Menu

środa, 8 stycznia 2014

Rozdział 15.

"Kurwa, przeżyła. Zaczęła za bardzo węszyć. Mieliśmy ją zniszczyć. Ale złamiemy ich inaczej."

Czułam jak stado motyli przelatuje przez mój brzuch, kiedy wracałam myślami do sytuacji z Justinem z przed kilkunastu minut. To było tak cholernie dobre. Z mojej twarzy nie znikał delikatny uśmieszek, spowodowany euforią pozytywnych emocji.
Stałam już na parkiecie i wraz z resztą zawodników, czekałam na werdykt. Co jakiś czas biłam brawo, kiedy jakiś tancerz z danego stylu wygrywał coś w rodzaju stypendium na Brodway'u. Kiedy nadszedł czas na moją kategorie, poczułam jak wszystko we mnie trzęsie się i kurczy z nerwów. Spoglądałam nerwowo na trybuny, gdzie siedzieli moi bliscy i widziałam, że i oni są bardzo przejęci. 
Stan mojego zdenerwowania podniósł się jeszcze bardziej, gdy okazało się, że przewodniczącą jury jest Rachel Fins, kobieta która na każdym kroku próbowała mnie udupić. Niecierpiałyśmy się niewiadomo dlaczego. Wiedziałam, że to nie może się dobrze skończyć. 
Tak czy inaczej niecierpliwie czekałam na wyniki, nerwowo przechodząc z nogi na nogę. W pewnym momencie usłyszałam surowy głos pani Fins. Oh, tak bardzo mnie irytowała.
- Panna Lorens? 
- Tak? - spojrzałam na nią pytająco.
- Jako że popełniłaś rażący błąd stóp, byliśmy zmuszeni do odjęcia Ci sporej liczby punktów, przez co nie jesteś brana pod uwagę jako potencjalna zwyciężczyni.
- Bład czego? - zapytałam nie wierząc własnym uszom.
- Stóp. Zapomniałaś o technice. - odparła wrednie Fins. 
Na sali zapanowała głucha cisza, a ja wpatrywałam się z niedowierzaniem w twarz Rachel.
- To są chyba jakieś żarty! - nagle ni z tego, ni z owego odezwała się Mia. 
Gwałtownie się obróciłam i dostrzegłam, że moja trenerka podąża zbyt agresywnie w stronę stolika sędziowskiego.
- Czy wy ślepi jesteście? - zwróciła sie do reszty sędziów. - Języka wam w gębie zabrakło? Przecież ona tu była najlepsza! - Mia zaczeła gestykulować dosyć nerwowo, co niespodobało się Rachel.
- Najlepsza? Popełniała rażące błędy, każdy to widział. Poza tym, kto to widział pokazywać tyle swoich uczuć w tańcu. - prychnęła Fins.
- A czy przypadkiem nie chodzi o to we współczesnym? Gówno się znasz na tym tańcu. Jesteś tak samo surowa jak ten Twój balet. Nie dziwne, że moje tancerki pokonują Twoje. Nie pozwalasz nikomu na emocje. - wysyczała Mia, a gdy położyłam jej rękę na ramieniu, by przestała się kłócić, strzepnęła ją i wpatrywała się intensywnie w Rachel.
Na twarzy pani Fins wymalował się wredny uśmieszek. Skupiając wzrok na Mii, oblizała wargę i zaczęła.
- Naprawdę będziesz się wykłócać o tę dziewczynę? Nie wiem po co wysłałaś ją tutaj, skoro ona nic nie potrafi. Plącze się i skacze, przecież to nawet nie taniec. Skompromitowała Ciebie i Twoje studio. Przykre, lecz prawdziwe. - przenosząc teraz wzrok na mnie, nabrała powietrza i dodała. - Decyzja jest podjęta. Panno Lorens, możesz udać się do szatni, nic  tu po Tobie. 
Słysząc te wszystkie słowa Rachel, poczułam się jakbym właśnie traciła grunt pod nogami. Wszystkie moje starania poszły się pieprzyć, przez jedną osobę. Inni sędziowie mogli się nie zgadzać, ale to i tak ostatnie słowo należało do Fins. 
Mia patrzyła na Rachel wzrokiem mordercy, chcąc jeszcze coś dopowiedzieć, ale wtedy chwyciłam ją za dłoń i kręcąc głową, szepnęłam.
- Nie warto, chodź. Chcę już stąd iść. 
Mia spojrzała na mnie boleśnie i kiwając głową, posłusznie ruszyła, posyłając ostatnie spojrzenie Rachel, z bezgłośną wiadomością, że to jeszcze nie koniec. 
Gdy schodziłyśmy z parkietu, na trybunach rozległy się głośne brawa. Ludzie krzyczeli moje imie, chcąc dodać mi otuchy. Delikatnie uśmiechając się, odwróciłam się do nich i podziękowałam im ukłonem. Czułam jak wszystko co mam, wyślizga mi się z rąk, a Ci ludzie próbują mi pomóc to złapać. Ale mimo to, przegrałam. Nie zdołałam pokonać wielkiego, urażonego ego Rachel. Widziałam na jej twarzy to wymalowane zadowolenie, gdy schodziłam ze sceny. Zagryzłam mocno wargę, nie chcąc rozkleić się przy widowni. Machając im jeszcze na pożegnanie, zniknęłam za kulisami, zostawiając gdzieś Miię, która non stop pocieszała mnie i mówiła, żebym nie wierzyła w to co mówi Rachel, bo to zwykłe brednie i zazdrość. 
Nie mogłam już dłużej jej słuchać. Uścisk w moim sercu i brzuchu, był już nieznośny. Wbiegłam do mojej szatni i trzaskając za sobą drzwiami. Siadłam przed toaletką i po prostu zaczełam płakać. To się nie działo, to nie mogło tak się skończyć. Wszystkie moje wysiłki, treningi i poszukiwania idealnej muzyki poszły się pieprzyć. 
Moja rozpacz przerodziła się we wściekłość. Zrzuciłam wszystkie rzeczy, które były na stoliku i zaczęłam rzuciać czym popadnie, nie patrząc na to czy coś jest szklane czy nie. Byłam nikim, nawet taniec mi nie wychodził. Może faktycznie starałam się po nic. Przecież jestem daleka od ideału. Sama Rachel to potwierdziła, a z jej zdaniem zgadzał się każdy. To było popieprzone, brakowało mi sił. Podarłam kilka ze swoich przebrań, potłukłam wazon i kilka kosmetyków. Nie obchodziło mnie, że poraniłam sobie dłonie i stopy, miałam to gdzieś. Nic nie mogło przebić bólu związanego z moją porażką, z pustką która opanowała moje wnętrze. Gdy zaczęłam opadać z sił, po prostu osunęłam się w dół po ścianie, podciągając pod siebie kolana i chowając twarz, nadal płacząc. Nie potrafiłam tego opanować, za bardzo byłam w środku rozbita. W mojej głowie zaczęła budziś się nienawiść do tańca, co zaczęło mnie przerażać. 
Czułam się pusta, tak bardzo pusta. Wszystko co się dla mnie liczyło, zostało zrównane z ziemią. Miałam wrażenie, że nawet gdybym staneła znów na parkiecie to i tak wszystko co zrobie, będzie źle wykonane i bez sensu. 
Nie mam pojęcia ile siedziałam w środku, bo straciłam poczucie czasu. Byłam słaba, po prostu odeszły ode mnie wszystkie siły. Kiedy siedziałam pod ścianą cała się trzęsąc i czując wściekłość na samą siebie, usłyszałam otwieranie się drzwi.
- Sophie gdzie Ty... Co tu się kurwa stało?! - Chris prawie krzyknął, zatrzymując się w drzwiach.
- Gówno, wyjdź stąd. - warknęłam, nawet na niego nie patrząc.
- Dobrze się czujesz? - mój brat zaczął przeczesywać wzrokiem pomieszczenie, szukając mnie.
- Wyjdź. Stąd. Nie zrozumiałeś? - ponownie się odezwałam, nie mając ani trochę ochoty na jego wizytę .
Chris olał moje pytanie i ostrożnie podszedł do mnie.
- Chrsyte, Sophie. - przykucnął przy mnie, a na jego twarzy wymalowało się zmartwienie. 
- Zostaw mnie. Chce zostać sama. - wybłagałam, obracając głowę w bok.
- Zapomnij. Co się stało? - boże, jakby nie mógł się zorientować.
- Nic, wszystko jest przecież wspaniale. - syknęłam, chowając twarz.
Chris ostrożnie mnie dotknął, a ja prawie zachłysnęłam się powietrzem.
- Dziewczyno, uspokój się. Nie możesz się tak zachowywać. Jesteś silna.
- Jestem nikim, rozumiesz?! Nikim kurwa! - wrzasnęłam, pokazując mu moją twarz po raz pierwszy odkąd tu wszedł. - Grono sędziowskie dało mi to do zrozumienia. Mogę trenować ile chce, a to i tak gówno da. Pieprzyć to wszystko. - wykrztusiłam z siebie, ponownie zalewając się łzami. - Nawet w tańcu jestem do niczego. 
Słyszałam jak Chris bierze głęboki oddech i przełyka ślinę.
- Posłuchaj. Nie możesz pozwolić temu wejść do Twojej głowy. Tej suce Rachel właśnie o to chodzi. Chce Cię zniszczyć, chce żebyś upadła. Nie o to w tym chodzi. Za dużo serca w to wkładasz. Poza tym, całuj w dupę całe to grono tchórzy, którzy nie potrafili się postawić Rachel tylko przez to, że jest wysoko ustawioną trenerką tańca. Widziałaś jak widownia zareagowała na Twoje odejście. To dla nich musisz się starać. To oni będą Cię wspierac, nie sędziowie. Zrozum to. 
Słowa mojego brata weszły naprawdę głęboko do mojej głowy. Przeanalizowałam każde z nich, powoli zaczynając oswajać się z myślą, że nie mogę się tak poddać. Było mi przykro, oczywiście, że tak. Ale to nie mogło pozbawić mnie marzeń. 
Spojrzałam prosto w oczy Chrisa i słabo się uśmiechając, szepnęłam.
- Dziękuję.
Na to mój brat przeciągnął mnie do siebie i troskliwie przytulił. Właśnie tego potrzebowałam, takiej szczerej i prawdziwej miłości jaka promieniowała od mojego brata. 
- I pamiętaj jedno mała. Jedyne co może unicestwić marzenia, to strach przed porażką.
Słysząc te słowa jeszcze mocniej się wtuliłam w ramiona Chrisa, a uśmiech nie schodził z moich ust. 
Po kilku minutach Chris delikatnie się ode mnie odsunął i odgarniając moje włosy z twarzy, rzucił spokojnie.
- Idź się umyj i doprowadź do porządku. Ja tutaj ogarnę co się da.
Spojrzałam na Chrisa i oblizałam wargi, chwilę potem niepewnie pytając.
- A pojedziemy później do Kat?
Chris uśmiechnął się delikatnie i pokiwał lekko głową. Odpowiedziałam mu spokojnym uśmiechem. Powoli podniosłam się i poprawiłam pomiętą sukienkę. Odszukałam ubrania na przebranie i kiedy skierowałam się do łazienki, Chris niespokojnie dodał.
- Masz poranione ciało.
- Wiem. - odparłam krótko i zniknęłam za drzwiami łazienki.
Tam wzięłam gorący, oczyszczający prysznic, zmywając z siebie całą wściekłość i ból tego dnia. Ale mimo tego moje siły nadal nie wracały do mnie. Kiedy umyłam całe ciało kokosowym płynem, a włosy pomarańczowym szamponem i spłukałam to wszystko, wyszłam z kabiny, owijając sie miękkim ręcznikiem. 
Dokładnie się wytarłam i wsunęłam na siebie czystą bieliznę. Następnie włożyłam na nogi wąskie jeansy, na górę wrzuciłam białą bokserkę, a na ramiona zarzuciłam biało-czarny gruby kardigan w regularne wzorki. Włosy wysuszyłam i pozwoliłam im spokojnie opadać na plecy i ramiona. Na twarz nałożyłam delikatny makijaż i przemyłam zęby. Kiedy już posprzątałam za sobą w łazience, wyszłam z niej, zastając moją garderobę w o wiele lepszym stanie niż wtedy kiedy ją zostawiłam. Na podłodze nie było już szkła, kosmetyki były ułożone już na toaletce, a ubrania pochowane do torby. Podłoga jeszcze gdzie nie gdzie się lepiła i lustro było poplamione, ale generalnie było czysto.
Kiedy podniosłam wzrok, by odszukać mojego brata, zamiast niego zauważyłam Justina. Stał oparty o ścianę z założonymi rękoma i wyglądał jakby czekał na kogoś. Boże, czekał na mnie. To oczywiste. Oblizałam wargi i odezwałam się cicho.
- Coś się stało?
- To raczej ja powinienem zadać to pytanie. - Justin odparł pewnym tonem.
Uśmiechnęłam się słabo i podeszłam do swojej torby, przykucając przy niej i chowając do niej swoje ubrania. Justin odszedł lekko od ściany i stanął mniej więcej na środku garderoby, biorąc głęboki oddech, po czym zaczał spokojnie pytać.
- Co się z Tobą dzieje? Tak łatwo odpuszczasz? 
-Nic się nie zmieniło. Nie odpuszczam.
- Nie?  Kiedy tu wszedłem, byłem prawie pewien, że przeszło tędy tornado. 
- Ale nie przeszło. - rzuciłam sucho i zaczęłam pakować kosmetyki, które prztrwały mój atak. 
- To zabawne. Mnie zarzucasz popieprzenie, a Ty co właśnie robisz? Najpierw jesteś silna, a za chwile zmieniasz się słabą i nic nieznaczącą małą dziewczynkę, która nie potrafi sobie samej pomóc i daje się zgnieść każdemu.
- Bo może właśnie nią jestem?! - krzyknełam, stając na równe nogi. - Może właśnie taka jestem, może masz pieprzoną rację!
- Nie wyglądasz na taką oso...
- Nikt Ci nie mówił, że ludzi nie można oceniać po tym, jakie wywarli pierwsze wrażenie? - spojrzałam na Justina. 
Justin zamilkł, patrząc na mnie uporczywie.
- No właśnie. - szepnęłam i wróciłam do pakowania swoich rzeczy.
Kiedy przechodziłam obok Justina, by zdjąć z wieszaka swoją sukienkę, a raczej jej pozostałości, chłopak złapał mnie w talii i przyciągnął mocno do siebie, tak, że mogłam wyraźnie poczuć na swojej skórze jego ciepły oddech. Spojrzałam mu w oczy i zastanawiałam sie co teraz zrobi. Wtedy on oblizał swoje pełne usta i odezwał się spokojnie.
- Mała, widziałem to co robisz. To jak tańczysz i to jak wczuwasz się w to. Bóg mi świadkiem, że nigdy nie widziałem czegoś podobnego. Kiedy tańczysz można poczuć to co czujesz, każdą z Twoich emocji... I wiesz co? Poczułem to. Poczułem to pieprzone cierpienie, ten ból, ale też i radość, ponieważ robisz to co kochasz. Nie przestawaj nigdy wierzyć w siebie, bo to najgorsze co możesz zrobić. Ta Rachel czy jak jej tam, ewidentnie próbuje Ci podciąć skrzydła. Ale niestety tak już jest i będzie. Zawsze gdzieś czekają na nas ludzie, którzy pragną naszego upadku. Po prostu uwierz w samą siebie, tak jak uwierzyli w Ciebie znajomi i rodzina.
Te słowa, to wszystko... Moje oczy zaszły jakby mgłą, a kąciki ust zaczęły drżeć. To jakie wsparcie dzisiaj dostałam, naprawdę pomagało mi uwierzyć w to, że to co robię jest dobre. Uśmiechnęłam się lekko i szepnęłam.
- Dziękuję.
Ujęłam twarz Justina w dłonie i bez chwili wahania przyłożyłam moje usta do jego ust. Mogłam jedynie wyczuć uśmiech Justina. Chłopak objął mnie mocniej i przeciągnął ten pocałunek do granic możliwości. Po kilku chwilach, odsunęłam się trochę od Justina i patrząc na pomieszczenie, zapytałam.
- Właściwie, to gdzie jest Chris? 
- Poszedł odnieść śmieci. Troche tu nabałaganiłaś. - zasmiał się cicho chłopak.
Odpowiedziałam mu tylko lekkim uśmiechem i wyplątałam się z jego objęć. Złapałam za torbę i w tej chwili do garderoby wszedł Chris. Spojrzałam na niego, a on spojrzał na Justina.
- Jeszcze tu jesteś ... - rzucił sucho Chris do Justina.
- W zasadzie już się zbierałem. - odparł tak samo Justin. 
Spoglądali na siebie w taki sposób, jakby przekazywali sobie jakąs niewerbalną wiadomość. Zmarszczyłam brwi, czekając na rozwój wydarzeń.
- Sophie, mogłabyś iść już do samochodu. Wyszystko już załatwiłem. Tu masz kluczyki. - Chris spojrzał na mnie, podając mi kluczyki. 
- Nie możesz iść ze mną? - zapytałam zaskoczona.
- Nie. Zaraz do Ciebie dołączę. - odsapnął Chris.
Przestąpiłam z nogi na nogę i założyłam ręcę na klatce, pytając głośno.
- O co tu do cholery chodzi, co? Możecie mi wreszcie wyjaśnić? Odkąd pamiętam, ile razy się spotykacie tyle razy podejrzanie się zachowujecie. I ilekroć pytam co jest grane, zawsze dostaje wymijającą odpowiedź. O co wam chodzi?! - czułam jak wszystko wewnątrz mnie zaczyna wrzeć. A na dodatek miny Justina i Chrisa nie wróżyły dobrze.
- Kurwa mać. Ile razy mam jeszcze powtarzać, że to nie Twój interes? - warknął Chris.
- Jak kurwa nie mój interes, skoro jesteś do cholery moim bratem?! - krzyknęłam, piorunując ich obu wzrokiem. - W co wy jesteście zaplątani?! 
- Twój brat ma racje, to nie Twoja sprawa. Nie interesuj się tym, to dla Twojego dobra. - dodał Justin.
- A skąd Ty możesz wiedzieć, co jest dla mnie dobre, co?! Chociaż jeden jedyny raz miejcie jaja się przyznać.
- Sophie nie zaczynaj znowu. To nie jest sprawa, którą chcę się z Tobą dzielić. To jest tylko i wyłącznie między mną a Justinem i paroma innymi osobami, rozumiesz? Ciebie w tym na pewno nie będzie. - warknął Chris, mrożąc mnie wzrokiem.
Spoglądając na niego dokłądnie tak samo, wzięłam głęboki oddech i syknęłam.
- Pieprzcie się. A do szpitala dotre sama. Spadam stąd. - rzuciłam kluczykami w strone Chrisa i tak jak obiecałam, wyszłam. 
Włożyłam do uszu słuchawki, a z playlisty wybrałam coś z repertuaru Miley Cyrus. Postawiłam na ''Drive''. Tak, tego mi było trzeba. Szłam szybkim krokiem, czując jeszcze adrenalinę w swoich żyłach. Zastanawiałam sie też, dlaczego wszystkie piękne chwile nie mogą trwać dłużej niż kilkanaście minut. Co ze mną było nie tak? Boże, miałam powoli po dziurki w nosie tego wszystkiego, tego wiecznego napięcia i kłamstw. Okej, może byłam zbyt dociekliwa, ale na boga. Ile można odstawiać takie szopki, jakie robili albo mój brat, Justin albo reszta jego kolegów. Wiecznie coś było nie tak. Nawet w dniu moich pieprzonych urodzine Justin wrócił pokiereszowany. W co oni wszyscy grali? Wiedziałam, że odpowiedź na te dręczące mnie pytanie muszę niedługo poznać, bo inaczej już całkiem postradam myśli. 
Po upływie nie więcej niż pół godziny byłam już w szpitalu. Bez problemowo odnalazłam salę, w której leżała Katty. Już chciałam wejść, gdy starsza pielęgniarka odezwała się surowym głosem.
- Halo, proszę pani. Już za późno na odwiedziny. 
Spojrzałam na nią skołowanym wzrokiem i odeszłam nieznacznie od drzwi. Spojrzałam na zegarek na końcu korytarza i zmarszczyłam brwi. Serio było już po 21? Nawet nie wiem kiedy uciekło mi te kilka godzin. Przełknęłam ślinę, by zwilżyć wysuszone gardło i zapytałam cicho.
- Co z nią? 
- Dziewczyna miałą ogromne szczęście. Jej miednica była o krok od posypania się. Ale jest już lepiej, najgo...
- Ja to wiem proszę pani. Chcę wiedzieć jak aktualnie ma się jej stan zdrowia.
Pielęgniarka uśmiechnęła się przepraszająco i odpowiedziała.
- Po tym jak dzisiaj wybudziła się na kilka chwil, jej stan diametralnie się polepszył. Jej wyniki znacznie się poprawiły. Lekarze zadecydowali, że jutro będą wybudzać ją ze śpiączki.
- Boże, to świetnie! - ucieszyłam się, a na mojej twarzy wreszcie pojawiła się radość. - W takim razie, odwiedzę ją jutro. Dziękuję. 
- Przepraszam, że nie pokoję...- zaczęła niepewnie pielęgniarka.
- Tak? - zmarszczyłam brwi, wyczuwając tę nutkę niepokoju w jej głosie.
- Około 19 było tu dwóch podejrzanych mężczyzn. Chcieli za wszelką cenę wejść do środka, do tego stopnia, że musiałam wezwać ochronę.
- Co takiego? - spojrzałam na nią wielkimi oczyma, ponieważ to co właśnie usłyszałam praktycznie zwaliło mnie z nóg. 
- Wydaje mi się, że nie mieli dobrych intencji. Chciałam zadzwonić i poinformować jej chłopaka lub rodzinę, ale postanowiłam, że zaczekam.
- Umie ich pani opisać? - zapytałam próbując zachować ostatki zdrowego rozumu.
- Um, tak... Oboje byli wysocy i postawni. Jeden z nich miał przenikliwie błękitne oczy, a drugi wyraźną bliznę na twarzy. I jeden chyba miał tatuaż na szyi, ale nie mam pewności.
Pokiwałam głową w geście zrozumienia i odparłam.
- Dziękuje pani z całego serca. - spojrzałam jej w oczy, a w zamian dostałam troskliwy uśmiech. - Postaram się to załatwić. Jeszcze raz dziękuję i dobranoc.
Wyszłam prawie biegiem ze szpitala i zastanawiałam się co mam dalej zrobić. Szłam praktycznie bez celu, mając mętlik w głowie. Wyciągnęłam telefon i cała w nerwach wybrałam numer Chrisa.
- Sophie, dzięki bogu ... - usłyszałam westchnienie ze strony Chrisa.
- Zamnkij się. - warknęłam. - Gdzie jesteś?
- Sophie ...
- Gdzie jesteś do cholery? Musimy pogadać. - mój ton głosu był chłodny.
-  Jade właśnie z Justinem do ... 
- Fantastycznie. Jedźcie do jego domu. I radze wam założyć jakieś ochraniacze, bo mam ochote skopać wam tyłki, a może nawet zabić. Do zobaczenia.- wysyczałam wściekle.
- Czekaj! - Chris krzyknął, licząc, że jeszcze się nie rozłączyłam.
- Co ?
- A gdzie Ty jesteś? 
- Jakoś sobie poradze. Cześć. - po tych słowach rozłączyłam się.
Szłam pośpiesznie w wieczornym zgiełku miasta. Ludzie zbierali się w barach i knajpach, chcąc zaszaleć w sobotnią noc. Lubiłam to miasto nocą, było takie magiczne. Ponieważ zrobiło się trochę chłodno, otuliłam się dokładniej kardiganem i rozglądałam się po okolicy. Wtedy obok mnie zatrzymał się sportowy samochód. Od razu pomyslałam, ze to pewnie Justin, ale okazało się, że był to jego przyjaciel.
- Cześć Sophie. 
- Hej Ignac. Dawno Cię nie widziałam! - uśmiechnęłam się szeroko na jego widok. Ten człowiek był jak miód na moje serce. W życiu nie spotkałam serdeczniejszego i milszego chłopaka. 
- I ja również. Podrzucić Cię gdzieś? - zapytał przyjacielsko.
- A gdzie jechałeś? 
- W sumie to już do domu. - wzruszył ramionami Ignac.
- To świetnie. Pojadę z  Tobą. - okrążyłam jego samochód i wsiadłam do środka. 
- A-ale czemu? - zapytał zaskoczony Ignac.
- Dowiesz się jak już tam wpadnę. - rzuciłam, zapinając pasy. 
- Jasne. Sophie, mam pytanie. - chłopak płynnie dołączył do ruchu, po czym kontynuował . -Widziałaś się ostatnio z Sue? - głos Ignaca był niepewny.
- Kto jak kto, ale Ty nie powinieneś mnie o to pytać. No ale jeśli chcesz wiedzieć, to nie. Właśnie miałam Cię pytać o nią. - rzuciłam. - Coś nie tak? 
- Wiesz... Pokłóciliśmy się parę dni temu i od tej pory nie mam z nią kontaktu.
- Czekaj czekaj. Pokłóciliście się? Wy? O co? - zapytałam konkretnie zaskoczona.
- Wiesz, to delikatna sprawa... - mruknął Ignac, skręcając w lewo.
- To moja przyjaciółka... Chyba. Przecież możesz mi powiedzieć. - powiedziałam spokojnie.
- Wiem, że mogę Ci powiedzieć, ale.. 
- Nie ma żadnego ale. O co chodzi? - nie ustępowałam ani na moment.
- Wiesz Soph... Bo Sue... Ona się naćpała.. - jego głos niewiele różnił się od szeptu.
- Przepraszam, co takiego zrobiła?! - krzyknęłam, łapiąc się za głowę.
- O to się spięliśmy. Ona wykrzyczała mi jakieś bzdury, a kiedy chciałem ją jakkolwiek ogarnąć, wyszła trzaskając drzwiami i krzyczała, że nas nienawidzi i żebyśmy jej nie szukali.
- Oh, to wyjaśnia dlaczego nie kontaktowała się ze mną...  - mruknęłam, nie wierząc własnym uszom. 
Co się z nią stało? To nie była ta Sue, którą znałam od kilku lat. Zaczęła się zmieniać. Ale nie sądziłam, że to dojdzie do tego. Przejechałam dłonią po twarzy, próbując cokolwiek zrozumieć.
- Boże, Ignac... Nie wiem co powiedzieć...
- Prawie odchodzę od zmysłów, zastanawiając się gdzie ona teraz jest. Martwie się o nią do cholery... - jęknął Ignac, zbliżając się do ich domu.
- Rozumiem, ja też się o nią martwię. Ale.. dlaczego wzięła to gówno? - zapytałam, czując jak ściska mi się żołądek.
- Nie wiem. Kiedyś na imprezie ktoś wlał jej coś do drinka i miała odlot. Ale zarzekała się, że już tego nie weźmie. Mówiła, że się przestraszyła ale... Sophie, to nie była marihuana, to było coś cięższego. Nigdy jej takiej nie widziałem. - szepnał Ignac, łamiącym się głosem.
- Ignac, znajdziemy ją. Albo sama wróci, bo zrozumie co robi i traci. Nie jest głupią dziewczyną. Przynajmniej tak sądze.
Ignac uśmiechnął się blado, a kiedy podjechaliśmy pod jego dom wysiadł bez słowa, posyłając mi jedynie zmęczone spojrzenie. Rozumiałam go, cholernie. Tak czy inaczej wysiadłam z samochodu i zatrzasnęłam za sobą drzwi, wcześniej biorąc swoją torbę. Widziałam, że w kuchni świeci się światło, co oznaczało, że ktoś na pewno jest w domu. Znów poczułam wzrost adrenaliny. Praktycznie wbiegłam do środka, rzucając torbą gdzieś w bok. Wyczuwając moją obecność Chris, Justin, Luke i dwóch innych typów, jak jeden mąż obrócili się w moją stronę w oczekiwaniu na jakikolwiek ruch. Na przeciw mnie ruszył Chris.
- Stój gdzie stałeś. - warknęłam. 
- Sophie, co Ci sie stało? - Chris spojrzał na mnie nieufnie.
- Co? Pytasz co mi sie kurwa stało? - prawie krzyczałam. 
- Uspokój się do jasnej cholery. - Justin warknął na mnie nieprzyjemnie.
Puściły mi nerwy.
- Jak kurwa mogę być spokojna, skoro przez wasze zasrane interesy ktoś kurwa próbuje zrobić coś mojej przyjaciółce, która leży w szpitalu?! Jak?! Pytam się kurwa jak! - wrzasnęłam, będąc wulkanem wkurwienia i adrenaliny.
- O czym Ty mówisz? - zapytał zdezorienotwny Chris.
- O czym? O czym ja kurwa mówie?! - podeszłam do mojego brata, zaczynając bić go z całych sił po klatce. - O tym, że kurwa odkąd poznałam Justina wszystko co się dzieje, jest jakieś popaprane! Wiecznie cos ukrywacie, a kurwa przez wasze popieprzone akcje, moja przyjaciółka jest w niebezpieczeństwie i bóg raczy wiedzieć kto będzie nastepny. - krzyczałam i biłam w klatkę Chrisa tak mocno, że ktoś musiał mnie od niego odciągnąć, zanim całkowicie bym się zatraciła. 
Tym kimś okazał się Justin. Wyrwałam się z jego objęć i stanęłam na środku, patrząc na każdego z osobna.
- Nienawidze was. Nienawidze kurwa tego, w co gracie i w co jesteście zaplątani. Ale obiecuje wam, że jeśli coś stanie się Katty osobiście urwę wam jaja. - miny chłopaków w tej chwili były po prostu bezcenne. 
- Zapamiętam. Ale wyjaśnisz nam wreszcie o co do chuja Ci chodzi?! - Chrisowi również wyraźnie puszczały nerwy.
Wzięłam głęboki oddech i zaczęłam. 
- O to, że podczas mojego konkursu do mojej przyjaciółki, a Twojej dziewczyny jak mniemam, przylazło jakichś dwóch podejrzanych typów, którzy za wszelką cenę chcieli się dostać do środka sali, na której leży Kat. Do tego stopnia, że musiano wezwać ochoronę. Rozumiesz?
- Skąd to wiesz? - po chwili ciszy Chris wyszeptał stojąc w osłupieniu.
- Od pielęgniarki. - odparłam.
Justin spojrzał na mnie spojrzeniem, którego nie potrafiłam nazwać i biorąc głęboki oddech, zapytał.
- Wiesz coś więcej? Jak wyglądali, co mieli na sobie? 
- Uhm, wiem jak wyglądają. Pielęgniarka ich opisała w miarę możliwości.
- Więc teraz Ty to zrób. Tylko spokojnie. - zza moich pleców ni z tego ni z owego wyłonił się Mike.
Był ubrany w kurtkę a na nogach miał buty, co świadczyło o tym, że właśnie skądś wrócił. Nawet nie wiem kiedy wszedł do domu.
Spojrzałam na niego i biorąc kilka oddechów, zaczęłam przekazywać to co usłyszałam od pielęgniarki. W między czasie usiadłam na stołku barowym przy wyspie, non stop odpowiadając na pytania Mike'a lub innego z chłopaków. Gdy skończyłam opisywać nieproszonych gości ze szpitala, w kuchni wytworzyła się cholernie napięta atmosfera. Zapanowała głucha cisza, do tego stopnia, że mogłam usłyszeć jak chłopaki przełykają ślinę. Patrzyłam na każdego z nich i wszyscy wyglądali inaczej. Mike był skupiony i poważny, Chris spięty i nerwowy, Justin był jakby nieobecny, ale mogłam wyczuć jego stres i wkurzenie. Ignac pozostał natomiast jak zawsze opanowany, chociaż w jego oczach czaiła się nutka nerwów. Natomiast Luke i dwóch pozostałych chłopaków, których nie znałam byli podenerwowani i skupieni, jak nigdy. 
- Sophie, wyjdź na chwilę. - nagle w pomieszczeniu rozległ się chłodny głos Justina.
- Nigdzie się stąd nie ruszam. Ta sprawa również dotyczy się mnie. - odparłam w odwecie, patrząc na niego chyba zbyt pewnie.
Justin spiął się i zacisnął szczękę, tak, że mogłam spokojnie dostrzec ruchy jego żuchwy. 
- Chyba wyraziłem się jasno. Wyjdź stąd.
- Nie mam ... - nie zdążyłam dokończyć, ponieważ Justin ryknął na mnie wściekle.
- Do jasnej cholery! Chociaż raz mnie posłuchaj i zrób to o co Cię kurwa prosze. Chociaż ten jeden jedyny raz nie sprawiaj kłopotu!
- Uspokój się Justin. - Mike polożył dłoń na ramieniu Justina, a ten jednym ruchem strzepnął ją.
- Nie, jest okej. - spojrzałam na Mike'a i uśmiechnęłam się blado. - Wyjdę. 
Po tych słowach wyszłam z kuchni, biorąc ze sobą torbę i wychodząc do ogordu. Usiadłam na wiklinowym fotelu, podciągając nogi i wyciągając z torby paczkę fajek. Odpaliłam jedną z nich i zaciągnęłam się dymem. Postanowiłam zadzwonić do Trish. Odebrała po dwóch sygnałach.
- Cześć Soph! - Trish przywitała mnie ciepło.
- Hej skarbie. - odparłam uśmiechając się do siebie.
- Kochanie, tak bardzo przepraszam, że nie zostałam po zawodach, ale musiałam pędzić do domu, bo Carmen zachorowała.
- Rozumiem Trish, nie masz za co przepraszać. - odpowiedziałam, poprawiając się na fotelu i zaciągając się dymem.
- Wiesz, że dla mnie byłaś wspaniała, prawda? 
- Jesteś cudowna Trish, dziękuję. - ona była najwspanialsza, miałam farta mając ją przy sobie. 
- I vice versa. - odezwała się Trish, a ja mogłam wyczuć jak się uśmiecha. - Mała, coś się stało? - zapytała nagle.
- Trish, to nie jest rozmowa na telefon. Możemy umówić się jutro? - zapytałam, powoli kończąc papierosa.
- Tak Soph, nie ma problemu. 14? 
- Jasne. To do zobaczenia. Kocham Cię. - odparłam spokojnie i troskliwie. Trish była dla mnie jak siostra, naprawdę.
- Ja Ciebie też. Do jutra. - po tych słowach zakończyłyśmy połączenie.
Otuliłam się cieplej swetrem i wpatrywałam się w gwiazdy, próbując sobie to wszystko jakoś ułożyć w głowie. Powoli zaczęło mnie to przerastać. Od początku to było nienormalne, ale teraz ... Teraz nawet nie umiałam tego nazwać. Coś zagrażało mojej przyjaciółce, mój brat jest w coś poplątany, Sue urywa kontakt, Justin bawi się moimi uczuciami, non stop coś jest przede mną ukrywane... To wszystko było popieprzone na wszystkie możliwe sposoby. Zastanawiałam się tylko, jak ja jeszcze daję sobie z tym radę. Schowałam twarz w dłonich i głośno westchnęłam.
- Gniewasz się? 
Prawie podskoczyłam, kiedy usłyszałam zza siebie spokojny i głęboki głos Justina. Nie odpowiedziałam na jego pytanie. Jedyne co zrobiłam to cicho westchnęłam, zbierając włosy w wysoki kucyk.
- Wiem, znów spaprałem sprawę. 
Złożyłam usta w cienką linię i pokiwałam lekko głową, nadal patrząc w gwiazdy.
- Spójrz na mnie. - jęknął Justin.
Kiedy nie zareagowałam,  chłopak powtórzył raz jeszcze, tym razem nieco bardziej stanowczo.
- Sophie, spójrz na mnie. Proszę o coś. 
- Po co mam na Ciebie patrzeć?! - zapytałam ostrzej niż zamierzałam, po czym kontynuowałam. - Po co mam to robić, co? Żeby znów usłyszeć, że jestem wkurwiająca?
- Tego nie powiedziałem, Sophie.
- Ale tak to zabrzmiało! Mam dość tych wszystkich waszych kłamstw, wymijających odpowiedzi i traktowania mnie jak zabawkę. Mam tego dość do cholery! - spojrzałam na niego, czując jak w kącikach moich oczu zbierają się łzy. Potrząsnęłam głową i przejechałam dłońmi po twarzy, próbując się pozbierać.
- Sophie, na boga. To wszystko dla Twojego dobra. Nie chcemy, żebyś stała się ofiarą tego co robimy, jasne? 
- Kurwa, Katty leży w szpitalu i stała się już tą ofiarą. Skąd wiesz, że nie będe następna?
Na moje słowa Justin spiął mięśnie, zacisnął szczękę i pięści. 
- Justin, w końcu muszę wiedzieć w co wy gracie, rozumiesz? Stając się częścią waszego życia, automatycznie stałam się też częścią tego chorego układu, który utrzymujecie w tajemnicy przede mną. To nie może dłużej zostać w ukryciu. Nie chce żyć w strachu o Ciebie, moich przyjaciół, o siebie, ponieważ nie wiem na czym to wszystko stoi. Justin, to mnie wykańcza...
- Ona ma rację. - w drzwiach stanął nieznajomy mi dotąd chłopak, który wydawał się być o kilka lat starszy od Justina. 
- Możesz się nie wtrącać?- warknął na niego Justin.
- To też moja sprawa, więc wybacz ale się wtrące. Ta sprawa dotyczy nas wszystkich. - nieznajomy spojrzał na mnie i na  Justina, powoli zbliżając się do nas. - I niestety Justin, jeżeli chcesz, żeby ta dziewczyna uczestniczyła w Twoim i naszym życiu, musisz jej o wszystkim powiedzieć. I nie wymigasz się od tego, ponieważ wszyscy wiemy, że chcesz ją mieć przy sobie, Justin. - nieznajomy stanął w pobliżu mnie i przyglądał nam się spokojnie.
Na te słowa zarumieniłam się lekko, ale również znieruchomiałam. Więc Justin chciał bym uczestniczyła w jego życiu? I właśnie teraz miał mi o tym życiu opowiedzieć? 
I w tej chwili poczułam jak zalewa mnie fala emocji i uczuć. Poczułam jak ten chłopak wiele dla mnie znaczy i co do niego czuje. Wpatrywałam się w Justina, jak gdyby miał zaraz zniknąć. Chłonęłam go, całą sobą. Kodowałam każdą część jego wyrzeźbionego i wytatuowanego ciała, zapamiętywałam każdy szczegół i upajałam się jego intensywnym zapachem. Poczułam w sobie coś, czego nigdy wcześniej nie doświadczyłam. To było magiczne, niesamowite i ... moje. Moje dłonie zaczeły drżeć, a oddech stał się cięższy. W oczach zebrały się łzy radości. Chciał mnie. Chciał! Gdyby nie fakt, że nie mogłam ruszyć się z miejsca za żade skarby, rzuciłabym się na niego, łapczywie go tuląc i dotykając.
Ciszę między nami przerwał nam niezajomy.
- Przepraszam, zapomniałem. Jestem Brad. Kapitan tej drużyny. - mężczyzna posłał mi ciepły, mogłabym rzec, wręcz ojcowski uśmiech i uścisnął moją drżącą rękę, którą wystawiałm w jego kierunku.
- Sophie. Po prostu Sophie. - odpowiedziałam mu niezręcznym uśmiechem i założyłam jakiś wyimaginowany kosmyk za ucho. 
- No dobrze, to ja was zostawiam. I pamiętaj Bieber, musisz jej powiedzieć. A jeśli masz wątpliwości, powaznie się zastanów czy chcesz spędzić z Sophie życie.
- Jasne Colins, dzięki. - Justin odparł tym razem jakby spokojniej.
Gdy zostaliśmy sami, Justin niepewnie poszedł do mnie i mruknął.
- To co możesz usłyszeć ... Lepiej usiądź. 
Pokiwałam słabo głową i posłuchałam go. Gdy upewnił się, że siedzę, Justin zaczął kręcić się przede mną, aż w końcu się odezwał.
- Nigdy nie chciałem, żebyś była częścią tego gówna, ale Brad ma racje. Musisz wiedzieć.
Dołączyłem do nich jakieś 3 lata temu. Wcześniej jednak poznałem ich ''zawód'', ponieważ mój starszy kuzyn, z którym spędzałem wakacje nawiązał z nimi kontakt i tak mnie tu wprowadził. Początkowo nie sądziłem, że kiedyś będę chciał z nimi tworzyć grupę. No i oczywiście nie wiedziałem, w jak poważnym gównie siedzą. Myslałem, że to tylko taka lokalna zabawa. Z czasem, okazało się, że ta zabawa to tak naprawdę bieg po przetrwanie, bój o pozycję i życie w piekielnym niebezpieczeństwie. I co najgorsze - wkręciłem się w to. Nie wyobrażam sobie życia bez tej adrenaliny i ... 
- Justin, do rzeczy. - szepnęłam, kurcząc się lekko.
- Okej Sophie. To nie jest najbezpieczniejsza i najrozsądniejsza robota, ale ją kocham. Mimo tego, że łamię prawo prawie na każdym kroku. - Justin wziął głęboki oddech i zaczął na nowo, z wyraźną nutką lęku w głosie. - Sophie, moje życie opiera się na nielegalnych wyścigach, na które zjeżdżają się wszystkie okoliczne gangi i załatwiamy tam między innymi ze sobą sprawy. Handlujemy bronią i częściami, mamy różne zlecenia, rywalizujemy w wyścigach i  zbijamy grubą forse, a gdy trzeba... możemy nawet zabić. 
Zamarłam gdy usłyszałam ostatnie słowo. Spojrzałam na Justina wielkimi oczyma i wzięłam głęboki oddech. No bo nie codziennie dowiadujesz się o tym, że osoba z którą właśnie przebywasz możliwe, że ma na rękach krew kilku ludzi. Wstrząsnął mną nieprzyjemny dreszcz.
- Ja wiem, że to straszne na pierwszy rzut oka, ale uwierz mi na słowo kochanie, że gdy wchodzi się głębiej w ten biznes, można zrozumieć dlaczego zabija się ludzi. To momentami gra na czas i szkoła przetrwania. Początki w tym zawodzie to próba dla charakteru. A ja poprostu kocham rywalizacje, piękne auta, adrenaline i chłodną rękojeść spluwy. To mnie kręci i to moje życie. Nie wiadomo kiedy może się stać. Kiedy z jednym gangiem masz na pieńku, automatycznie masz przejebane u jego sprzymierzeńców. Oczywiście, my też mamy swoich sojuszników, ale zawsze jest nerwowo. I nie ma nic za darmo. 
Justin przejechał dłonią po włosach, mierzwiąc je lekko i biorąc głęboki oddech.
- Teraz kiedy to wiesz, musisz się poważnie zastanowić czy nadal chcesz utrzymywać ze mną kontakt... Wiem, że to nie jest najłatwiejsza rzecz, ale pamiętaj, że wchodząc w to godzisz się na to wszystko. Na ciągły stres, niebezpieczeństwo i narażanie się innym ludziom, przez to, że będziesz ze mną widywana. Kurwa, próbowałem sobie z Tobą dać spokój, dla Twojego dobra, żebyś  była bezpieczna, ale po prostu nie mogę, nie wytrzymuję bez Ciebie... Soph, jeśli ...
Wtedy wstałam i podeszłam do niego, łapiąc jego twarz w dłonie i przykładając swoje usta do jego. Od razu zareagował, oplatając mnie dłońmi w pasie i przyciskając do siebie. 
- Biorę Cię. Całego, z całym tym cholernym pakietem. Nie będzie mi z tym łatwo, ale jakoś się spróbuję. Dla Ciebie... - szepnęłam patrząc na jego piękną twarz. 
Widziałam jak w jego oczach pojawia się nadzieja i lekkie niedowierzanie. Ale uśmiechnał się. Tym swoim chłopięcym uśmiechem, przez który miałam miękko w kolanach. Oblizał wargi i trącając nosem mój nos, mruknął.
- Jesteś niesamowita i ... nawet trochę moja. 
Zarumieniłam się i przejechałam dłonią po jego gładkim policzku. 
- Dziękuję. - szepnął nagle.
- Za co? - zmarszczyłam brwi.
- Za to, że spróbujesz. Za to, że się nie boisz. Jesteś dzielna, wiesz?
- Przestań. - mruknęłam, chowając twarz w jego szyi.
Justin zaśmiał się i pocałował mnie we włosy, obejmując dokładnie ramionami.
- Chodź, wracajmy do środka. Zrobiło się zimno. - polecił Justin i już chciał ruszyć, kiedy ja pociągnęłam go za nadgarstek, niepewnie zaczynając.
- Justin...
- Tak? 
- Co będzie z Katty? Kim byli Ci ludzie? - spojrzałam na Justina z wyraźną obawą w głosie.
Justin wziął głęboki oddech i odpowiedział.
- Katty będzie miała ochronę. Mike już to załatwia. A co do tych mężczyzn.... Nie jestesmy pewni, ale wydaje nam się, że to ktoś z gangu Ryana. Szczerze mówiąc, to nie jesteśmy dokońca przekonani, czy to był zwyczajny wypadek. Frank obejrzał to co zostało z samochodu i...
- I co? - zapytałam, marszcząc brwi.
- Ktoś majstorwał prawdopodobnie przy jej samochodzie. 
- Boże... - jęknęłam, nie wierząc w to co słyszę. - To mnie kiedyś zabije... 
- Sophie...
- A co jeśli nie skończą na Kat? Co jeśli przyjdą po mnie albo Trish? 
Justin podszedł do mnie i patrząc mi w oczy, zaczął mówić.
- Jak Bóg mi świadkiem, nie pozwolę, żeby stała Ci się jakakolwiek krzywda, jasne? Tak samo wiem, że Frank nie dopuści do takiej sytuacji z Trish.
- Oh... A Chris? Jak długo Chris w tym siedzi?
- Od kilku miesięcy, może około roku. Ale nie tak głęboko, jak cała reszta tego domu.
Pokiwałam jedynie głową i posyłając Justinowi słaby uśmiech, ruszyłam do środka. Justin dorównał mi kroku i złapał mnie za rękę, splatając nasze palce ze sobą. Uśmiechnęłam się lekko, próbując stłumić w sobie krzyk radości. Boże, to było nieprawdopodobne. 
- Przygotuj się, że przez nastepnych kilka dni, będę się Ciebie non stop o coś pytać. - zaśmiałam się, a Justin odparł z uśmiechem.
- Nie ma problemu. Chętnie Ci wszystko wyjaśnie. Ale pamiętaj. Są sprawy, o których nie będziesz wiedzieć mimo wszystko. - dodał Justin, otwierając drzwi.
- Dlaczego? - zapytałam zaskoczona.
- Ponieważ niektóre tematy, są zbyt poważne i ciężkie, byś o tym mogła wiedzieć. Swoją drogą, nikt o tym nie wie oprócz mnie i chłopaków. 
Spojrzałam na Justina i już nic nie powiedziałam.
Gdy weszliśmy do środka, wzrok chłopaków skupił się na nas i poczułam delikatne skrępowanie. Natomiast Justina kompletnie to nie ruszyło. Poruszał się swobodnie i luźno, jak gdyby to nie było nic nadzwyczajnego. A ja umierałam w środku z radości. 
Tak czy inaczej, stanęłam przy blacie, opierając się o niego i przysłuchując się rozmowie chłopaków. Justin dołączył do nich, wczesniej jednak wymieniając spojrzenia z Bradem.
Usiadłam na blacie i sięgnęłam po butelkę wody, kiedy zadzwonił mój telefon. Odebrałam go i prawie od razu pobladłam.
- Sophie... - ze słuchawki dobiegał roztrzęsiony głos Sue.
- Chryste, Sue! Co się z Tobą dzieje?! - krzyknęłam, tak głośno, że wszyscy odwrócili się w moją stronę, a Ignac zamarł w bezruchu, wpatrując się we mnie.
- Sophie, prosze przyjedź po mnie... Źle się czuje, chce wrócić do domu. - wyszeptała, zaciągając się szlochem.
- Sue, gdzie Ty jesteś? - zapytałam nerwowo.
- Niedaleko naszego parku. Tam jest taki magazyn... Ja.. Ja nie wiem jak się tu znalazłam. Źle mi, ciężko mi się oddycha. - faktycznie, słyszałam jej krótkie, nierówne oddechy.
- Dobrze, Sue. Zaraz tam będę. Wezmę Ignaca lub ...
- Nie! - prawie krzyknęła. - Przyjedź sama... Chcę Ci coś wytłumaczyć. Tylko się pośpiesz, coraz gorzej się czuje...
- Wytrzymaj, zaraz będę. - dodałam roztrzęsiona i rozłączyłam się. 
- Ignac, masz zostać. Ona o to prosiła. - szepnęłam patrząc w oczy Ignaca.
- Ale.. 
- Zostań. Przyprowadzę ją tutaj. Zaufaj mi.
Chwyciłam za kurtkę Chrisa, ponieważ nie miałam swojej i podbieglam do drzwi. Gdy złapałam za klamkę, poczułam silny uścik dłoni na moim łokciu.
- Gdzie Ty sie wybierasz? - warknął na mnie Justin, patrząc nieufnie w oczy.
- Już jedną przyjaciółkę prawie straciłam. Nie pozwolę, znowu na to samo.
Wyrwałam rękę z uścisku Justina i wyszłam, poróbując pozbierać myśli.


ŁAPICIE 15 CHAPTER. DZIĘKUJE KOCHANI. WIGNS UP <3
ps. przepraszam za możliwe literówki.

2 komentarze:

  1. Jejku <3 Wreszcie są razem ! Tak się cieszę. Justin jest taki kochany i .. oni bd razem tacy słodcy ^^ Ciekawe co się dzieje z Sue, trochę się boję ;c
    A poza tym chciałam Ci bardzo bardzo bardzo bardzo mocno podziękować, za to, że poświęcasz swój czas i piszesz. Na prawdę super Ci to wychodzi. Podoba mi się Twój styl. Masz talent :)
    I wreszcie dorwałam Twojego aska ! :D Czkam na następny ^^
    Kocham Cięę xx

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Boże, to ja Tobie dziękuje! Takie komentarze tylko motywują do pracy i dodają siły oraz wiary ! Dziękuje skarbie za wszystkie słowa. MUCH LOVE XX

      Usuń