Menu

niedziela, 15 września 2013

Rozdział 11

Justin's POV
Odkąd ją poznałem, coś non stop mnie do niej ciągnęło. Okej, może tego nie pokazywałem, ale no cholera... Była nieziemsko irytująca i uparta, ale to sprawiało, że chciałem jej więcej i więcej. Miała coś w sobie. Coś co dziwnie mnie odurzało. Wiem, zachowywałem się czasami jak dupek. Na przykład tamtego dnia, kiedy wyszła ode mnie, kiedy chciałem ją podwieźć. Czasem, kiedy nerwy zaczynają wpełzać do mojej podświadomości przestaje trzeźwo myśleć i zważać na słowa. Wiem, że ją strasznie zraniłem tym wszystkim, dlatego też dziwię się, że jeszcze ze mną rozmawia. Jest w niej coś magicznego. Mój wcześniejszy stosunek do kobiet nie był dobry. Było fajnie przez kilka dni, a potem to kończyłem. Czuję, że nadal tak w pewnym stopniu robię, nieodzywając się chociażby do Sophie bez powodu. Ona mnie zmienia, mimo tego, że jesteśmy tak daleko od siebie*.
W czwartek wstałem około 10-tej. Po szybkim prysznicu ubrałem na siebie białego tanktopa, czarne dresopodobne spodnie, z niskim krokiem. Zszedłem na dół do kuchni i od razu usłyszałem wkurwiający głos Luke'a.
- Ooo, wstała nasza śpiąca królewna. - chłopak beztrosko opierał się o wyspę na środku pomieszczenia.
- Cześć Luke, mnie też jest przykro, że cię widze. - warknąłem do niego, wyciągając kubek z półki.
- No proszę, widzę, że ktoś dziś nie ma humorku. - Luke nadal się ze mną droczył. Nie wiedział, jak bardzo głęboki kopie sobie dół.
- Jestem zmęczony, nie wyspałem się. 4 godziny snu to nie jest za wiele. - powiedziałem szorstko nalewając sobie kawy.
- Nikt ci nie kazał wracać tak późno. Mogłeś skończyć wcześniej igraszki z tą laską, Krystal czy jak jej tam. - Luke oblizał wargi i wygiął usta w wrednym uśmiechu.
Zagotowało się we mnie. Odstawiłem kubek i podszedłem do Luke'a.
- Po pierwsze. Zamknij pysk, bo gdybyś nie zdążył zauważyć to wczoraj zarabiałem, między innymi na Ciebie, żebyś mógł grzać tyłek w tym domu. Po drugie, w woli wyjaśnienia Krystal to moja stara znajoma, przekazywała mi ważne informacje w czasie, gdy ty wolałeś udawać playboy'a i stać przy samochodzie, jednoczesnie pożerać wzrokiem te dziwki, które czekały tylko aż zapytasz je ile biorą za noc. - syknąłem wściekle, będąc centymetry od twarzy Luke'a.
Luke przełknął ślinę i chyba wiedział, że nie warto ryzykować już bardziej.  Wybąkał tylko przeprosiny i zniknął w pokoju gościnnym. W między czasie do kuchni weszli Ignac oraz Mike. Usiadłem przy wysepce, wziąłem kubek kawy i zacząłem przeglądać wiadomości w swoim IPhonie. Nagle Mike odezwał się spokojnie, przeglądając jakieś papiery.
- Pojedziesz dziś do miasta, James dzownił, że ma dla nas jakieś nowe części. Potem zadzwonie do Franka, żeby się nimi dobrze zajął. 
- Jasne. - pokiwałem głową i oblizałem wargi. 
Okazało się, że James będzie dopiero dostępny po 17, więc postanowiłem pójść na siłownie itp.
Około 16 byłem już po treningu, wykąpany i ubrany w czarne spodnie, nisko spuszoczone, biały T-shirt, czarną bluzę z kapturem i dżinsową kamizelkę. Na nogi włożyłem białe supry. Użyłem perfum, ułożyłem włosy i zszedłem na dół do kuchni, biorąc klucze i krzycząc jedynie gdzie jade. 
Wsiadłem do mojego samochodu, odpaliłem go i spokojnie ruszyłem do centrum. Po kilkunastu minutach parkowałem już samochód w pobliżu sklepu Jamesa. Gdy wychodziłem z samochodu, widziałem jak z kawiarni wychodzą Sue i Trish. Czekałem, aż za nimi wyjdzie Sophie, ale nic z tego. Nie było jej z nimi, natomiast one wyglądały na niezbyt zadowolone. Zamknąłem samochód i jak się okazało, dziewczyny szły w moim kierunku. Gdy mnie zauważyły, podeszły bliżej i przywitały się.
- Cześć Justin! - jako pierwsza odezwała się Sue. Chwilę po niej odezwała się Trish.
- Cześć dziewczyny. - uśmiechnąłem się do każdej ciepło i przywitaliśmy się tradycyjnym sposobem, czyli buziakiem w policzek.
- Co Ty tu robisz? - zapytała Sue.
- A przyjechałem załatwić pare spraw. A wy? Gdzie macie Sophie? - zapytałem, chowając kluczyki do kieszeni spodni.
- Daj spokój, nie poznajemy jej. - odparła ciężko Trish.
- To znaczy? - zmarszczyłem brwi.
- Oh, no wiesz. Odbija jej, nie widzi nic oprócz tego konkursu. Olewa nas wszystkich. To boli. Siedzi całymi dniami i nocami na sali i katuje sie. - wyjaśnił Trish, na co Sue odparła od razu.
- Wkurwia mnie to jej zachowanie, traktuje to jakby to było ważniejsze od nas! 
Pokiwałem głową, w geście zrozumienia. No tak, czemu mnie nie dziwiło jej zachowanie. Mówiłem, była uparta. Porozmawiałem jeszcze chwilę z dziewczynami i gdy już mieliśmy się żegnać, zapytałem Trish.
- Hej, Trish. Frank jest dziś wolny? - spojrzałem na nią, a ona od razu odpowiedziała.
- Raczej tak. Miał gdzieś jechać, ale chyba to odwołał. A co? 
- Będzie nam dziś potrzebny. Trzeba podrasować nasze auto. - uśmiechnąłem się dumnie.
- Nowe części? - zapytała wesoło Trish.
- Aha. - pokiwałem głową i roześmiałem się.
Chwilę później pożegnałem się z dziewczynami i poszedłem do Jamesa. Odebrałem od niego przesyłkę, porozmawiałem chwilę i postanowiłem wrócić do domu. Po kilkunastu minutach byłem na miejscu. Wszedłem do domu i zaniosłem kilka części do gabinetu Mike'a.
- Dzwoniłeś do Franka? - zapytałem, kładąc ostatinią część na biurku.
- Tak. Będzie po 20. No proszę, ładnie. - pokiwał z uzaniem Mike. - Dużo musiałeś odpalić? 
- Wbrew temu wszystkiemu, cena była całkiem dobra. James mówił, ze to prawdziwe skarby. - uśmiechnąłem się i spojrzałem na papiery, które leżały na biurku Mike'a. - Co to?
- Rachunki. Muszę powiedzieć Ignacowi, żeby mniej trajkotał z Sue przez telefon. Doprowadzą nas do bankructwa.
- Jasne. To zostawiam cię z tym gównem. - zaśmiałem się i wyszedłem z pokoju. 
Około 21 musiałem zadzwonić do Chrisa. Frank potrzebował jakichś informacji o wozie.
- Siema stary. - odezwałem się zaraz po tym jak Chris podniósł słuchawkę.
- No cześć. Co jest? - zapytał luźno Chris.
- Frank cię potrzebuje. Niby znasz się na tym całym gównie, masz przyjechać.
- Jasne, niedługo będę. - odparł ponuro Chris.
- Co sie dzieje? - zapytałem marszcząc brwi.
- Moja kochana siostra jeszcze nie wróciła z treningu, miałem po nią jechać. Szlag mnie już z nią trafia. - wyrzucił z siebie Chris.
- Rusz dupe. - powiedziałem, wpadając na pewien pomysł. 
Rozłączyłem się i wyszedłem z domu. Wsiadłem do samochodu i ruszyłem w stronę hali. Nie przejechałem kilkunastu metrów, a już rozległ się dźwięk telefonu. Wyciągnałem z kieszeni komórkę i odebrałem. 
- Co ? - zapytałem sucho.
- Gdzie Ty kurwa jedziesz? - w słuchawce rozległ się ostry głos Mike'a.
- A od kiedy musze Ci sie spowiadać gdzie jeżdzę? - zapytałem równie nie miło co i on.
- Od dzisiaj będziesz musiał. Ryan wyszedł na wolność i przypuszczam, że będzie miał zamiar się odegrać. Nie jest bezpiecznie. 
- Dzięki, że kurwa dopiero teraz mi o tym mówisz. Ale prosze Cie, nie mam chipa w dupie, nie wie gdzie jestem.
- Byś się zdziwił. Uważaj na siebie, następnym razem jeździsz z kimś z domu. I jak wrócisz musimy iść na naradę. Więc z łaski swojej nie wracaj za późno.
- Ta, jasne. Martw się o siebie. Pa. - rozłączyłem się i rzuciłem na bok telefon. 
Odpaliłem fajkę i spokojnie jechałem w obranym kierunku. W głośnikach leciał Jay-Z wraz z Kanyem Westem.  Niedługo potem byłem już w środku hali. Słyszałem jak gra muzyka, więc poszedłem za jej dźwiękiem w poszukiwaniach Sophie. Gdy znalazłem salę uchyliłem cicho drzwi i przez chwilę przyglądałem się Soph. Stałem jak zahipnotyzowany, wpatrując się w każdy jej ruch. To co robiła, było niesamowite. W momencie gdy upadła, nie mogłem pozwolić, żeby nadal się katowała. W końcu miałem ją stąd zabrać.
***
Gdy zobaczyłem samochód zajeżdżający nam drogę, wiedziałem, że to Ryan. Automatycznie mój nastrój uległ zmianie. Zatrzymałem samochód i wziąłem głęboki oddech. To, że Sophie była obok mnie stresowało mnie dwa razy bardziej. Gdybym był sam, na pewno rozegralbym to wszystko inaczej, ale nie mogłem narażać Sophie na niebezpieczeństwo. Dlatego też, gdy wyszedłem z samochodu, stoczyłem z sobą ogromną walkę. Musiałem to wszystko jakoś dobrze poukładać. Oparłem się o maskę mojego wozu i cierpliwie czekałem, aż wreszcie Ryan i jego banda wyjdą z samochodu. Założyłem ręce na klatce piersiowej i w końcu spotkałem się wzrokiem z nim, z Ryanem.
- Proszę proszę, co za miła niespodzianka. - powiedział Ryan, nie kryjąc sarkazmu.
- Ledwo wyszedłeś, a już prosisz się o powród do pierdla? - zapytałem kpiąco.
- Oj Bieber, nic się nie zmieniłeś. - uśmiechnął się wrednie Ryan.
- Po jaką cholerę przywiozłeś ze soba tych dwóch kretynów? - zapytałem, mierząc wzrokiem tych przydupasów.
Chłopaki nagle zerwali się ze złości, ale Ryan podniósł rękę w geście spokoju i syknął.
- Spokój. Zawsze są ze mną. A co do ciebie Bieber, nie sądziłem, że zachowasz się tak podle w stosunku do swojego przyjaciela. 
- Haha, przepraszam, kogo? Nie jesteś moim przyjacielem. - zmrużyłem oczy, nadal opierając się o samochód.
- A nie zapomniałeś przypadkiem, kto pokazywał ci cały ten światek od podszewki? Wszystko co wiesz i potrafisz zawdzięczasz mnie. 
- Nie zaprzeczę, ale nigdy nie miałem cię za mojego przyjaciela. Nie prosiłem się o to, byś mi pokazywał to wszystko. Sam mnie w to wciągnąłeś, ale gdybym chciał, znalazł bym stu innych ''nauczycieli''. - powiedziałem bardzo spokojnie.
- Oh nie pierdol mi tutaj, jasne? Gdyby nie ja, byłbyś nikim w tym świecie. - oburzył się Ryan. - Zawsze ciągnąłem cię za sobą i załatwiałem wszystko.
- Cóż, chyba się mylisz. Bo jak widzisz, przez ten czas kiedy siedziałeś, ja rozwinąłem skrzydła. Nadal jestem w tym biznesie i wiesz co jest najlepsze? Mam dookoła siebie ludzi, którzy są ze mną szczerzy i trwają, a nie tak jak ty, są chciwi i wyręczają się mną. Dziwię się, że nie zniszczyli cię w tym więzieniu.
- Wkurwiasz mnie Biebier. - warknął Ryan.
- Między innymi dlatego nasze drogi się rozeszły, panie Vale. - odsyknąłem. - Nie mogłeś znieść tego, że zaczynałem cię przeganiać, że stawałem się lepszy w tym wszystkim. Tak Ryan, nie jesteś już numerem jeden. Jesteś daleko, daleko w tyle. - stanąłem teraz mocno na obie nogi.
Widziałem jak Ryan mrozi mnie wzrokiem. Obserwowałem każdy jego ruch i gdy tylko zobaczyłem, że dwójka lizodupów sięga za paski spodni, rzuciłem.
- Nie jestem tu sam. Nie popełniajcie tak rażących błędów.
- Nie jesteś sam? O czym ty pierdolisz? - zapytał zdezorientowany Ryan, zaczynając się rozglądać dyskretnie.
- Gdybyś był bardziej dokładny, to wiedziałbyś nie tylko, gdzie jade ale i z kim. W samochodzie ktoś jest. - zacisnąłem szczękę.
- Oo, a kto taki? - zapytał zaciekawiony Ryan, przestępując z nogi na nogę.
- Nie interesuj się tym. Masz mi coś jeszcze do powiedzenia? Bo szczerze mówiąc nie chcę dłużej słuchać twoich marnych i jakże fałszywych słów. Więc jak? Spierdalasz już? - spojrzałem wyczekująco na Ryana.
Chłopak wyraźnie się wkurzył. Podszedł do mnie, a ja nie pozostając obojętny również do niego podszedłem. Uniosłem brew wyczekująco, aż Ryan wreszcie się odezwał.
- Kopiesz sobie głęboki dół Bieber, z każdym kolejnym słowem. Radzę ci się zamknąć, jeśli chcesz jeszcze pożyć.
- Za każdym razem tak mówisz. I co? To nie ja otarłem się o śmierć i to nie ja wylądowałem za kratkami, przez popełnienie tak durnego błędu. Tak Vale, durnego. Ty jesteś idiotą, bo doskonale wiedziałeś co się święci. To Ty masz głęboki dół wykopany u nas. Już raz cię zniszczyliśmy, drugi raz też damy radę. Jesteś nikim, rozumiesz? Jesteś już nikim w tym świecie. Przegrałeś wszystko Ryan, WSZYSTKO. - powiedziałem to tak, że każde słowo było przepełnione prawdą i jadem.
W tej chwili nerwy Ryana pusciły. Poczułem na sobie silne uderzenie, tak, że chcąc nie chcąc moje ciało odruchowo zgięło się w pół. I na domiar złego sekundy później uslyszałem krzyk Sophie. Wyprostowałem się i już widziałem jak Ryan i dwójka jego kolegów, pożera ją wzrokiem . Wiedziałem do czego zmierzają, czułem, że ułozyli sobie w głowie nowy plan.
- Wracaj do samochodu. Już. -warknąłem, patrząc w kierunku Sophie.
Ale ona stała jak skamieniała, jakby mnie nie słyszała. Patrzyła to na mnie, to na Ryana, a potem na dwójkę jego kumpli. Widziałem jak w jej oczach pojawia się strach, ale i też coś innego. Coś w rodzaju adrenaliny. 
- Sophie, wracaj kurwa do samochodu! Teraz! - warknąłem wściekle, chcąc ją uchronić przed dalszym wzrokiem moich wrogów.
Nim Sophie zdążyła cokolwiek powiedzieć, rozgległ się niski dźwięk głosu Ryana.
- No Bieber, gust natomiast trochę ci się zmienił. Cholera i to na lepsze. Możesz sobie tylko wyobrazić, co właśnie z nią robię w mojej głowie. - Ryan uśmiechnął się obrzydliwie, a ja wrzałem w środku.
- Zamknij pysk. Dotknij ją ty, albo któryś z twoich koleżków, a cholernie tego pożałujecie.
- Justin co tu się dzieje? - usłyszałem drżący głos Sophie. 
Zamknąłem mocno powieki i spojrzałem na nią.
- Nic, wróć do samochodu. Porozmawiamy potem.
- Bieber, nie zabieraj jej nam. Chcemy nacieszyć jeszcze oczy, zanim rzeczywiście ją posiądziemy. - Ryan nadal mierzył wzrokiem roztrzęsioną Soph.
Nie wytrzymałem. Chwyciłem zręcznie Ryana i wysyczałem mu prosto w oczy.
- I własnie miedzy innymi dlatego figurujesz na pierwszym miejscu mojej czarnej listy. Jesteś żałosny i obrzydliwy. Każdy kto siedzi w tym biznesie, chce skopać ci ten twój marny tyłek. Rzygać mi sie chce jak na ciebie patrze. I wiesz co? Ostatnią rzeczą, na którą bym ci pozwolił, to położenie twoich brudnych łap na ciele Sophie. A teraz głeboko w dupie mam to, co może się ze mną stać. Znikaj mi z oczu. Spotkamy się nie długo, jestem tego pewnien. - po tych słowach popchnąłem mocno Ryana i przełknąłem ślinę. 
- Do zobaczenia, Bieber. - warknał Ryan, otrzepując się z kurzu i kierując się w stronę samochodu. 
Dopóki nie odjechali, stałem spięty, zaciskając mocno szczękę i pięści. Po jakimś czasie, Sophie niepewnie podeszła do mnie.
- Justin? Wszystko w porządku? Nic ci nie jest? - jej głos nadal był rozdygotany i strasznie słaby. 
Popatrzyłem na nią i moje spojrzenie od razu złagodniało. Wziąłem głęboki oddech i pokiwałem głową.
- Tak, wszystko okej. Przepraszam Sophie. - wymamrotałem.
- Za co ? - zapytała zdezorientowana.
- Za to co się wydarzyło. Za to co widziałaś i usłyszałaś. Ten wieczór miał wyglądać zupełnie inaczej. - podrapałem sie po karku, patrząc w bok.
- Hej, wszystko jest ok. Połowy i tak nie pamiętam. Tyle sie działo. - zaśmiała się lekko, zagryzając dolną wargę.
- Może to i lepiej. Mimo tego i tak przepraszam. - oblizałem wargi i westchnąłem.
Sophie nie odezwała się już ani słowem. Podeszła tylko do mnie i ostrożnie się przytuliła. Spojrzałem na nią i otuliłem ją ramionami. Nie wiem ile tak staliśmy, nie czułem minut. 
Po jakimś czasie odezwałem się wreszcie.
- Chodź mała, wracajmy do samochodu. Musimy wreszcie dojechać tam, gdzie chciałem cię zabrać. - uśmiechnąłem się spokojnie, patrząc jak dziewczyna odsuwa się ode mnie.
- Nie. Chcę wracać do domu. - wymruczała cicho, naciągając w dół bluzę.
Zmarszczyłem brwi i pochyliłem w dół  głowę.
- Um, jasne. Odwiozę cię. - mruknąłem i skierowałem się w kierunku mojego samochodu.
- Nie Justin. Chce jechać do twojego domu. - odezwała się, nadal stojąc w tym samym miejscu.
Obróciłem się w jej stronę i zapytałem po chwili.
- Jesteś pewna? Jeśli chcesz, przecież odwiozę cię do twojego domu. 
- Przecież cię teraz nie zostawię. Nie chcę być sama. - Sophie patrzyła w dół, bawiąc się swoimi palcami. Cholera, była nieziemsko urocza w takich chwilach.
- Dobrze. Więc wsiadaj do samochodu. - powiedziałem i sam zrobiłem to o co ją przed chwilą poprosiłem.
Sophie bez słowa wsiadła za mną do środka i usadowiła się wygodnie na siedzeniu. Zapięła pasy i podciągnęła nogi. Spojrzałem na nią przelotnie i uśmiechnąłem się delikatnie. Odpaliłem samochód i sprawinie zawróciłem w kierunku domu. W głośnikach brzmiała Lada Del Ray, ze swoim '' Serial Killer '' . Co za ironia. Słyszłałem jak co jakiś czas Sophie podśpiewuje słowa pod nosem. 
Po jakimś czasie spojrzałem na nią i ujrzałem uroczą i piękną śpiącą Sophie. Spokojnie oddychała, a głowę opierała o szybę. Otuliła się własnymi ramionami, by było jej jak mniemam cieplej. Gdy tak na nią patrzyłem, zacząłem sobie uświadamiać jak bardzo zaczyna być dla mnie ważna. Nie wiem jak ona to robiła, ale z każdym razem, gdy ją widziałem pragnąłem ją zatrzymać przy sobie. Patrząc na nią, pokazywała mi jak należy dążyć do celu, że nie wolno się poddawać. Zaczynało się we mnie coś budzić. Uczucie, którego nie znalem lub nie chciałem znać. Pragnąłem jej - to było pewne.


WINGS UP ! <3