wspomnienie o sytuacji z klubu, żółć podeszła mi do gardła. Nadal czułam na sobie brudny dotyk tamtego faceta. 
I nagle złapałam się na tym, że Kat wiedziała kim był tamten człowiek. Zaczęłam wiązać fakty i wszystko wskazywało na to, że powodem tego, że Katty leży w szpitalu, jest konflikt chłopaków z gangiem mężczyzny, do którego odeszła Sue. Kat musiała zacząć węszyć i wygląda na to, że zaszła im za skórę. Wstrząsnęła mną ta myśl. 
- Skoro skończyłeś już z nią rozmawiać, to wracajmy. Nie mam już ochoty tu siedzieć i na nią patrzeć. - jęknęła Sue.
- I vice versa. - odparłam smętnie.
- Jeszcze Ci mało? - zapytała Sue, patrząc na moje pocięte nogi.
Spojrzałam na nią z chłodem i wstrętem w oczach. Wymazałam ją ze swojego życia, nie chcąc mieć z nią nic wspólnego. 
Czułam jak ból w moich nogach narasta, a ja ledwo powstrzymywałam się od płaczu i krzyku. Cała drżałam i w duchu modliłam się, żeby już stąd wyszli i oszczędzili mi większych doznań. 
- Ryan, idziemy? - zapytała się Sue mężczyzny, który intensywnie się we mnie wpatrywał.
Usłyszałam jego imie i wtedy puzzle znów zaczęły się układać. Ale nie miałam siły na myślenie o tym. Ból i nerwy nie pozwalały mi się na niczym skupić. Siedziałam bezwładnie na krześle, walcząc ze soba, by nie zamknąć oczu ze zmęczenia. Wtedy Ryan podszedł do mnie i przyłożył swoje usta do mojego ucha, mrucząc obrzydliwie.
- Żebyś pamiętała o mnie i o mojej przysiędze, kwiatuszku. - po jego słowach poczułam za uchem ten sam ból, który poczułam gdy rozciął mi skórę na nogach. Wrzasnęłam koszmarnie głośno, mając wrażenie, że tym krzykiem zmniejszę odczucie bólu. Krew ściekała ospale po mojej szyi, barwiąc koszulkę na szkarłatny kolor. Oddychałam nierówno i patrzyłam półprzytomnymi oczyma na tę dwójkę, która przysporzyła mi nie lada cierpienia i bólu. 
Na ich twarzach malowało się zadowolenie i swego rodzaju duma. To było obrzydliwe i popierdolone na wszystkie możliwe sposoby. Ryan złapał dłoń Sue i posyłając mi ostatnie spojrzenia, ruszyli do wyjścia.
- Do zobaczenia, złotko. - odezwał się Ryan, a za nim Sue z podobnym pożegnaniem.
Jęknęłam beznadziejnie i szepnęłam.
- Nic wam się nie uda. Nic.
Po tych słowach opadłam bezwładnie na krzesło, próbując pozbierać wszystkie siły, by jakoś dostać się do domu chłopaków. Mimo przerażającego bólu, pamiętałam wszystkie słowa, jakie Ryan rzucił w moim kierunku. Cierpiałam, ale wiedziałam, że nie mogę tutaj zostać ani chwili dłużej. Uniosłam ostrożnie wzrok i zobaczyłam, że moje spodnie i koszulka są przesiąknięte krwią, a czerwone kropelki spływały na podłogę. Skrzywiłam się boleśnie i powoli się podniosłam. Znów poczułam przeszywający ból, ale zagryzłam mocno zęby, nie mogąc teraz się poddać.
*
Właściwie nie pamietam drogi do domu chłopaków. Był środek nocy, wiatr nieprzyjemnie otulał moje ciało i ledwo ruszałam się do przodu. Co jakiś czas musiałam oprzeć się o drzewo bądź ławkę, aby nie osunąć się na ziemię. Mineły mnie dwa samochody, niespecjalnie zwracając na mnie uwagę. Cieszyłam się z tego powodu, bo byłam skonana i nie zniosłabym rozmów czy tłumaczeń co mi się stało. Rany nieprzyjemnie pulsowały, a krew ciekła powolnie z ich środka. Czułam, że za chwilę się przewrócę. Każdy krok sprawiał mi niemiłosierny ból. Gdy zobaczyłam dom chłopców, dostałam dreszczy i zaczęłam drżeć. Bedąc przed ich drzwiami, widziałam, że światła są wszędzie zapalone, co świadczyło o tym iż czekają na mnie. 
Używając ostatek sił, otworzyłam drzwi i popchnęłam je słabo do przodu. Zrzuciłam z ramion kurtkę Chrisa i zrobiłam krok do przodu, by wejść głębiej. Wtedy z biura wyszedł Justin, Mike, Luke oraz Brad. Wszyscy dyskutowali o czymś zawzięcie, ale ból jaki odczuwałam, nie pozwolił mi załapać o czym. Wtedy mój zamglony wzrok napotkał spojrzenie Justina, a zaraz po nim całej reszty. Złapałam się ściany, ale to nic nie dało. Zachwiałam się i poczułam jak odpływają ode mnie wszystkie siły. Ugięły się pode mną moje zakrwawione nogi i zaczełam sie przerwacać, będąc pewna, że zaraz poczuje chłód posadzki w przedpokoju. Jednak zamiast tego poczułam silne ramiona Justina, które wciągnęły mnie na niego. Opadłam na jego ciało bezwładnie i usłyszałam jakieś krzyki, ale byłam zbyt wykonczona, by skupić się na tym. Zamknełam ledwie przytomne oczy i poczułam, jak trace świadomość tego, co się dzieje wokół mnie.

Justin's POV
Odkąd Sophie opuściła dom, myślałem że wyjdę z siebie. Chciałem za nią pójść i upewnić się, że jest bezpieczna, ale kiedy złapałem za klamkę, poczułem silną dłoń na moim ramieniu. Odwróciłem się gwałtownie i warknąłem
- Czego?! 
- Justin, daj spokój. Ona niedługo wróci. Dzwoniła do niej jej przyjaciółka, idzie jej pomóc. Zaufaj jej. - Brad był tak opanowany, że nawet jego powieka nie drgnęła, kiedy go popchnąłem.
- Odpieprz się, okej? - zapytałem retorycznie, przeczesując nerwowo włosy i pociągając za ich końcówki. - Widzisz, która jest godzina do cholery? Może i idzie do Sue, ale wszyscy wiemy, że o tej porze Stratford nie należy do najbezpieczniejszych miast! 
- Uspokój się i skup się na tym, jak ochronić Katty. - dodał Mike.
- To kurwa nie moja wina, że wpakowała nos w nieswoje sprawy! - krzyknąłem, piorunując wzrokiem Mike.
- Zamknij morde Bieber. Nie wszystko kręci się wokół Twoich problemów. - wysyczał Chris.
- Jasne. - warknąłem i wziąłem głęboki oddech, próbując okiełznać swoje nerwy.
Byłem prawie pewny, że ta wycieczka Sophie nie wróży nic dobrego. Wyszedłem na taras, by zapalić fajke i spotkałem tam Ignaca, który siedział zamyślony na schodkach prowadzących na ogród. Westchnąłem bezgłośnie i przysiadłem obok niego.
- Co jest stary? - zapytałem, odpalając papierosa.
- Sue. - odparł krótko Ignac.
- Za dużo się nie dowiedziałem. Wyjaśnisz mi o co chodzi? 
- Do cholery. Mam pieprzone wrażenie, że Sue odeszła na zawsze. Że to nie jest chwilowe, tylko definitywne. Nie mam kurwa pojęcia dlaczego to zrobiła. Sam widziałeś, że od kilku tygodni się nie dogadywaliśmy, ale byłem przekonany, że to z powodu naszych problemów z Ryanem i jej kłótni z matką. Dałbym sobie uciąć rękę, że wszystko się unormuje - jęknął chłopak.
- Słuchaj, nie wydaje mi się, żeby Sue ot tak, po prostu od Ciebie odeszła, bo mieliście złe dni. Przepraszam, że to mówię, ale z Sue od jakiejś pory było coś nie tak. Nie umiem tego nazwać, ale zachowywała się dziwnie. - wypuściłem dym razem ze słowami.
- Nie wiesz wszystkiego, Justin. - mruknął Ignac, patrząc w dół.
- To może mnie oświeć. - wzruszyłem ramionami i spojrzałem na niego.
- Sue zaczeła brać. - wyrzucił z siebie Ignac.
- Nie pierdol ... 
- A wyglądam, jakbym miał nastrój i ochotę do żartów? - warknął przyjaciel.
- Stary, wiem że to niecodzienna sytuacja, ale to nie jest coś z czym byśmy się nie spotkali.
- Do kurwy nędzy, ale tu chodzi o moją dziewczynę! To nie jest u niej normalne. Nie związałem się z pieprzoną ćpunką, tylko z dziewczyną która była naturalna i szczera. A teraz traktuje mnie gorzej od gówna na bucie. Próbowałem jej pomóc, zaradzić jakoś, a w zamian za to dostawałem opierdol. Nie pozwalała mi już nawet się dotknąć, odpychała mnie i stawała się dla mnie coraz bardziej oziębła. Aż w końcu pokłóciliśmy się i wyszła z domu, wcześniej wrzeszcząc że nas nienawidzi i że to koniec. Ale była wtedy nagrzana i myślałem, że to tylko słowa wyrzucone pod wpływem nerwów i narkotyków. Do dzisiaj się nie odezwała.
Słuchałem go, nie mogąc uwierzyć, co się dzieje z Sue. Zawsze była antynarkotykowa, wolała się napić, dobrze zabawić niż wziąć coś. Ale to co usłyszałem było opisem dziewczyny, której kompletnie nie znałem. Przejechałem dłonią po twarzy, nie mając pojęcia co mógłbym powiedzieć lub poradzić mojemu przyjacielowi.
- Przez całe pierdolone dwa lata, chroniłem ją, dbałem o nią i stawałem kurwa na głowie, żeby miała to czego pragnie. A zostałem kopnięty za to w dupe. W pizdu z takim związkem. - mruknął wściekle Ignac, rzucając czymś przed siebie.
- Dasz sobie rade stary, kto jak nie ty. Pamiętaj, że masz z nas wsparcie. - poklepałem go po ramieniu, a w odpowiedzi dostałem jedynie lekkie kiwnięcie głową.
Wtedy dołączył do nas Luke.
- Bizzle, zbieraj dupe. Brad coś od Ciebie chce.
- Jasne. - pokiwałem głową i podniosłem się, wcześniej gasząc peta i posyłając Ignacowi ostatnie spojrzenie. Prawie mogłem poczuć ten ból, który ten chłopak w sobie nosił.
Gdy wszedłem do domu, od razu skierowałem się do gabinetu Brada.
- Co jest? - zapytałem, siadając w wygodnym fotelu. Luke stanął za mną, opierajac się o regał.
- Poczekajmy na reszte. - rzucił Brad, a po chwili do środka weszli Chris z Mike'm, a za nimi zmarnowany Ignac. 
- Więc? - mruknąłem, patrząc na Brada.
- Musimy obgadać kwestie bezpieczeństwa i kwestię Ryana. Zacznijmy od końca. 
Jak już wszyscy wiemy, Ryan wyszedł na wolność i prawdopodobnie będzie próbował wrócić do gry. Oczywiście nikt mu tego nie zabrania, ale można się domyślić, że ten kutas będzie próbował się na nas odegrać. Z jasnych powodów. Mamy ten plus, że zyskaliśmy silną pozycję na tle pozostałych gangów i mamy wielu ''przyjaciół'' z branży. Ale Ryan nie jest na tyle głupi, żeby o tym nie wiedzieć. Mam wrażenie, że zrobi wszystko by odzyskać dawną świetność, poświęcając wszystko. 
- Do czego zmierzasz? - zza moich pleców odezwał się Ignac.
- Do tego, że musimy po prostu uważać na niego, spiąć na chwilę dupy i uzbroić się w cierpliwość, bo doskonale wiem, że ten człowiek wystawi nasze nerwy na próbę. Dlatego też musimy zacząc się ze sobą dokładniej i częściej komunikować, a każdą podejrzaną sytuacje zgłaszacie mnie, jasne? - zapytał pewnym siebie tonem Brad.
- Sie rozumie szefie. - rzucił Luke, a za nim każdy po kolei.
- W takim razie, bardzo się cieszę. A teraz kwestia bezpieczeństwa. Zacznijmy od sytuacji z Katty. Musimy zapewnić jej stałą ochronę, dopóki nie wyjdzie ze szpitala. Skontaktowałem się już z Olivierem i Travisem. To chłopaki z zaprzyjaźnionego gangu, którzy specjalizują się w ochronie. Miałem zadzwonić jeszcze raz, żeby wszystko dogadać.
- Daj numer. Zajmę się tym. - przerwał Chris.
Brad spojrzał na niego zaskoczony, a następnie wypisał na karteczce numer, podając ją Chrisowi. Chłopak wyszedł z pomieszczenia i wyszedł jak mniemam na górę, ponieważ słyszałem dźwięk wchodzenia po schodach. 
- Gang Ryana będzie chciał nastraszyć albo nas, albo naszych bliskich dlatego upewnijcie się, że wasze rodziny są bezpieczne. Nie sądze, aby posunęli się do zastraszania najbliższych, ale ostrożności nigdy dość.
Wszyscy zgodnie pokiwaliśmy głowami, a ja uśmiechnąłem się spokojnie na myśl o mojej rodzinie. Stęskniłem się za nimi, ponieważ nie widziałem ich od dobrych kilku miesięcy. Ale tak musiało być. 
Tak czy inaczej, Brad dokończył wykład o bezpieczeństwie, po czym wszyscy stwierdziliśmy, że jesteśmy głodni. Jedynie Ignac odmówił i powiedział, że zajmie się papierkową robotą, by zająć czymś myśli. Było mi go żal, widziałem jak cierpi, mimo tego, że nie okazywał swoich uczuć. Ale znałem go na tyle długo, że mogłem określić i rozpoznać jego emocje.
Zastanawiałem się gdzie jest Sophie, ponieważ od jej wyjścia minęła ponad godzina, a ona nadal nie skontaktowała się z nami. Postanowiłem poczekać na nią jeszcze chwilę. 
Wychodząc, wszyscy dyskutowaliśmy o ostatnim meczu Toronto Leafs, przekłócając się i przekonując do swoich racji. Wtedy właśnie otworzyły się drzwi, a mój świat zatrzymał się na ułamek sekundy. W drzwiach stała Sophie z zakrwawionymi nogami, dłońmi i częścią szyi. Spojrzała na mnie, a ja złapałem jej nieprzytomny wzrok. Była na granicy wyczerpania, a każdy skrawek jej ciała powoli odmawiał jej posłuszeństwa. Miałem wrażenie, że żaden z nas nagle stracił możliwość mowy i ruchu. Sophie wyglądała tragicznie. Kiedy złapała się ściany, uświadomiłem sobie, że traci przytomność. I w chwili kiedy leciała do przodu, złapałem ją w swoje ramiona i podciągnąłem ją nieco w górę. Wtedy wszyscy odzyskali zimną krew i skupili się na tym, jak pomóc.  Zaniosłem bezwładne ciało Sophie do swojej sypiali, by tam ją położyć i się nią zająć. Czułem jak wszystko we mnie się przewraca. Krzyknąłem, żeby ktokolwiek przyniósł środki dezynfekujące, ręczniki i bandaże. Wtedy do pokoju wbiegł Chris blady jak ściana, a chwilę później znalazł się przy Sophie, zdejmując jej sweter i targając koszulkę. Posłałem mu pytające spojrzenie, na co on sapnął.
- To moja siostra do cholery. Nic czego wcześniej nie widziałem.
Ciało Sophie było umazane w krwi, a rany nadal krwawiły, brudząc pościel na moim łóżku. Chris zdjął siostrze spodnie, pozostawiając ją w równie zakrwawionej bieliźnie. Na jej twarzy było wymalowane cierpienie, ale też swego rodzaju determinacja. Zabolało mnie serce. 
Chwyciłem za mokre ręczniki, które przyniósł Luke i zacząłem oczyszczać ciało Sophie. Chris zajął się dezynfekcją jej ran i opatrywaniem ich. Czułem jak wściekłość i furia narastają we mnie, pragnąc zniszczyć tego, kto wyrządził jej taką krzywdę.
- Rany nie sią głębokie. Nie bedzie widocznych blizn. - wymamrotał Chris, bandażując nogę siostry. 
Pokiwałem głową, przełykając głośno ślinę. Gdy ręczniki były już całkowicie zabarwione krwią, poszedłem je wymienić na nowe. Wyszedłem z pokoju i zbiegłem do pralni, wrzucając ręczniki do kosza na brudy i łapiąc za nowe. Gdy wychodziłem po schodach Brad złapał mnie za łokieć i zapytał.
- Co z nią ?
Ta kropla przepełniła czarę wkurwienia. Rzuciłem ręcznikami i ryknąłem na Brada.
- Mówiłem kurwa, żeby za nią iść! Ale oczywiście byłeś mądrzejszy! Widziałeś jak ona wygląda? Widziałeś to cierpienie? Nie czułeś jej bezwładnego ciała, do cholery jasnej! Od jakiegoś czasu spadają na mnie, na nas jakieś pieprzone plagi egipskie. Mam tego dość, rozumiesz? Ja..
- Uspokój się. - rozkazał rzeczowo Brad.
- Ty siebie kurwa słyszysz? Ciekawe jakbyś się Ty zachował, gdyby Blair to spotkało! - wiedziałem, że Blair była dla niego wszystkim, kochał ją do szaleństwa i nigdy by sobie nie wybaczył, gdyby coś jej się stało. - Więc kurwa zastanów się co do mnie mówisz i radze Ci spiąć dupę, żeby dowiedzieć się kto to zrobił. Bo zaczynam wierzyć, że to wszystko jest ze sobą połączone. Zrób coś do cholery! - krzyknąłem tak głośno, że chłopaki wyszli z pokoju, upewnić się czy nic się nie stało. 
Moje spojrzenie utkwiło w Ignacu, który wyglądał na zmartwionego. Ale nie tyle samym stanem Sophie, co tym o czym to mówiło. To było przekazanie przez Sue informacji o tym, że to koniec. Koniec ich związku i naszej przyjaźni, koniec wszystkiego co dotychczas ich łączyło. Odeszła, nie chciała wracać. 
Podniosłem ręczniki z ziemi i ruszyłem do swojego pokoju. Chris kończył właśnie bandażować drugą nogę Sophie. Gdy na nią patrzyłem, serce nieprzyjemnie mnie kuło, a rządza zemsty wzrastała z każdą minutą. Twarz Chrisa nie wyrażała żadnych emocji. Był zimny i zdystansowany jak nigdy. Prawdopodobnie było to spowodowane zmęczeniem i stresem, który non stop odczuwał. Nie była to łatwa sytuacja, nawet dla mnie. Spojrzałem na półnagie ciało Sophie i zagryzłem wargę. Leżała taka bezbronna, a jej cięty język wreszcie mógł odpocząć. Spokojnie oddychała, mimo że jej twarz przepełniało cierpienie. Zacisnąłem szczękę i podałem czyste ręczniki Chrisowi.
- Daj mi jakieś ubrania dla niej. - rzucił, ocierając jej ciało.
- Jasne. - mruknąłem i podszedłem do szafy szukając jakichś ciuchów. 
Wyciągnąłem czarne spodenki, w które dałem Sophie, gdy pierwszy raz u mnie spała. Uśmiechnąłem się mimowolnie i rzuciłem je Chrisowi, a następnie wyjąłem czarny T-shirt i zamknąłem szafę. Gdy Chris ubrał siostrę, spojrzał na mnie pustym wzrokiem i zacisnął pięści.
- Zabije każdego, który jej to wyrządził, jasne? I pierdoli mnie fakt, że może to być niebezpieczne.- warknął Chris, patrząc mi w oczy, a jego głos był przepełniony złem i swego rodzaju obietnicy.
- Przysiągłem to sobie, kiedy tylko ją tu zobaczyłem. - odparłem, przeczesując nerwowo włosy. 
- Dajmy jej odpocząć. Może tu spać? 
- Oczywiście. - kiwnąłem głową i oboje wyszliśmy z pokoju, czując niesamowitą żądze mordu.

Sophie's POV
Spałam, a mimo to czułam ten przeszywający ból, słyszałam wszystkie słowa Sue i Ryana, jak gdyby znów stali przede mną i ciskali mi bluzgami oraz groźbami w twarz. Starałam się być silna do ostatnich chwil. Wtedy w moich snach pojawiły się wszystkie koszmary ostatnich lat. To przeszło moje możliwości, nie wytrzymałam tego cierpienia. Obudziłam się z krzykiem, z przeszywającym moje ciało bólem oraz z mokrymi od łez policzkami. Mój oddech był nierówny i płytki, a wzrok rozbiegany i przerażony. Jęknęłam żałośnie, zaciskając pięści na prześcieradle, jak gdybym liczyła na to, że to weźmie wszystkie moje koszmary. 
Kiedy próbowałam zlokalizować swoje położenie, otworzyły się drzwi i wraz ze strugą drażniącego światła do pokoju wbiegł Justin, a za nim Chris. Usiadłam na łóżku, czując jak ciągną mnie rany na nogach. Justin stanął niedaleko mnie i wpatrywał się w moją twarz niepewnie. Wciąż byłam oszołomiona, więc chwilę zajęło mi dojście do siebie. Chris był oparty o komodę i stojąc z założonymi rękoma, patrzył przed siebie. W jego oczach mogłam dostrzec chłód, dystans i złość, mimo  tego że w pokoju panowała ciemność. Przełknęłam ślinę i ukryłam twarz w dłoniach, jęcząc bezsilnie.
- Sophie? -pierwszy odezwał się Justin. 
- Justin ... - poniosłam swój wzrok na niego i poczułam jak łzy cisną mi się do oczu. Pokręciłam głową, próbując się ich pozbyć. 
Justin przysiadł na łóżku i chwycił moją dłoń.
- Już dobrze, jesteś z nami. - jego głos był tak spokojny i stonowany, że od razu poczułam jak wszystko się we mnie rozpływa. Mogłabym go słuchać całymi dniami. 
- Chłopaki są w domu? - zapytałam cicho, patrząc na Chrisa.
- Tak. - odpowiedział sucho Chris. Ale ani troche nie uraził mnie jego ton. Wiedziałam przez co teraz przechodzi. To wszystko było bardziej popieprzone, niż mogłoby się wydawać.
- Chcę zejść na dół. - mruknęłam, zagryzając wargę.
- Um... oczywiście. - powiedział zaskoczony Justin i wstał, wkładając jedną rękę pod moje zgięte nogi, a drugą kładąc na moich plecach.
- Nie. - zaprotestowałam. - Chcę zejść sama.
Opuściłam nogi na podłogę, czując pod stopami miękki materiał wykładziny. Justin podał mi dłoń i bardzo powoli wstałam, próbując nie stracić równowagi. Zagryzłam mocno wargi, robiąc krok do przodu. Chris nadał stał niewzruszony, chociaż w jego oczach zaczęła pojawiać się troska. Przerzuciłam rękę przez ramie Justina, który oplótł dłoń wokół mojej talii, by wspomóc mnie jak najlepiej. Gdy wyszliśmy z pokoju i stanęłam przed schodami, miałam nieodparte wrażenie, że w ciągu kilku godzin, liczba stopni wzrosła o przynajmniej 10. W obliczu bólu i osłabienia każdy ilość schodków wydawała się kolosalna. Wzięłam głęboki oddech i zrobiłam krok w przód, tym samym pokonując pierwszy ze schodów. 
Po kilku krótkich przystankach udało mi się zejść na dół. Dojście do salonu wydawało się być pestką. Chris asekurował mnie od tyłu, a ja czułam się jakbym na nowo uczyła się chodzić. W świetle lamp zauważyłam zaschniętą krew na nogach i dłoniach, przez co przeszedł mnie nie przyjemny dreszcz. 
Kiedy znaleźliśmy się w salonie, Justin posadził mnie na swoich kolanach, a ja wtuliłam się w jego nagi tors. Chris zawołał chłopaków, a gdy wchodzili do pokoju Luke zapytał.
- Jak się masz mała? 
- Jest... dobrze. - odpowiedziałam, delikatnie się uśmiechając.
Gdy chłopcy usiedli na kanapach, Brad zaczął mówić.
- Sophie, wiem że to nie najlepszy moment, ale musisz nam powiedzieć kto Ci to zrobił. Im wcześniej nam powiesz, tym szybciej wymierzymy karę.
- Nie możecie. - szepnęłam.
- Że co proszę? - nagle odezwał się Chris.
- O to mu chodzi. - moje dłonie zaczęły drżeć, a wzrok utkwił w jednym punkcie na moich nogach.
- Powiedz o kogo chodzi, Sophie. To nie są żarty.- rzucił Justin zza mojego ucha. 
-  A czy wyglądam jakbym uważała to za coś zabawnego? - rzuciłam w odwecie. - To Ryan. 
W momencie kiedy wyrzuciłam jego imie ze swoich ust w pokoju jakby zgęstniała atmosfera, a na twarzach chłopaków pojawiło się nieznana mi emocja. Poczułam również, jak mięśnie Justina spinają się pode mną.
- Zabije go, kurwa. - warknął Chris, ciskając szklanką w ściane. 
Malutkie kawałki szkła opadły na ziemie, ale żaden z chłopaków nie zareagował na zachowanie Chrisa.
- To dlaczego dzwoniła do Ciebie Sue? - kolejny odezwał się Mike.
- To był pretekst, żeby mnie tam zwabić. - mruknęłam bawiąc się skrawkiem podkoszulka.
- Ale po co oni to zrobili? - ciągnął Mike.
Wtedy opowiedziałam im wszystko - od początku do końca. I przekazałam im najważniejsze - informacje groźbę od Ryana.
Ale najbardziej zabolał mnie widok Ignaca. Przez cały czas nie odezwał się słowem, jedynie co jakiś czas odchrząkiwał. Widziałam jak zaczeła przerastać go cała ta sytuacja.
- I dlatego mówiłem o kwestii bezpieczeństwa. - rzucił Brad.
- Zamknij kurwa pysk, bo jak chciałem isć za nią to mnie powstrzymałeś. - warknął ostro Justin. 
- A skąd mogłem wiedzieć, że jej przyjaciółka może zrobić jej takie gówno? - odparł chłodno Brad. - Nie moja wina, że Sue okazała się bezwartościową, fałszywą dziwką. 
- Pierdol sie. - krzyknął Ignac i z impetem popchnął Brada o ścianę, a następnie wyszedł z pokoju, trzaskając za sobą drzwiami. 
Zrozumiał, choć nie umiał się z tym pogodzić. 


Co sądzicie? 
Dziękuję,
much love xx

poniedziałek, 20 stycznia 2014

WAŻNE!

KOCHANI!

Wszelkie pytania dotyczące rozdziału, przewidywanej daty jego dodania i innych związanych z tym tematem pytań, kierujcie tutaj :
 ---------> http://ask.fm/furiousqueen .
Wings up & do następnego rozdziału! 
much love, xx

środa, 8 stycznia 2014

Rozdział 15.

"Kurwa, przeżyła. Zaczęła za bardzo węszyć. Mieliśmy ją zniszczyć. Ale złamiemy ich inaczej."

Czułam jak stado motyli przelatuje przez mój brzuch, kiedy wracałam myślami do sytuacji z Justinem z przed kilkunastu minut. To było tak cholernie dobre. Z mojej twarzy nie znikał delikatny uśmieszek, spowodowany euforią pozytywnych emocji.
Stałam już na parkiecie i wraz z resztą zawodników, czekałam na werdykt. Co jakiś czas biłam brawo, kiedy jakiś tancerz z danego stylu wygrywał coś w rodzaju stypendium na Brodway'u. Kiedy nadszedł czas na moją kategorie, poczułam jak wszystko we mnie trzęsie się i kurczy z nerwów. Spoglądałam nerwowo na trybuny, gdzie siedzieli moi bliscy i widziałam, że i oni są bardzo przejęci. 
Stan mojego zdenerwowania podniósł się jeszcze bardziej, gdy okazało się, że przewodniczącą jury jest Rachel Fins, kobieta która na każdym kroku próbowała mnie udupić. Niecierpiałyśmy się niewiadomo dlaczego. Wiedziałam, że to nie może się dobrze skończyć. 
Tak czy inaczej niecierpliwie czekałam na wyniki, nerwowo przechodząc z nogi na nogę. W pewnym momencie usłyszałam surowy głos pani Fins. Oh, tak bardzo mnie irytowała.
- Panna Lorens? 
- Tak? - spojrzałam na nią pytająco.
- Jako że popełniłaś rażący błąd stóp, byliśmy zmuszeni do odjęcia Ci sporej liczby punktów, przez co nie jesteś brana pod uwagę jako potencjalna zwyciężczyni.
- Bład czego? - zapytałam nie wierząc własnym uszom.
- Stóp. Zapomniałaś o technice. - odparła wrednie Fins. 
Na sali zapanowała głucha cisza, a ja wpatrywałam się z niedowierzaniem w twarz Rachel.
- To są chyba jakieś żarty! - nagle ni z tego, ni z owego odezwała się Mia. 
Gwałtownie się obróciłam i dostrzegłam, że moja trenerka podąża zbyt agresywnie w stronę stolika sędziowskiego.
- Czy wy ślepi jesteście? - zwróciła sie do reszty sędziów. - Języka wam w gębie zabrakło? Przecież ona tu była najlepsza! - Mia zaczeła gestykulować dosyć nerwowo, co niespodobało się Rachel.
- Najlepsza? Popełniała rażące błędy, każdy to widział. Poza tym, kto to widział pokazywać tyle swoich uczuć w tańcu. - prychnęła Fins.
- A czy przypadkiem nie chodzi o to we współczesnym? Gówno się znasz na tym tańcu. Jesteś tak samo surowa jak ten Twój balet. Nie dziwne, że moje tancerki pokonują Twoje. Nie pozwalasz nikomu na emocje. - wysyczała Mia, a gdy położyłam jej rękę na ramieniu, by przestała się kłócić, strzepnęła ją i wpatrywała się intensywnie w Rachel.
Na twarzy pani Fins wymalował się wredny uśmieszek. Skupiając wzrok na Mii, oblizała wargę i zaczęła.
- Naprawdę będziesz się wykłócać o tę dziewczynę? Nie wiem po co wysłałaś ją tutaj, skoro ona nic nie potrafi. Plącze się i skacze, przecież to nawet nie taniec. Skompromitowała Ciebie i Twoje studio. Przykre, lecz prawdziwe. - przenosząc teraz wzrok na mnie, nabrała powietrza i dodała. - Decyzja jest podjęta. Panno Lorens, możesz udać się do szatni, nic  tu po Tobie. 
Słysząc te wszystkie słowa Rachel, poczułam się jakbym właśnie traciła grunt pod nogami. Wszystkie moje starania poszły się pieprzyć, przez jedną osobę. Inni sędziowie mogli się nie zgadzać, ale to i tak ostatnie słowo należało do Fins. 
Mia patrzyła na Rachel wzrokiem mordercy, chcąc jeszcze coś dopowiedzieć, ale wtedy chwyciłam ją za dłoń i kręcąc głową, szepnęłam.
- Nie warto, chodź. Chcę już stąd iść. 
Mia spojrzała na mnie boleśnie i kiwając głową, posłusznie ruszyła, posyłając ostatnie spojrzenie Rachel, z bezgłośną wiadomością, że to jeszcze nie koniec. 
Gdy schodziłyśmy z parkietu, na trybunach rozległy się głośne brawa. Ludzie krzyczeli moje imie, chcąc dodać mi otuchy. Delikatnie uśmiechając się, odwróciłam się do nich i podziękowałam im ukłonem. Czułam jak wszystko co mam, wyślizga mi się z rąk, a Ci ludzie próbują mi pomóc to złapać. Ale mimo to, przegrałam. Nie zdołałam pokonać wielkiego, urażonego ego Rachel. Widziałam na jej twarzy to wymalowane zadowolenie, gdy schodziłam ze sceny. Zagryzłam mocno wargę, nie chcąc rozkleić się przy widowni. Machając im jeszcze na pożegnanie, zniknęłam za kulisami, zostawiając gdzieś Miię, która non stop pocieszała mnie i mówiła, żebym nie wierzyła w to co mówi Rachel, bo to zwykłe brednie i zazdrość. 
Nie mogłam już dłużej jej słuchać. Uścisk w moim sercu i brzuchu, był już nieznośny. Wbiegłam do mojej szatni i trzaskając za sobą drzwiami. Siadłam przed toaletką i po prostu zaczełam płakać. To się nie działo, to nie mogło tak się skończyć. Wszystkie moje wysiłki, treningi i poszukiwania idealnej muzyki poszły się pieprzyć. 
Moja rozpacz przerodziła się we wściekłość. Zrzuciłam wszystkie rzeczy, które były na stoliku i zaczęłam rzuciać czym popadnie, nie patrząc na to czy coś jest szklane czy nie. Byłam nikim, nawet taniec mi nie wychodził. Może faktycznie starałam się po nic. Przecież jestem daleka od ideału. Sama Rachel to potwierdziła, a z jej zdaniem zgadzał się każdy. To było popieprzone, brakowało mi sił. Podarłam kilka ze swoich przebrań, potłukłam wazon i kilka kosmetyków. Nie obchodziło mnie, że poraniłam sobie dłonie i stopy, miałam to gdzieś. Nic nie mogło przebić bólu związanego z moją porażką, z pustką która opanowała moje wnętrze. Gdy zaczęłam opadać z sił, po prostu osunęłam się w dół po ścianie, podciągając pod siebie kolana i chowając twarz, nadal płacząc. Nie potrafiłam tego opanować, za bardzo byłam w środku rozbita. W mojej głowie zaczęła budziś się nienawiść do tańca, co zaczęło mnie przerażać. 
Czułam się pusta, tak bardzo pusta. Wszystko co się dla mnie liczyło, zostało zrównane z ziemią. Miałam wrażenie, że nawet gdybym staneła znów na parkiecie to i tak wszystko co zrobie, będzie źle wykonane i bez sensu. 
Nie mam pojęcia ile siedziałam w środku, bo straciłam poczucie czasu. Byłam słaba, po prostu odeszły ode mnie wszystkie siły. Kiedy siedziałam pod ścianą cała się trzęsąc i czując wściekłość na samą siebie, usłyszałam otwieranie się drzwi.
- Sophie gdzie Ty... Co tu się kurwa stało?! - Chris prawie krzyknął, zatrzymując się w drzwiach.
- Gówno, wyjdź stąd. - warknęłam, nawet na niego nie patrząc.
- Dobrze się czujesz? - mój brat zaczął przeczesywać wzrokiem pomieszczenie, szukając mnie.
- Wyjdź. Stąd. Nie zrozumiałeś? - ponownie się odezwałam, nie mając ani trochę ochoty na jego wizytę .
Chris olał moje pytanie i ostrożnie podszedł do mnie.
- Chrsyte, Sophie. - przykucnął przy mnie, a na jego twarzy wymalowało się zmartwienie. 
- Zostaw mnie. Chce zostać sama. - wybłagałam, obracając głowę w bok.
- Zapomnij. Co się stało? - boże, jakby nie mógł się zorientować.
- Nic, wszystko jest przecież wspaniale. - syknęłam, chowając twarz.
Chris ostrożnie mnie dotknął, a ja prawie zachłysnęłam się powietrzem.
- Dziewczyno, uspokój się. Nie możesz się tak zachowywać. Jesteś silna.
- Jestem nikim, rozumiesz?! Nikim kurwa! - wrzasnęłam, pokazując mu moją twarz po raz pierwszy odkąd tu wszedł. - Grono sędziowskie dało mi to do zrozumienia. Mogę trenować ile chce, a to i tak gówno da. Pieprzyć to wszystko. - wykrztusiłam z siebie, ponownie zalewając się łzami. - Nawet w tańcu jestem do niczego. 
Słyszałam jak Chris bierze głęboki oddech i przełyka ślinę.
- Posłuchaj. Nie możesz pozwolić temu wejść do Twojej głowy. Tej suce Rachel właśnie o to chodzi. Chce Cię zniszczyć, chce żebyś upadła. Nie o to w tym chodzi. Za dużo serca w to wkładasz. Poza tym, całuj w dupę całe to grono tchórzy, którzy nie potrafili się postawić Rachel tylko przez to, że jest wysoko ustawioną trenerką tańca. Widziałaś jak widownia zareagowała na Twoje odejście. To dla nich musisz się starać. To oni będą Cię wspierac, nie sędziowie. Zrozum to. 
Słowa mojego brata weszły naprawdę głęboko do mojej głowy. Przeanalizowałam każde z nich, powoli zaczynając oswajać się z myślą, że nie mogę się tak poddać. Było mi przykro, oczywiście, że tak. Ale to nie mogło pozbawić mnie marzeń. 
Spojrzałam prosto w oczy Chrisa i słabo się uśmiechając, szepnęłam.
- Dziękuję.
Na to mój brat przeciągnął mnie do siebie i troskliwie przytulił. Właśnie tego potrzebowałam, takiej szczerej i prawdziwej miłości jaka promieniowała od mojego brata. 
- I pamiętaj jedno mała. Jedyne co może unicestwić marzenia, to strach przed porażką.
Słysząc te słowa jeszcze mocniej się wtuliłam w ramiona Chrisa, a uśmiech nie schodził z moich ust. 
Po kilku minutach Chris delikatnie się ode mnie odsunął i odgarniając moje włosy z twarzy, rzucił spokojnie.
- Idź się umyj i doprowadź do porządku. Ja tutaj ogarnę co się da.
Spojrzałam na Chrisa i oblizałam wargi, chwilę potem niepewnie pytając.
- A pojedziemy później do Kat?
Chris uśmiechnął się delikatnie i pokiwał lekko głową. Odpowiedziałam mu spokojnym uśmiechem. Powoli podniosłam się i poprawiłam pomiętą sukienkę. Odszukałam ubrania na przebranie i kiedy skierowałam się do łazienki, Chris niespokojnie dodał.
- Masz poranione ciało.
- Wiem. - odparłam krótko i zniknęłam za drzwiami łazienki.
Tam wzięłam gorący, oczyszczający prysznic, zmywając z siebie całą wściekłość i ból tego dnia. Ale mimo tego moje siły nadal nie wracały do mnie. Kiedy umyłam całe ciało kokosowym płynem, a włosy pomarańczowym szamponem i spłukałam to wszystko, wyszłam z kabiny, owijając sie miękkim ręcznikiem. 
Dokładnie się wytarłam i wsunęłam na siebie czystą bieliznę. Następnie włożyłam na nogi wąskie jeansy, na górę wrzuciłam białą bokserkę, a na ramiona zarzuciłam biało-czarny gruby kardigan w regularne wzorki. Włosy wysuszyłam i pozwoliłam im spokojnie opadać na plecy i ramiona. Na twarz nałożyłam delikatny makijaż i przemyłam zęby. Kiedy już posprzątałam za sobą w łazience, wyszłam z niej, zastając moją garderobę w o wiele lepszym stanie niż wtedy kiedy ją zostawiłam. Na podłodze nie było już szkła, kosmetyki były ułożone już na toaletce, a ubrania pochowane do torby. Podłoga jeszcze gdzie nie gdzie się lepiła i lustro było poplamione, ale generalnie było czysto.
Kiedy podniosłam wzrok, by odszukać mojego brata, zamiast niego zauważyłam Justina. Stał oparty o ścianę z założonymi rękoma i wyglądał jakby czekał na kogoś. Boże, czekał na mnie. To oczywiste. Oblizałam wargi i odezwałam się cicho.
- Coś się stało?
- To raczej ja powinienem zadać to pytanie. - Justin odparł pewnym tonem.
Uśmiechnęłam się słabo i podeszłam do swojej torby, przykucając przy niej i chowając do niej swoje ubrania. Justin odszedł lekko od ściany i stanął mniej więcej na środku garderoby, biorąc głęboki oddech, po czym zaczał spokojnie pytać.
- Co się z Tobą dzieje? Tak łatwo odpuszczasz? 
-Nic się nie zmieniło. Nie odpuszczam.
- Nie?  Kiedy tu wszedłem, byłem prawie pewien, że przeszło tędy tornado. 
- Ale nie przeszło. - rzuciłam sucho i zaczęłam pakować kosmetyki, które prztrwały mój atak. 
- To zabawne. Mnie zarzucasz popieprzenie, a Ty co właśnie robisz? Najpierw jesteś silna, a za chwile zmieniasz się słabą i nic nieznaczącą małą dziewczynkę, która nie potrafi sobie samej pomóc i daje się zgnieść każdemu.
- Bo może właśnie nią jestem?! - krzyknełam, stając na równe nogi. - Może właśnie taka jestem, może masz pieprzoną rację!
- Nie wyglądasz na taką oso...
- Nikt Ci nie mówił, że ludzi nie można oceniać po tym, jakie wywarli pierwsze wrażenie? - spojrzałam na Justina. 
Justin zamilkł, patrząc na mnie uporczywie.
- No właśnie. - szepnęłam i wróciłam do pakowania swoich rzeczy.
Kiedy przechodziłam obok Justina, by zdjąć z wieszaka swoją sukienkę, a raczej jej pozostałości, chłopak złapał mnie w talii i przyciągnął mocno do siebie, tak, że mogłam wyraźnie poczuć na swojej skórze jego ciepły oddech. Spojrzałam mu w oczy i zastanawiałam sie co teraz zrobi. Wtedy on oblizał swoje pełne usta i odezwał się spokojnie.
- Mała, widziałem to co robisz. To jak tańczysz i to jak wczuwasz się w to. Bóg mi świadkiem, że nigdy nie widziałem czegoś podobnego. Kiedy tańczysz można poczuć to co czujesz, każdą z Twoich emocji... I wiesz co? Poczułem to. Poczułem to pieprzone cierpienie, ten ból, ale też i radość, ponieważ robisz to co kochasz. Nie przestawaj nigdy wierzyć w siebie, bo to najgorsze co możesz zrobić. Ta Rachel czy jak jej tam, ewidentnie próbuje Ci podciąć skrzydła. Ale niestety tak już jest i będzie. Zawsze gdzieś czekają na nas ludzie, którzy pragną naszego upadku. Po prostu uwierz w samą siebie, tak jak uwierzyli w Ciebie znajomi i rodzina.
Te słowa, to wszystko... Moje oczy zaszły jakby mgłą, a kąciki ust zaczęły drżeć. To jakie wsparcie dzisiaj dostałam, naprawdę pomagało mi uwierzyć w to, że to co robię jest dobre. Uśmiechnęłam się lekko i szepnęłam.
- Dziękuję.
Ujęłam twarz Justina w dłonie i bez chwili wahania przyłożyłam moje usta do jego ust. Mogłam jedynie wyczuć uśmiech Justina. Chłopak objął mnie mocniej i przeciągnął ten pocałunek do granic możliwości. Po kilku chwilach, odsunęłam się trochę od Justina i patrząc na pomieszczenie, zapytałam.
- Właściwie, to gdzie jest Chris? 
- Poszedł odnieść śmieci. Troche tu nabałaganiłaś. - zasmiał się cicho chłopak.
Odpowiedziałam mu tylko lekkim uśmiechem i wyplątałam się z jego objęć. Złapałam za torbę i w tej chwili do garderoby wszedł Chris. Spojrzałam na niego, a on spojrzał na Justina.
- Jeszcze tu jesteś ... - rzucił sucho Chris do Justina.
- W zasadzie już się zbierałem. - odparł tak samo Justin. 
Spoglądali na siebie w taki sposób, jakby przekazywali sobie jakąs niewerbalną wiadomość. Zmarszczyłam brwi, czekając na rozwój wydarzeń.
- Sophie, mogłabyś iść już do samochodu. Wyszystko już załatwiłem. Tu masz kluczyki. - Chris spojrzał na mnie, podając mi kluczyki. 
- Nie możesz iść ze mną? - zapytałam zaskoczona.
- Nie. Zaraz do Ciebie dołączę. - odsapnął Chris.
Przestąpiłam z nogi na nogę i założyłam ręcę na klatce, pytając głośno.
- O co tu do cholery chodzi, co? Możecie mi wreszcie wyjaśnić? Odkąd pamiętam, ile razy się spotykacie tyle razy podejrzanie się zachowujecie. I ilekroć pytam co jest grane, zawsze dostaje wymijającą odpowiedź. O co wam chodzi?! - czułam jak wszystko wewnątrz mnie zaczyna wrzeć. A na dodatek miny Justina i Chrisa nie wróżyły dobrze.
- Kurwa mać. Ile razy mam jeszcze powtarzać, że to nie Twój interes? - warknął Chris.
- Jak kurwa nie mój interes, skoro jesteś do cholery moim bratem?! - krzyknęłam, piorunując ich obu wzrokiem. - W co wy jesteście zaplątani?! 
- Twój brat ma racje, to nie Twoja sprawa. Nie interesuj się tym, to dla Twojego dobra. - dodał Justin.
- A skąd Ty możesz wiedzieć, co jest dla mnie dobre, co?! Chociaż jeden jedyny raz miejcie jaja się przyznać.
- Sophie nie zaczynaj znowu. To nie jest sprawa, którą chcę się z Tobą dzielić. To jest tylko i wyłącznie między mną a Justinem i paroma innymi osobami, rozumiesz? Ciebie w tym na pewno nie będzie. - warknął Chris, mrożąc mnie wzrokiem.
Spoglądając na niego dokłądnie tak samo, wzięłam głęboki oddech i syknęłam.
- Pieprzcie się. A do szpitala dotre sama. Spadam stąd. - rzuciłam kluczykami w strone Chrisa i tak jak obiecałam, wyszłam. 
Włożyłam do uszu słuchawki, a z playlisty wybrałam coś z repertuaru Miley Cyrus. Postawiłam na ''Drive''. Tak, tego mi było trzeba. Szłam szybkim krokiem, czując jeszcze adrenalinę w swoich żyłach. Zastanawiałam sie też, dlaczego wszystkie piękne chwile nie mogą trwać dłużej niż kilkanaście minut. Co ze mną było nie tak? Boże, miałam powoli po dziurki w nosie tego wszystkiego, tego wiecznego napięcia i kłamstw. Okej, może byłam zbyt dociekliwa, ale na boga. Ile można odstawiać takie szopki, jakie robili albo mój brat, Justin albo reszta jego kolegów. Wiecznie coś było nie tak. Nawet w dniu moich pieprzonych urodzine Justin wrócił pokiereszowany. W co oni wszyscy grali? Wiedziałam, że odpowiedź na te dręczące mnie pytanie muszę niedługo poznać, bo inaczej już całkiem postradam myśli. 
Po upływie nie więcej niż pół godziny byłam już w szpitalu. Bez problemowo odnalazłam salę, w której leżała Katty. Już chciałam wejść, gdy starsza pielęgniarka odezwała się surowym głosem.
- Halo, proszę pani. Już za późno na odwiedziny. 
Spojrzałam na nią skołowanym wzrokiem i odeszłam nieznacznie od drzwi. Spojrzałam na zegarek na końcu korytarza i zmarszczyłam brwi. Serio było już po 21? Nawet nie wiem kiedy uciekło mi te kilka godzin. Przełknęłam ślinę, by zwilżyć wysuszone gardło i zapytałam cicho.
- Co z nią? 
- Dziewczyna miałą ogromne szczęście. Jej miednica była o krok od posypania się. Ale jest już lepiej, najgo...
- Ja to wiem proszę pani. Chcę wiedzieć jak aktualnie ma się jej stan zdrowia.
Pielęgniarka uśmiechnęła się przepraszająco i odpowiedziała.
- Po tym jak dzisiaj wybudziła się na kilka chwil, jej stan diametralnie się polepszył. Jej wyniki znacznie się poprawiły. Lekarze zadecydowali, że jutro będą wybudzać ją ze śpiączki.
- Boże, to świetnie! - ucieszyłam się, a na mojej twarzy wreszcie pojawiła się radość. - W takim razie, odwiedzę ją jutro. Dziękuję. 
- Przepraszam, że nie pokoję...- zaczęła niepewnie pielęgniarka.
- Tak? - zmarszczyłam brwi, wyczuwając tę nutkę niepokoju w jej głosie.
- Około 19 było tu dwóch podejrzanych mężczyzn. Chcieli za wszelką cenę wejść do środka, do tego stopnia, że musiałam wezwać ochronę.
- Co takiego? - spojrzałam na nią wielkimi oczyma, ponieważ to co właśnie usłyszałam praktycznie zwaliło mnie z nóg. 
- Wydaje mi się, że nie mieli dobrych intencji. Chciałam zadzwonić i poinformować jej chłopaka lub rodzinę, ale postanowiłam, że zaczekam.
- Umie ich pani opisać? - zapytałam próbując zachować ostatki zdrowego rozumu.
- Um, tak... Oboje byli wysocy i postawni. Jeden z nich miał przenikliwie błękitne oczy, a drugi wyraźną bliznę na twarzy. I jeden chyba miał tatuaż na szyi, ale nie mam pewności.
Pokiwałam głową w geście zrozumienia i odparłam.
- Dziękuje pani z całego serca. - spojrzałam jej w oczy, a w zamian dostałam troskliwy uśmiech. - Postaram się to załatwić. Jeszcze raz dziękuję i dobranoc.
Wyszłam prawie biegiem ze szpitala i zastanawiałam się co mam dalej zrobić. Szłam praktycznie bez celu, mając mętlik w głowie. Wyciągnęłam telefon i cała w nerwach wybrałam numer Chrisa.
- Sophie, dzięki bogu ... - usłyszałam westchnienie ze strony Chrisa.
- Zamnkij się. - warknęłam. - Gdzie jesteś?
- Sophie ...
- Gdzie jesteś do cholery? Musimy pogadać. - mój ton głosu był chłodny.
-  Jade właśnie z Justinem do ... 
- Fantastycznie. Jedźcie do jego domu. I radze wam założyć jakieś ochraniacze, bo mam ochote skopać wam tyłki, a może nawet zabić. Do zobaczenia.- wysyczałam wściekle.
- Czekaj! - Chris krzyknął, licząc, że jeszcze się nie rozłączyłam.
- Co ?
- A gdzie Ty jesteś? 
- Jakoś sobie poradze. Cześć. - po tych słowach rozłączyłam się.
Szłam pośpiesznie w wieczornym zgiełku miasta. Ludzie zbierali się w barach i knajpach, chcąc zaszaleć w sobotnią noc. Lubiłam to miasto nocą, było takie magiczne. Ponieważ zrobiło się trochę chłodno, otuliłam się dokładniej kardiganem i rozglądałam się po okolicy. Wtedy obok mnie zatrzymał się sportowy samochód. Od razu pomyslałam, ze to pewnie Justin, ale okazało się, że był to jego przyjaciel.
- Cześć Sophie. 
- Hej Ignac. Dawno Cię nie widziałam! - uśmiechnęłam się szeroko na jego widok. Ten człowiek był jak miód na moje serce. W życiu nie spotkałam serdeczniejszego i milszego chłopaka. 
- I ja również. Podrzucić Cię gdzieś? - zapytał przyjacielsko.
- A gdzie jechałeś? 
- W sumie to już do domu. - wzruszył ramionami Ignac.
- To świetnie. Pojadę z  Tobą. - okrążyłam jego samochód i wsiadłam do środka. 
- A-ale czemu? - zapytał zaskoczony Ignac.
- Dowiesz się jak już tam wpadnę. - rzuciłam, zapinając pasy. 
- Jasne. Sophie, mam pytanie. - chłopak płynnie dołączył do ruchu, po czym kontynuował . -Widziałaś się ostatnio z Sue? - głos Ignaca był niepewny.
- Kto jak kto, ale Ty nie powinieneś mnie o to pytać. No ale jeśli chcesz wiedzieć, to nie. Właśnie miałam Cię pytać o nią. - rzuciłam. - Coś nie tak? 
- Wiesz... Pokłóciliśmy się parę dni temu i od tej pory nie mam z nią kontaktu.
- Czekaj czekaj. Pokłóciliście się? Wy? O co? - zapytałam konkretnie zaskoczona.
- Wiesz, to delikatna sprawa... - mruknął Ignac, skręcając w lewo.
- To moja przyjaciółka... Chyba. Przecież możesz mi powiedzieć. - powiedziałam spokojnie.
- Wiem, że mogę Ci powiedzieć, ale.. 
- Nie ma żadnego ale. O co chodzi? - nie ustępowałam ani na moment.
- Wiesz Soph... Bo Sue... Ona się naćpała.. - jego głos niewiele różnił się od szeptu.
- Przepraszam, co takiego zrobiła?! - krzyknęłam, łapiąc się za głowę.
- O to się spięliśmy. Ona wykrzyczała mi jakieś bzdury, a kiedy chciałem ją jakkolwiek ogarnąć, wyszła trzaskając drzwiami i krzyczała, że nas nienawidzi i żebyśmy jej nie szukali.
- Oh, to wyjaśnia dlaczego nie kontaktowała się ze mną...  - mruknęłam, nie wierząc własnym uszom. 
Co się z nią stało? To nie była ta Sue, którą znałam od kilku lat. Zaczęła się zmieniać. Ale nie sądziłam, że to dojdzie do tego. Przejechałam dłonią po twarzy, próbując cokolwiek zrozumieć.
- Boże, Ignac... Nie wiem co powiedzieć...
- Prawie odchodzę od zmysłów, zastanawiając się gdzie ona teraz jest. Martwie się o nią do cholery... - jęknął Ignac, zbliżając się do ich domu.
- Rozumiem, ja też się o nią martwię. Ale.. dlaczego wzięła to gówno? - zapytałam, czując jak ściska mi się żołądek.
- Nie wiem. Kiedyś na imprezie ktoś wlał jej coś do drinka i miała odlot. Ale zarzekała się, że już tego nie weźmie. Mówiła, że się przestraszyła ale... Sophie, to nie była marihuana, to było coś cięższego. Nigdy jej takiej nie widziałem. - szepnał Ignac, łamiącym się głosem.
- Ignac, znajdziemy ją. Albo sama wróci, bo zrozumie co robi i traci. Nie jest głupią dziewczyną. Przynajmniej tak sądze.
Ignac uśmiechnął się blado, a kiedy podjechaliśmy pod jego dom wysiadł bez słowa, posyłając mi jedynie zmęczone spojrzenie. Rozumiałam go, cholernie. Tak czy inaczej wysiadłam z samochodu i zatrzasnęłam za sobą drzwi, wcześniej biorąc swoją torbę. Widziałam, że w kuchni świeci się światło, co oznaczało, że ktoś na pewno jest w domu. Znów poczułam wzrost adrenaliny. Praktycznie wbiegłam do środka, rzucając torbą gdzieś w bok. Wyczuwając moją obecność Chris, Justin, Luke i dwóch innych typów, jak jeden mąż obrócili się w moją stronę w oczekiwaniu na jakikolwiek ruch. Na przeciw mnie ruszył Chris.
- Stój gdzie stałeś. - warknęłam. 
- Sophie, co Ci sie stało? - Chris spojrzał na mnie nieufnie.
- Co? Pytasz co mi sie kurwa stało? - prawie krzyczałam. 
- Uspokój się do jasnej cholery. - Justin warknął na mnie nieprzyjemnie.
Puściły mi nerwy.
- Jak kurwa mogę być spokojna, skoro przez wasze zasrane interesy ktoś kurwa próbuje zrobić coś mojej przyjaciółce, która leży w szpitalu?! Jak?! Pytam się kurwa jak! - wrzasnęłam, będąc wulkanem wkurwienia i adrenaliny.
- O czym Ty mówisz? - zapytał zdezorienotwny Chris.
- O czym? O czym ja kurwa mówie?! - podeszłam do mojego brata, zaczynając bić go z całych sił po klatce. - O tym, że kurwa odkąd poznałam Justina wszystko co się dzieje, jest jakieś popaprane! Wiecznie cos ukrywacie, a kurwa przez wasze popieprzone akcje, moja przyjaciółka jest w niebezpieczeństwie i bóg raczy wiedzieć kto będzie nastepny. - krzyczałam i biłam w klatkę Chrisa tak mocno, że ktoś musiał mnie od niego odciągnąć, zanim całkowicie bym się zatraciła. 
Tym kimś okazał się Justin. Wyrwałam się z jego objęć i stanęłam na środku, patrząc na każdego z osobna.
- Nienawidze was. Nienawidze kurwa tego, w co gracie i w co jesteście zaplątani. Ale obiecuje wam, że jeśli coś stanie się Katty osobiście urwę wam jaja. - miny chłopaków w tej chwili były po prostu bezcenne. 
- Zapamiętam. Ale wyjaśnisz nam wreszcie o co do chuja Ci chodzi?! - Chrisowi również wyraźnie puszczały nerwy.
Wzięłam głęboki oddech i zaczęłam. 
- O to, że podczas mojego konkursu do mojej przyjaciółki, a Twojej dziewczyny jak mniemam, przylazło jakichś dwóch podejrzanych typów, którzy za wszelką cenę chcieli się dostać do środka sali, na której leży Kat. Do tego stopnia, że musiano wezwać ochoronę. Rozumiesz?
- Skąd to wiesz? - po chwili ciszy Chris wyszeptał stojąc w osłupieniu.
- Od pielęgniarki. - odparłam.
Justin spojrzał na mnie spojrzeniem, którego nie potrafiłam nazwać i biorąc głęboki oddech, zapytał.
- Wiesz coś więcej? Jak wyglądali, co mieli na sobie? 
- Uhm, wiem jak wyglądają. Pielęgniarka ich opisała w miarę możliwości.
- Więc teraz Ty to zrób. Tylko spokojnie. - zza moich pleców ni z tego ni z owego wyłonił się Mike.
Był ubrany w kurtkę a na nogach miał buty, co świadczyło o tym, że właśnie skądś wrócił. Nawet nie wiem kiedy wszedł do domu.
Spojrzałam na niego i biorąc kilka oddechów, zaczęłam przekazywać to co usłyszałam od pielęgniarki. W między czasie usiadłam na stołku barowym przy wyspie, non stop odpowiadając na pytania Mike'a lub innego z chłopaków. Gdy skończyłam opisywać nieproszonych gości ze szpitala, w kuchni wytworzyła się cholernie napięta atmosfera. Zapanowała głucha cisza, do tego stopnia, że mogłam usłyszeć jak chłopaki przełykają ślinę. Patrzyłam na każdego z nich i wszyscy wyglądali inaczej. Mike był skupiony i poważny, Chris spięty i nerwowy, Justin był jakby nieobecny, ale mogłam wyczuć jego stres i wkurzenie. Ignac pozostał natomiast jak zawsze opanowany, chociaż w jego oczach czaiła się nutka nerwów. Natomiast Luke i dwóch pozostałych chłopaków, których nie znałam byli podenerwowani i skupieni, jak nigdy. 
- Sophie, wyjdź na chwilę. - nagle w pomieszczeniu rozległ się chłodny głos Justina.
- Nigdzie się stąd nie ruszam. Ta sprawa również dotyczy się mnie. - odparłam w odwecie, patrząc na niego chyba zbyt pewnie.
Justin spiął się i zacisnął szczękę, tak, że mogłam spokojnie dostrzec ruchy jego żuchwy. 
- Chyba wyraziłem się jasno. Wyjdź stąd.
- Nie mam ... - nie zdążyłam dokończyć, ponieważ Justin ryknął na mnie wściekle.
- Do jasnej cholery! Chociaż raz mnie posłuchaj i zrób to o co Cię kurwa prosze. Chociaż ten jeden jedyny raz nie sprawiaj kłopotu!
- Uspokój się Justin. - Mike polożył dłoń na ramieniu Justina, a ten jednym ruchem strzepnął ją.
- Nie, jest okej. - spojrzałam na Mike'a i uśmiechnęłam się blado. - Wyjdę. 
Po tych słowach wyszłam z kuchni, biorąc ze sobą torbę i wychodząc do ogordu. Usiadłam na wiklinowym fotelu, podciągając nogi i wyciągając z torby paczkę fajek. Odpaliłam jedną z nich i zaciągnęłam się dymem. Postanowiłam zadzwonić do Trish. Odebrała po dwóch sygnałach.
- Cześć Soph! - Trish przywitała mnie ciepło.
- Hej skarbie. - odparłam uśmiechając się do siebie.
- Kochanie, tak bardzo przepraszam, że nie zostałam po zawodach, ale musiałam pędzić do domu, bo Carmen zachorowała.
- Rozumiem Trish, nie masz za co przepraszać. - odpowiedziałam, poprawiając się na fotelu i zaciągając się dymem.
- Wiesz, że dla mnie byłaś wspaniała, prawda? 
- Jesteś cudowna Trish, dziękuję. - ona była najwspanialsza, miałam farta mając ją przy sobie. 
- I vice versa. - odezwała się Trish, a ja mogłam wyczuć jak się uśmiecha. - Mała, coś się stało? - zapytała nagle.
- Trish, to nie jest rozmowa na telefon. Możemy umówić się jutro? - zapytałam, powoli kończąc papierosa.
- Tak Soph, nie ma problemu. 14? 
- Jasne. To do zobaczenia. Kocham Cię. - odparłam spokojnie i troskliwie. Trish była dla mnie jak siostra, naprawdę.
- Ja Ciebie też. Do jutra. - po tych słowach zakończyłyśmy połączenie.
Otuliłam się cieplej swetrem i wpatrywałam się w gwiazdy, próbując sobie to wszystko jakoś ułożyć w głowie. Powoli zaczęło mnie to przerastać. Od początku to było nienormalne, ale teraz ... Teraz nawet nie umiałam tego nazwać. Coś zagrażało mojej przyjaciółce, mój brat jest w coś poplątany, Sue urywa kontakt, Justin bawi się moimi uczuciami, non stop coś jest przede mną ukrywane... To wszystko było popieprzone na wszystkie możliwe sposoby. Zastanawiałam się tylko, jak ja jeszcze daję sobie z tym radę. Schowałam twarz w dłonich i głośno westchnęłam.
- Gniewasz się? 
Prawie podskoczyłam, kiedy usłyszałam zza siebie spokojny i głęboki głos Justina. Nie odpowiedziałam na jego pytanie. Jedyne co zrobiłam to cicho westchnęłam, zbierając włosy w wysoki kucyk.
- Wiem, znów spaprałem sprawę. 
Złożyłam usta w cienką linię i pokiwałam lekko głową, nadal patrząc w gwiazdy.
- Spójrz na mnie. - jęknął Justin.
Kiedy nie zareagowałam,  chłopak powtórzył raz jeszcze, tym razem nieco bardziej stanowczo.
- Sophie, spójrz na mnie. Proszę o coś. 
- Po co mam na Ciebie patrzeć?! - zapytałam ostrzej niż zamierzałam, po czym kontynuowałam. - Po co mam to robić, co? Żeby znów usłyszeć, że jestem wkurwiająca?
- Tego nie powiedziałem, Sophie.
- Ale tak to zabrzmiało! Mam dość tych wszystkich waszych kłamstw, wymijających odpowiedzi i traktowania mnie jak zabawkę. Mam tego dość do cholery! - spojrzałam na niego, czując jak w kącikach moich oczu zbierają się łzy. Potrząsnęłam głową i przejechałam dłońmi po twarzy, próbując się pozbierać.
- Sophie, na boga. To wszystko dla Twojego dobra. Nie chcemy, żebyś stała się ofiarą tego co robimy, jasne? 
- Kurwa, Katty leży w szpitalu i stała się już tą ofiarą. Skąd wiesz, że nie będe następna?
Na moje słowa Justin spiął mięśnie, zacisnął szczękę i pięści. 
- Justin, w końcu muszę wiedzieć w co wy gracie, rozumiesz? Stając się częścią waszego życia, automatycznie stałam się też częścią tego chorego układu, który utrzymujecie w tajemnicy przede mną. To nie może dłużej zostać w ukryciu. Nie chce żyć w strachu o Ciebie, moich przyjaciół, o siebie, ponieważ nie wiem na czym to wszystko stoi. Justin, to mnie wykańcza...
- Ona ma rację. - w drzwiach stanął nieznajomy mi dotąd chłopak, który wydawał się być o kilka lat starszy od Justina. 
- Możesz się nie wtrącać?- warknął na niego Justin.
- To też moja sprawa, więc wybacz ale się wtrące. Ta sprawa dotyczy nas wszystkich. - nieznajomy spojrzał na mnie i na  Justina, powoli zbliżając się do nas. - I niestety Justin, jeżeli chcesz, żeby ta dziewczyna uczestniczyła w Twoim i naszym życiu, musisz jej o wszystkim powiedzieć. I nie wymigasz się od tego, ponieważ wszyscy wiemy, że chcesz ją mieć przy sobie, Justin. - nieznajomy stanął w pobliżu mnie i przyglądał nam się spokojnie.
Na te słowa zarumieniłam się lekko, ale również znieruchomiałam. Więc Justin chciał bym uczestniczyła w jego życiu? I właśnie teraz miał mi o tym życiu opowiedzieć? 
I w tej chwili poczułam jak zalewa mnie fala emocji i uczuć. Poczułam jak ten chłopak wiele dla mnie znaczy i co do niego czuje. Wpatrywałam się w Justina, jak gdyby miał zaraz zniknąć. Chłonęłam go, całą sobą. Kodowałam każdą część jego wyrzeźbionego i wytatuowanego ciała, zapamiętywałam każdy szczegół i upajałam się jego intensywnym zapachem. Poczułam w sobie coś, czego nigdy wcześniej nie doświadczyłam. To było magiczne, niesamowite i ... moje. Moje dłonie zaczeły drżeć, a oddech stał się cięższy. W oczach zebrały się łzy radości. Chciał mnie. Chciał! Gdyby nie fakt, że nie mogłam ruszyć się z miejsca za żade skarby, rzuciłabym się na niego, łapczywie go tuląc i dotykając.
Ciszę między nami przerwał nam niezajomy.
- Przepraszam, zapomniałem. Jestem Brad. Kapitan tej drużyny. - mężczyzna posłał mi ciepły, mogłabym rzec, wręcz ojcowski uśmiech i uścisnął moją drżącą rękę, którą wystawiałm w jego kierunku.
- Sophie. Po prostu Sophie. - odpowiedziałam mu niezręcznym uśmiechem i założyłam jakiś wyimaginowany kosmyk za ucho. 
- No dobrze, to ja was zostawiam. I pamiętaj Bieber, musisz jej powiedzieć. A jeśli masz wątpliwości, powaznie się zastanów czy chcesz spędzić z Sophie życie.
- Jasne Colins, dzięki. - Justin odparł tym razem jakby spokojniej.
Gdy zostaliśmy sami, Justin niepewnie poszedł do mnie i mruknął.
- To co możesz usłyszeć ... Lepiej usiądź. 
Pokiwałam słabo głową i posłuchałam go. Gdy upewnił się, że siedzę, Justin zaczął kręcić się przede mną, aż w końcu się odezwał.
- Nigdy nie chciałem, żebyś była częścią tego gówna, ale Brad ma racje. Musisz wiedzieć.
Dołączyłem do nich jakieś 3 lata temu. Wcześniej jednak poznałem ich ''zawód'', ponieważ mój starszy kuzyn, z którym spędzałem wakacje nawiązał z nimi kontakt i tak mnie tu wprowadził. Początkowo nie sądziłem, że kiedyś będę chciał z nimi tworzyć grupę. No i oczywiście nie wiedziałem, w jak poważnym gównie siedzą. Myslałem, że to tylko taka lokalna zabawa. Z czasem, okazało się, że ta zabawa to tak naprawdę bieg po przetrwanie, bój o pozycję i życie w piekielnym niebezpieczeństwie. I co najgorsze - wkręciłem się w to. Nie wyobrażam sobie życia bez tej adrenaliny i ... 
- Justin, do rzeczy. - szepnęłam, kurcząc się lekko.
- Okej Sophie. To nie jest najbezpieczniejsza i najrozsądniejsza robota, ale ją kocham. Mimo tego, że łamię prawo prawie na każdym kroku. - Justin wziął głęboki oddech i zaczął na nowo, z wyraźną nutką lęku w głosie. - Sophie, moje życie opiera się na nielegalnych wyścigach, na które zjeżdżają się wszystkie okoliczne gangi i załatwiamy tam między innymi ze sobą sprawy. Handlujemy bronią i częściami, mamy różne zlecenia, rywalizujemy w wyścigach i  zbijamy grubą forse, a gdy trzeba... możemy nawet zabić. 
Zamarłam gdy usłyszałam ostatnie słowo. Spojrzałam na Justina wielkimi oczyma i wzięłam głęboki oddech. No bo nie codziennie dowiadujesz się o tym, że osoba z którą właśnie przebywasz możliwe, że ma na rękach krew kilku ludzi. Wstrząsnął mną nieprzyjemny dreszcz.
- Ja wiem, że to straszne na pierwszy rzut oka, ale uwierz mi na słowo kochanie, że gdy wchodzi się głębiej w ten biznes, można zrozumieć dlaczego zabija się ludzi. To momentami gra na czas i szkoła przetrwania. Początki w tym zawodzie to próba dla charakteru. A ja poprostu kocham rywalizacje, piękne auta, adrenaline i chłodną rękojeść spluwy. To mnie kręci i to moje życie. Nie wiadomo kiedy może się stać. Kiedy z jednym gangiem masz na pieńku, automatycznie masz przejebane u jego sprzymierzeńców. Oczywiście, my też mamy swoich sojuszników, ale zawsze jest nerwowo. I nie ma nic za darmo. 
Justin przejechał dłonią po włosach, mierzwiąc je lekko i biorąc głęboki oddech.
- Teraz kiedy to wiesz, musisz się poważnie zastanowić czy nadal chcesz utrzymywać ze mną kontakt... Wiem, że to nie jest najłatwiejsza rzecz, ale pamiętaj, że wchodząc w to godzisz się na to wszystko. Na ciągły stres, niebezpieczeństwo i narażanie się innym ludziom, przez to, że będziesz ze mną widywana. Kurwa, próbowałem sobie z Tobą dać spokój, dla Twojego dobra, żebyś  była bezpieczna, ale po prostu nie mogę, nie wytrzymuję bez Ciebie... Soph, jeśli ...
Wtedy wstałam i podeszłam do niego, łapiąc jego twarz w dłonie i przykładając swoje usta do jego. Od razu zareagował, oplatając mnie dłońmi w pasie i przyciskając do siebie. 
- Biorę Cię. Całego, z całym tym cholernym pakietem. Nie będzie mi z tym łatwo, ale jakoś się spróbuję. Dla Ciebie... - szepnęłam patrząc na jego piękną twarz. 
Widziałam jak w jego oczach pojawia się nadzieja i lekkie niedowierzanie. Ale uśmiechnał się. Tym swoim chłopięcym uśmiechem, przez który miałam miękko w kolanach. Oblizał wargi i trącając nosem mój nos, mruknął.
- Jesteś niesamowita i ... nawet trochę moja. 
Zarumieniłam się i przejechałam dłonią po jego gładkim policzku. 
- Dziękuję. - szepnął nagle.
- Za co? - zmarszczyłam brwi.
- Za to, że spróbujesz. Za to, że się nie boisz. Jesteś dzielna, wiesz?
- Przestań. - mruknęłam, chowając twarz w jego szyi.
Justin zaśmiał się i pocałował mnie we włosy, obejmując dokładnie ramionami.
- Chodź, wracajmy do środka. Zrobiło się zimno. - polecił Justin i już chciał ruszyć, kiedy ja pociągnęłam go za nadgarstek, niepewnie zaczynając.
- Justin...
- Tak? 
- Co będzie z Katty? Kim byli Ci ludzie? - spojrzałam na Justina z wyraźną obawą w głosie.
Justin wziął głęboki oddech i odpowiedział.
- Katty będzie miała ochronę. Mike już to załatwia. A co do tych mężczyzn.... Nie jestesmy pewni, ale wydaje nam się, że to ktoś z gangu Ryana. Szczerze mówiąc, to nie jesteśmy dokońca przekonani, czy to był zwyczajny wypadek. Frank obejrzał to co zostało z samochodu i...
- I co? - zapytałam, marszcząc brwi.
- Ktoś majstorwał prawdopodobnie przy jej samochodzie. 
- Boże... - jęknęłam, nie wierząc w to co słyszę. - To mnie kiedyś zabije... 
- Sophie...
- A co jeśli nie skończą na Kat? Co jeśli przyjdą po mnie albo Trish? 
Justin podszedł do mnie i patrząc mi w oczy, zaczął mówić.
- Jak Bóg mi świadkiem, nie pozwolę, żeby stała Ci się jakakolwiek krzywda, jasne? Tak samo wiem, że Frank nie dopuści do takiej sytuacji z Trish.
- Oh... A Chris? Jak długo Chris w tym siedzi?
- Od kilku miesięcy, może około roku. Ale nie tak głęboko, jak cała reszta tego domu.
Pokiwałam jedynie głową i posyłając Justinowi słaby uśmiech, ruszyłam do środka. Justin dorównał mi kroku i złapał mnie za rękę, splatając nasze palce ze sobą. Uśmiechnęłam się lekko, próbując stłumić w sobie krzyk radości. Boże, to było nieprawdopodobne. 
- Przygotuj się, że przez nastepnych kilka dni, będę się Ciebie non stop o coś pytać. - zaśmiałam się, a Justin odparł z uśmiechem.
- Nie ma problemu. Chętnie Ci wszystko wyjaśnie. Ale pamiętaj. Są sprawy, o których nie będziesz wiedzieć mimo wszystko. - dodał Justin, otwierając drzwi.
- Dlaczego? - zapytałam zaskoczona.
- Ponieważ niektóre tematy, są zbyt poważne i ciężkie, byś o tym mogła wiedzieć. Swoją drogą, nikt o tym nie wie oprócz mnie i chłopaków. 
Spojrzałam na Justina i już nic nie powiedziałam.
Gdy weszliśmy do środka, wzrok chłopaków skupił się na nas i poczułam delikatne skrępowanie. Natomiast Justina kompletnie to nie ruszyło. Poruszał się swobodnie i luźno, jak gdyby to nie było nic nadzwyczajnego. A ja umierałam w środku z radości. 
Tak czy inaczej, stanęłam przy blacie, opierając się o niego i przysłuchując się rozmowie chłopaków. Justin dołączył do nich, wczesniej jednak wymieniając spojrzenia z Bradem.
Usiadłam na blacie i sięgnęłam po butelkę wody, kiedy zadzwonił mój telefon. Odebrałam go i prawie od razu pobladłam.
- Sophie... - ze słuchawki dobiegał roztrzęsiony głos Sue.
- Chryste, Sue! Co się z Tobą dzieje?! - krzyknęłam, tak głośno, że wszyscy odwrócili się w moją stronę, a Ignac zamarł w bezruchu, wpatrując się we mnie.
- Sophie, prosze przyjedź po mnie... Źle się czuje, chce wrócić do domu. - wyszeptała, zaciągając się szlochem.
- Sue, gdzie Ty jesteś? - zapytałam nerwowo.
- Niedaleko naszego parku. Tam jest taki magazyn... Ja.. Ja nie wiem jak się tu znalazłam. Źle mi, ciężko mi się oddycha. - faktycznie, słyszałam jej krótkie, nierówne oddechy.
- Dobrze, Sue. Zaraz tam będę. Wezmę Ignaca lub ...
- Nie! - prawie krzyknęła. - Przyjedź sama... Chcę Ci coś wytłumaczyć. Tylko się pośpiesz, coraz gorzej się czuje...
- Wytrzymaj, zaraz będę. - dodałam roztrzęsiona i rozłączyłam się. 
- Ignac, masz zostać. Ona o to prosiła. - szepnęłam patrząc w oczy Ignaca.
- Ale.. 
- Zostań. Przyprowadzę ją tutaj. Zaufaj mi.
Chwyciłam za kurtkę Chrisa, ponieważ nie miałam swojej i podbieglam do drzwi. Gdy złapałam za klamkę, poczułam silny uścik dłoni na moim łokciu.
- Gdzie Ty sie wybierasz? - warknął na mnie Justin, patrząc nieufnie w oczy.
- Już jedną przyjaciółkę prawie straciłam. Nie pozwolę, znowu na to samo.
Wyrwałam rękę z uścisku Justina i wyszłam, poróbując pozbierać myśli.


ŁAPICIE 15 CHAPTER. DZIĘKUJE KOCHANI. WIGNS UP <3
ps. przepraszam za możliwe literówki.