Menu

wtorek, 1 kwietnia 2014

Rozdział 19

- Halo, Sophie! - Vanessa machała mi ręką przed nosem, starając się mnie przywrócić z powrotem na ziemię.
- Um, tak? - pokręciłam głową i przeniosłam na nią wzrok, zaciskając nerwowo dłonie.
- Wiem, że nie jest to propozycja, jaką codziennie otrzymujesz, ale proszę cię, zastanów się nad tą ofertą. Masz ogromny potencjał, a ja pragnę go wykorzystać. - słowo daję, że nigdy wcześniej nie spotkałam tak szczerej i życzliwej osoby, jaką była Vanessa.
- A.. ale nie skończyłam jeszcze szkoły. - wymamrotałam, nadal będąc oszołomioną zaistniałą sytuacją.
- Och, domyśliłam się, ale to żaden kłopot. Ja sama nie skończyłam jeszcze mojego tournée po Kanadzie. Potrwa ono jeszcze miesiąc, czyli tyle ile pozostało do końca roku szkolnego. Czy dobrze mówię? 
- Tak. - pokiwałam głową i uśmiechnęłam się lekko.
- No więc daj mi znać jutro, jaką decyzję podjęłaś. W sekrecie ci powiem, że z całych sił pragnę, żebyś się zgodziła. Wiem, jestem małą egoistką, ale to nie lada wyróżnienie mieć taką tancerkę jak ty. Chcę się tobą pochwalić w Nowym Jorku. - zaśmiała się Vanessa, puszczając do mnie oczko w konspiracyjnym geście.
- Miło mi to słyszeć, ale uważam, że mocno pani przesadza. - zaprzeczyłam grzecznie jej słowom.
- Och, mów mi Vanessa! - powiedziała luźno, przewracając oczami.
Skinęłam głową i uśmiechnęłam się lekko, próbując ukryć rumieniec, który wkradł się na moje policzki.
- Gdybym się zgodziła, to na jak długo pojechałabym na ... warsztaty? - zapytałam, bawiąc się palcami.
- Sądzę, że na około miesiąc. - oznajmiła Vanessa.
- Och, okej.
- Proszę, tutaj masz moją wizytówkę. - trenerka sięgnęła do swojej torby i podała mi niewielki kartonik, na którym wyryte były jej imię i nazwisko, adres, mail oraz telefon. - Zadzwoń do mnie jutro. Czekam z niecierpliwością. 
- Oczywiście, zadzwonię. Muszę to wszystko sobie przemyśleć. - powiedziałam szczerze, ponieważ na chwilę obecną miałam ogromny mętlik w głowie. - Dziękuję za tę szansę, Vanesso. - posłałam jej ciepły uśmiech, po czym wstałam z podłogi, co zaraz po mnie uczyniła również pani Miller.
Vanessa rozchyliła ramiona i dała mi do zrozumienia, że w taki sposób ma zamiar się ze mną pożegnać. Rany, jeszcze kilka godzin temu, nie przeszło mi nawet przez myśl, że kiedykolwiek będę mogła współpracować z Vanessą, a co dopiero szkolić się na Brodway'u. To było jak sen. 
Trenerka podeszła bliżej i uściskała mnie przyjaźnie, jednocześnie szepcząc do ucha kilka słów.
- Błagam, zgódź się. 
Zaśmiałam się i w głębi duszy wiedziałam, że byłabym największym głupcem świata, gdybym jej odmówiła. Ale chciałam to wszystko sobie poukładać, no i rzecz jasna poinformować o tym mamę i Chrisa. Stawianie ich przed faktem dokonanym nie byłoby najlepszym pomysłem. 
Tak czy inaczej, gdy już pożegnałam się z Vanessą, udałam się do szatni. Tam spotkało mnie kilka nonszalanckich spojrzeń oraz uszczypliwych mamrotań. Gdy pakowałam swoją torbę, by iść pod prysznic, podeszła do mnie jedna z dziewczyn będących na zajęciach i zapytała, chłodnym tonem.
- Czego chciała od ciebie Vanessa? 
Spojrzałam na nią z konsternacją, bo naprawdę nie miałam bladego pojęcia po co chciała to wiedzieć.
- Miała kilka uwag. - odpowiedziałam krótko, nie chcąc oznajmiać wszystkim czego tak naprawdę chciała trenerka.
- Och, na to liczyłam. Widziałam to jak tańczysz i .. huh, chyba ty chyba pomyliłaś zajęcia. - dodała dziewczyna i zamachała włosami, w ten wkurwiający sposób. 
Uniosłam brew w górę i zlustrowałam ją wzrokiem. Oczywiście. Była od Rachel. Tylko ona hoduje na swojej piersi takie suki. 
Tak czy inaczej, zapakowałam do końca swoją torbę i ruszyłam w kierunku łazienki, wcześniej jednak odcinając się pannie ciekawskiej.
- Och, kochanie. To ty pomyliłaś miejsca, ponieważ kurs " Jak pozbyć się kurewstwa" jest piętro wyżej. - zbliżyłam usta do jej ucha, dodając. - Również widziałam jak tańczysz. I muszę przyznać, że miałam niezły ubaw.
Po tych słowach wyminęłam ją pewnym krokiem chowając się za drzwiami łazienki.

Gdy po półgodzinie wyszłam z budynku, przed wejściem czekał Chris. Uśmiechnęłam się ciepło i pomachałam mu.
- Cześć bracie. Co ty tu robisz? - zapytałam, lekko marszcząc brwi.
- Chyba nie myślałaś, że pozwolę ci wrócić o tej porze samej do domu. - powiedział trochę zbyt surowo Chris.
- Miło z twojej strony. - przyznałam i podchodząc do samochodu, otworzyłam tylne drzwi i wrzuciłam torbę do środka, a następnie zajęłam miejsce pasażera obok Chrisa. 
Mój brat włożył kluczyki do stacyjki, budząc do życia silnik swojego Range Rover'a.
- Jak zajęcia? - spytał wyraźnie zaciekawionym tonem.
- Um.. całkiem fajnie. - wzruszyłam ramionami i zapięłam pasy.
- Tylko tyle? - Chris spojrzał na mnie zaskoczony.
- Och, dobrze wiesz, że było cudownie. - powiedziałam wywracając oczami.
- W zasadzie .. - wymamrotał, skręcając w prawo.
Wbiłam wzrok w widok za oknem i zaczęłam analizować ofertę Vanessy. Oczywiście, że chciałam jechać. Taka szansa nie zdarza się codziennie. Ale z drugiej strony wizja tego, że nie będę widziała się z moimi bliskimi przez miesiąc lekko mnie przerażała i zarazem zasmucała. Zagryzłam nerwowo wargę i zaczęłam bawić się palcami, co było moim sposobem na radzenie sobie z chwilowymi wątpliwościami.
- Hej, co jest? - Chris był moim bratem, więc znał mnie jak własną kieszeń i od razu wyczuł mój nastrój.
- Nic takiego. - zastanawiałam się, kiedy powiedzieć mu o możliwości wyjazdu. Z jednej strony chciałam mu o tym powiedzieć oficjalnie, kiedy to potwierdzę, ale z drugiej był moim powiernikiem i wiedziałam, że pomoże mi jakoś wszystko ułożyć. Westchnęłam cicho i spojrzałam na niego. 
- Przecież widzę, że coś cię dręczy. Więc o co chodzi?- w jego głosie mogłam usłyszeć czystą, braterską troskę.
Oblizałam wargę i biorąc głęboki oddech, zaczęłam.
- Wiesz Chris... Dostałam propozycje wyjazdu na Brodway. - mój głos był wyższy niż zazwyczaj.
- Żartujesz! - wykrzyknął Chris - To wspaniale, Sophie! 
- Niby tak. - odparłam, zakładając włosy za ucho. - Ale..
- Przecież o tym marzyłaś od lat. Więc czym się martwisz?
-Och, to nie tak. Cieszę się i to cholernie, ale chyba trochę się boję wyjechać stąd na miesiąc. - wyznałam.
- Dlaczego? Przecież jesteś dużą dziewczynką. No i nie będziesz tam sama. Będzie tam ta Vanessa, a  oprócz tego poznasz tam jakichś ludzi, prawda? Poza tym to tylko miesiąc. - Chris starał się mi pomóc.
- Ale nie będzie tam was. Nowy Jork to ogromne miasto, a ja będę tam sama. - jęknęłam.
- Boże, prosze cię. Nie poznaje własnej siostry. Nigdy nie bałaś się wyzywań, nowych możliwości, a teraz twoje marzenia mogą się spełnić, a ty chcesz stchórzyć? O nie nie, nie pozwolę ci na to. I jestem pewien, że tak samo powiedzą rodzice czy Katty z Trish. 
- Powinnam się zgodzić? - zapytałam, chociaż i tak znałam już odpowiedź.
- Chryste, Sophie! Oczywiście, że tak! - Chris rzucił mi spojrzenie z ukosa.
- Dobra! Już dobra! - wyrzuciłam ręce w powietrze.
- No, i taka odpowiedź mnie satysfakcjonuje. - zaśmiał się brat. - No i nie zapominaj, że są samoloty. To tylko 4 godziny lotu. Będziemy cię odwiedzać.
- Dziękuje. - uśmiechnęłam się i oparłam głowę o miękki zagłówek. 
Byłam już zmęczona. Całym tym dniem, tymi wrażeniami. Gdy przymknęłam oczy i próbowałam się zrelaksować, poczułam ten znajomy, silny ból, który zaczynał rodzić się w nogach. Cholera, tabletki przestawały działać. Zagryzłam mocno wargę i zacisnęłam powieki, starając się jakkolwiek przetrzymać ból. Pisnęłam cicho i złapałam się boku siedzenia.
- Sophie? - głos Chrisa był zaniepokojony.
- Boli. - sapnęłam i przełknęłam ślinę.
Ból był spowodowany silnym nadwyrężeniem mięśni, które bądź  co bądź,nie były jeszcze do końca zregenerowane. Jęknęłam cicho i w myślach błagałam, żeby znaleźć się już w łóżku. Tak się stało kilkadziesiąt minut później. Dzięki temu, że miasto było luźniejsze, a Chris sprawnie prowadził, byliśmy w domu szybciej niż zazwyczaj. Brat pomógł mi jakoś wysiąść, ale dalej chciałam iść o własnych siłach. Wiedziałam, że to było najlepszym rozwiązaniem. W przeciwnym razie, ból stałby się monotonny, a teraz mogłam się nawet do tego przyzwyczaić. Gdy leżałam już w łóżku, przyszedł do mnie Chris.
- Jak się masz?
- Jest dobrze. - powiedziałam, podnosząc się na łokciach. 
- Mogę oglądnąć rany? - zapytał Chris, przysiadając na skraju łóżka.
- To konieczne? - pisnęłam, ponieważ nie chciałam pokazywać bratu obecnego stanu ran. 
- Po zadaniu tego pytania, stało się to cholernie konieczne. - powiedział surowo Chris, mierząc mnie wzrokiem. - Pokaż.
Jęknęłam i odsunęłam kołdrę z nóg. Miałam na sobie krótkie spodenki do spania, więc nie musiałam się siłować z długimi nogawkami. 
Chris bez słowa chwycił za bandaż jednej, a potem drugiej nogi. Gdy ujrzał rany, przełknął głośno ślinę i wymamrotał.
- Dobry boże, Sophie. Dlaczego mi nie powiedziałaś? Przecież rana na lewej nodze w ogóle się nie goi. Kurwa, mógł wdać się stan zapalny. - zaczął panikować Chris.
Przewróciłam oczami i odparłam. - Chris, to nic takiego. Jest dobrze. 
- Właśnie widzę. Jutro jedziemy to szyć, rozumiesz? - to wcale nie brzmiało jak pytanie. To rozkaz.
- Chris..
- Nie, Sophie. - przerwał mi brat.
- Cokolwiek. - jęknęłam i zabrałam się za bandażowanie ran. - Kiedy wróci mama? - zapytałam cicho. 
Mama od paru dni była u swojej siostry, ponieważ ta miała problemy i potrzebowała pomocy.
- Chyba wraca za dwa dni. 
- Tęsknię za nią. - wyszeptałam. W takich momentach nie byłam silną, dojrzałą i twardą Sophie, budziła się we mnie kilkuletnia, mała dziewczynka, która potrzebuje matki jak tlenu. I tak właśnie było.
- Zadzwoń do niej jutro. - polecił Chris, po czym wstał. - A teraz idź spać. 
- Jasne. - uśmiechnęłam się spokojnie.
Chris nachylił się i pocałował mnie w czoło, a następnie wyszedł z pokoju. Zgasiłam lampkę obok łóżka i ułożyłam się wygodnie. Patrzyłam na ścianę, a w słuchawkach brzmiał cicho Jason Walker, ze swoim "Down". Ogarnęła mnie nagle przenikliwa tęsknota. Tęsknota za nim. Za jego ciepłymi, bezpiecznymi ramionami, za jego głosem, zapachem, dotykiem. Miłość do niego była dla mnie jak samobójstwo i doskonale sobie zdawałam z tego sprawę, ale mimo tego, nie poddawałam się. Kochałam Justina, tak cholernie mocno. Chciałam znaleźć teraz ukojenie w jego ramionach, usłyszeć, że wszystko będzie dobrze, a on zawsze przy mnie będzie. Boże, tak bardzo się łudziłam. On mnie nie kochał, stchórzył. A to wywiercało mi z każdą kolejną sekundą życia, coraz większą dziurę w sercu. Zagryzłam mocno wargę i z całych sił starałam się zasnąć. Tylko to pozwoliłoby mi na moment uciec myślami od wszystkich ciążących tematów. Po długich staraniach, w końcu udało mi zapaść w niespokojny i lekki sen. I nawet mimo tego, ból ogarnął każdy zakamarek mojego ciała.

Następnego dnia obudziłam się około 8. Na zewnątrz padał deszcz, co gwarantowało depresyjny humor już od rana. Leżałam bezwładnie w łóżku i wpatrywałam się w spływające po szybie jak łzy, krople deszczu. 
Każdego dnia pustka w moim sercu nabierała większych rozmiarów. Chciałam tak po prostu zadzwonić do niego i posłuchać jego spokojnego głosu, chciałam pójść do niego i usiąść mu na kolanach, nawet gdyby był zajęty. Pragnęłam poczuć jego niepowtarzalny zapach oraz czuły dotyk. Po prostu chciałam, żeby był. O nic więcej nie prosiłam. 
Zaczęłam powoli uświadamiać sobie, jak wielkie uczucie do niego chowałam w sobie. Z początku nie sądziłam, że to aż takie silne. Zastanawiałam się tylko, kiedy to wszystko miało okazję się rozwinąć do tego stopnia. Przecież przez większość czasu albo się kłóciliśmy, albo wychodziły jakieś trudne sytuacje i oboje się stresowaliśmy. A może to właśnie wtedy się w nim zakochałam? 
Wygramoliłam się z łóżka i udałam się do łazienki. Tam umyłam twarz oraz zęby, a następnie nabalsamowałam rany na nogach. Chris miał rację, lewa noga wcale się nie goiła, a czasem nawet silnie pulsowała. W duchu zaczęłam się modlić, by obyło się bez szycia. Nie miałam ochoty na wizytę w szpitalu. Nie cierpiałam tego miejsca. Z resztą, kto go lubił?
Gdy zawiązałam ponownie bandaże, zeszłam do kuchni, gdzie zrobiłam sobie herbaty. Jakoś nie miałam ochoty na cokolwiek do jedzenia. Sięgając po saszetkę z herbatą, syknęłam cicho, ponieważ noga ponownie zabolała. Chwyciłam się delikatnie blatu i pochyliłam głowę w dół. Miałam tego dość, po prostu dość.
- Wcześnie wstałaś. - nagle do kuchni wszedł ni stąd, ni zowąd Chris.
- Nie mogłam spać. - wzruszyłam ramionami i spojrzałam na niego.
- Cóż, domyślam się. Zaraz pojedziemy. 
- Gdzie? - zapytałam zdezorientowana.
- Do szpitala. Myślałem, że już to uzgodniliśmy. - powiedział rzeczowo Chris, gdy kroił chleb.
- Ale Chris ..- chciałam zaprotestować, ale brat praktycznie od razu mi przerwał.
- Nie ma żadnego 'ale', Sophie. To nie są żarty. Ubieraj się i widzimy się za 15 minut w garażu.
- Jasne. - mruknęłam i zniknęłam z kuchni, biorąc ze sobą kubek z gorącą herbatą.
Będąc w pokoju, usiadłam na łóżku i postanowiłam zadzwonić do mamy. Potrzebowałam rozmowy z kimś, kto nie jest ani moim bratem, ani przyjaciółką. Wygrzebałam telefon z pościeli i wybrałam numer. Po kilku sygnałach, po drugiej stronie rozbrzmiał ciepły i aksamitny głos mojej matki.
- Sophie? Czy coś się stało?
- A czy musi się coś stać, żebym zadzwoniła do swojej mamy? - zapytałam, lekko urażona.
- Oczywiście, że nie skarbie. Po prostu zaskoczyłaś mnie telefonem o tak wczesnej porze. Kiedy ostatni raz sprawdzałam, w weekendy potrafiłaś spać do południa. - głos mamy był wesoły i rozluźniony.
- Po prostu nie mogłam spać. - westchnęłam. 
- Jesteś pewna? Mam wrażenie, że coś cię dręczy kochanie. - powiedziała badawczo Mandy.
- Nie, wszystko gra. - nie cierpiałam okłamywać mamy, ale teraz to było konieczne. 
- Skoro tak uważasz. - rzuciła mama. - Jak tam w domu? Radzicie sobie jakoś beze mnie? 
- Mamo, nie jesteśmy pierwszy raz sami w domu. - zaśmiałam się. Kilka minut rozmowy, skutecznie mnie rozluźniało. - Poza tym, jesteśmy dorośli.
- Przecież wiem. Ja po prostu martwię się o swoje dzieci. Czy to aż takie złe? - mama zaczęła udawać zrozpaczoną, zdesperowaną matkę kilkunastu dzieci, które wyjechały na wakacje.
- Boże broń. - rzuciłam wesoło. - Mamo.. - w tej chwili postanowiłam powiedzieć mamie, o propozycji od Vanessy.
- Tak skarbie? 
- Byłam wczoraj na zajęciach u pani Miller, ale to już wiesz..
- No tak. I co dalej?
- Chodzi o to, że dostałam możliwość wyjazdu na miesięczne warsztaty na Brodway. - wydukałam, bawiąc się jakąś wyimaginowaną nitką przy koszulce.
Po drugiej stronie słuchawki zapadła cisza. Nie wiedziałam, czy zwiastowała ona coś pozytywnego, czy raczej nie. Po kilku sekundach  mama wreszcie się odezwała.
- Sophie, skarbie. Jestem z ciebie tak dumna! - mogłam sobie wyobrazić, jak do oczy napływają jej łzy, a na twarzy maluje się obraz dumy i zadowolenia. - Tak bardzo się cieszę.
- Naprawdę mamo? - zapytałam, zaskakując samą siebie, że to zrobiłam. Przecież mama nigdy by mnie nie okłamała. 
- Och dziecinko. - westchnęła mama. 
- Wracaj szybko. Usiądziemy i wszystko ci wytłumaczę, okej? - pytając, lekko się uśmiechnęłam.
- Wracam za dwa dni. Ciocia Annie mnie potrzebuje. Ale kiedy już będę w domu, porywam cię na całodniowe zakupy! - boże, może moja mama była moją mamą, ale cholera, momentami miała mentalność nastolatki. 
Zaśmiałam się po nosem i odparłam. - Dobrze mamo. Ucałuj ciocię i do zobaczenia.
- Kocham cię Sophie. - mruknęła mama.
- Wiem, ja ciebie też. Pa. - pożegnałam się.
- Pa skarbie. - po tych słowach, mama się rozłączyła.
Położyłam telefon na szafce nocnej i przejechałam dłonią po twarzy. Musiałam zacząć się zbierać. Wstałam ospale z łóżka i podeszłam do szafy, otwierając ją. Po kilku minutach zdecydowałam się na bordowe dresy, zwykły biały t-shirt oraz ciepłą bluzę. Włosy spięłam w kucyka i zeszłam na dół.
- Idziemy? - zapytałam monotonnie, ubierając wysokie białe "sneakersy" od Adidasa. 
- Ta. - rzucił brat, przeżuwając ostatnie kęsy kanapki, którą sobie przygotował. 
Kiwnęłam głową i udałam się do garażu. Usiadłam na fotelu pasażera i zapięłam pas. Niedługo potem pojawił się Chris. Bez słowa odpalił silnik i ruszył w stronę szpitala. Długo się nie odzywał, ale kiedy to zrobił, zupełnie mnie zaskoczył.
- Co się stało między tobą a Bieberem? 
Zachłysnęłam się powietrzem i spojrzałam na niego, nie wiedząc co mam mu powiedzieć.
- Wiem, że coś się wydarzyło. Zawsze, ilekroć się z nim pokłócisz praktycznie zmieniasz się w chodzącą depresję. - powiedział spokojnie, ale rzeczowo Chris.
Patrzyłam na Chrisa i poczułam jak moje ciało opanowuje paraliż. Nie potrafiłam wyrzucić z siebie słowa i nie miałam pojęcia co mam mu odpowiedzieć.
- Okej Sophie, nie naciskam. Ale bądź pewna, że prędzej czy później się dowiem. - zakończył Chris.
Zaczęłam drżeć i podkuliłam zdrowszą nogę pod siebie. W moim gardle zaczęła tworzyć się gula, a do oczu napłynęły łzy.
- Tęsknie za nim. - szepnęłam ledwie słyszalnie. - Tak cholernie mocno. 
Mój brat położył dłoń na moim udzie i lekko go ścisnął.
- Powiesz mi co się wydarzyło? Boli mnie jak patrze na ciebie w takim stanie. - Chris wyglądał na wyraźnie zmartwionego - Sądziłem, że między wami wszystko w porządku.
- Mnie też się tak wydawało. - mruknęłam - Pokłóciliśmy się. To znaczy Katty powiedziała mi o paru ważnych kwestiach, o których zapomniał wspomnieć Justin. Wkurzyłam się i umówiłam się z nim, chcąc to wyjaśnić. Zrobił oczywiście problem, był znów oschły i niemiły, ale szczerze mówiąc miałam to totalnie gdzieś, bo sama miałam ochotę go zabić. Chciałam od niego wyjaśnień, ale nie chciał nic mówić. Pokłóciłam się z nim i chciałam odejść, ale on wtedy mnie złapał i pojechaliśmy za miasto. Tam opowiedział mi o wszystkim, ale było nerwowo. Był wkurwiony. Kolejny raz się posprzeczaliśmy i wtedy powiedziałam mu, co do niego czuję...- urwałam, by uspokoić drżący głos.
- A on nie ciągnął tematu, prawda? - dokończył za mnie Chris.
- Tak jakby. - wzruszyłam ramionami, spuszczając wzrok w dół.
- To takie typowe dla niego. - mruknął Chris.
- Mówisz jakbyś znał go już kilka lat. - warknęłam.
- Znam go wystarczająco długo, by stwierdzić co jest jego nawykiem. -Chris wzruszył ramionami, skręcając w ulicę prowadzącą pod szpital. - Chciałbym ci pomóc. 
- Nie. - pokręciłam głową. Nie chciałam jego pomocy. Nie chciałam niczyjej pomocy.
- Co 'nie'? - brat rzucił mi pytające spojrzenie.
- Chris, muszę sobie sama z tym poradzić. Daj mi spokój, proszę. - powiedziałam, a potem wysiadłam z samochodu, ponieważ znajdowaliśmy się pod głównym wejściem szpitala.
Po półgodzinnym oczekiwaniu, w końcu mnie przyjęto. Wyjaśniłam lekarzowi przyczynę mojej wizyty, a ten kazał położyć mi się na leżance. Gdy spojrzał na ranę na mojej nodze, zmarszczył brwi i zapytał.
- Kiedy to się stało? 
- Um.. Jakiś tydzień temu. - odparłam sucho.
- Słucham? - ton lekarza był nieco wyższy, niż to było konieczne - Od tygodnia pani funkcjonuje z taką raną? To nie odpowiedzialne. - stwierdził surowo.
Przewróciłam oczami i rzuciłam ostro.
- Niech pan się zajmie szyciem tego, okej? Nie potrzebuje pouczania. 
Lekarz posłał mi zimne spojrzenie i zajął się szyciem. Bolało jak cholera, ale ból który nosiłam w sercu, przewyższał wszystko. Po kilku uszczypliwych wymianach zdań z lekarzem i parunastu minutach bólu, wyszłam z sali zabiegowej. Na korytarzu czekał na mnie mój brat.
- Wracajmy, błagam. - jęknęłam, łapiąc się łokcia Chrisa.
Brat skinął głową i ruszyliśmy do wyjścia.

Minęło kilka dni od mojej wizyty w szpitalu i rozmowy z Chrisem. Zadzwoniłam do Vanessy i potwierdziłam chęć wyjazdu. Jej radość była nie do opisania. 
Mama wróciła do domu i mogłoby się wydawać, że wszystko wraca do normy. Może i wracało, ale nie w mojej głowie oraz sercu. Chodziłam do szkoły, co rano zakładając na twarz idealny uśmiech i przybierając na te kilka godzin silną postawę. Wracając do domu, nie byłam silna ani trochę. W czwartek zdałam na prawo jazdy, ale jakoś szczególnie nie miałam ochoty na świętowanie. Poszłam z dziewczynami na jednego drinka i zmyłam się do domu.
W ciągu tego tygodnia, podczas wyjścia z Trish na spacer, zobaczyłam z daleka samochód Justina, a później jego, kierującego się do jakiejś knajpy. Przez chwilę chciałam za nim pobiec, znaleźć go i rzucić mu się w ramiona, na nowo zaciągając się jego zapachem i napawając się jego obecnością. Oczywiście w porę się powstrzymałam, choć moje serce wręcz błagało mnie o rzucenie zdrowego rozsądku w kąt. 
W piątek, po powrocie ze szkoły mama wesoło zawołała.
- Sophie, skarbie. Zabieram cię dziś na obiecane zakupy. Możemy już wyjść? 
- Um, co dopiero wróciłam do domu, ale jasne. Daj mi chwile, tylko się przebiorę. 
Wyszłam spokojnie na górę, otwierając szafę. Sportowy i luźny out fit, zamieniłam na kolorową spódnicę do kostek i czarny tanktop wiązany w supeł z przodu, dodając do tego zestawu długi wisior przypominający indiański talizman oraz białą torebkę Zeszłam na dół, gdzie czekała mama i ubrałam na stopy brązowe, skórzane botki na stabilnym obcasie. 
- Możemy iść. - mruknęłam i wyszłam z domu. 
Na zewnątrz panował cudowny dzień. Słońce przyjemnie ogrzewało moją skórę, co powodowało uśmiech na mojej twarzy. Powoli czułam, że złe demony ostatnich dni słabną i kruszą się. Musiałam tylko odnaleźć w sobie choć trochę siły, której zaczęło mi prawdę mówiąc, brakować. 
Stanęłam koło samochodu i czekałam, aż mama wyjdzie z domu. Gdy to zrobiła, posłała mi ten swój uśmiech, przez który wyglądała jeszcze młodziej. Była taka piękna. Miała tyle radości i szczęścia w sobie. Zastanawiałam się skąd bierze na to wszystko siły. 
Mama otworzyła samochód i od razu zapytała.
- Może ty chcesz poprowadzić? 
- Um, niekoniecznie. - zmarszczyłam brwi i usiadłam na miejscu pasażera. 
Mama usiadła obok mnie i włożyła kluczyki do stacyjki, pytając.
- To gdzie jedziemy najpierw? 
- Może pierwsze obskoczymy sklepy w centrum handlowym? W jednym widziałam ostatnio cudowne buty. - powiedziałam entuzjastycznym głosem. 
Rozluźniłam się, będąc w towarzystwie mamy. Była moją przyjaciółką i jak nikt potrafiła poprawić mi humor. Wiedziała czego potrzebuje i jak mi pomóc, w końcu była moją matką. 

Z mamą obeszłyśmy każdy możliwy sklep w centrum, po czym nie tracąc sił, udałyśmy się do butików na rynku. Tam zazwyczaj mogłam znaleźć wspaniałe spodnie, spódnice oraz marynarki, ale także oryginalne t-shirty oraz dodatki. Uwielbiałam te sklepy. 
Popołudnie było wręcz cudowne. Rozmawiałyśmy z mamą na różne tematy, w między czasie chodząc od sklepu do sklepu. Kupiłam pare ciuchów, podobnie jak mama. Miałam po niej miłość do butów, dlatego kupiłam ich dwie pary - szpilki w kolorze nude oraz czarne botki z klamrami na bokach. 
- Kończymy na dzisiaj? - głos mojej mamy był lekki i rozluźniony.
- Zdecydowanie. Nogi mi odpadają. - zaśmiałam się, chowając portfel do torebki.
- W takim razie, chodźmy tam na kawę. - mama wskazała gestem głowy na mały ogródek kawiarni. 
Kiwnęłam głową i ruszyłyśmy spokojnym krokiem w stronę kawiarenki, rozmawiając o nowo zakupionych rzeczach. Gdy wchodziłyśmy do ogródka kawiarni, usłyszałam znajomy śmiech. I zanim zdążyłam się obrócić, wpadłam na czyjąś klatkę. Ale nie musiałam podnosić wzroku, by wiedzieć, kim był ten człowiek. Zapach, który otulił moje ciało był mi tak bardzo znajomy. To Justin. Ogarnął mnie wewnętrzny paraliż, ale zmusiłam się do zrobienia kroku w tył. Wtedy mój wzrok napotkał wzrok Justina. Przez ułamek sekundy wydawało mi się, że cieszy się na mój widok. Ale właśnie wtedy zza jego pleców wyszła przepiękna, szczupła blondynka o pełnych ustach oraz błękitnych oczach i wszystko szlag trafił. Była czarująca, a ja miałam wrażenie, że nawet się do niej nie umywam. Popatrzyłam na ich oboje i byłam pewna, że byli sobie bliscy. Sposób w jaki Justin położył dłoń na jej lędźwiach i jej wzrok skupiony na nim, dawały mi pewność, że nie znają się od wczoraj. Moja dolna warga zaczeła niebezpiecznie drżeć, a dłonie pokryły się potem. Moje serce pękło w tej chwili na miliard kawałków. 
Piękna blodnynka spojrzała na mnie pytająco, a ja tylko bąknęłam przeprosiny i wyminęłam ich oboje, chcąc jak najszybciej zapomnieć o zaistniałej sytuacji. Mama szła za mną pewnym krokiem, a kiedy zbliżyłyśmy się do stolika, zapytała, kładąc torby na wolnym wiklinowym fotelu.
- Znasz tego człowieka? 
- Nie. - skłamałam szybko, licząc, że mama odpuści. Nie miałam siły na tłumaczenie.
Rzeczywiście to zrobiła, chociaż posłała mi nieufne spojrzenie. Zignorowałam go i chwyciłam za kartę. Zdecydowałam się na latte, natomiast mama wzięła dla siebie zwykłą dużą białą kawę. Skierowałam swoją twarz w strone słońca, biorąc głęboki oddech. To co działo się w mojej głowie i duszy, rozrywało moje wnętrze.
- Więc kochanie, co z twoim wyjazdem? - z rozmyślań wyrwała mnie mama.
Spojrzałam na nią i westchnęłam. 
- Prawdopodobnie wyjadę zaraz po zakończeniu roku szkolego. Wtedy Vanessa kończy tourne. 
- Ile trwałby wyjazd? - wydawało mi się, że mama zaczyna robić swoje małe przesłuchanie.
- Około miesiąca. - odparłam, zakładając nogę na nogę. 
- Skarbie, bardzo się cieszę, że możesz się rozwijać. - na twarzy mamy pojawił się szczery i ciepły uśmiech. - Ty też, prawda?
Wygięłam usta w krzywym uśmiechu i zaczęłam.
- Wiesz mamo, to trochę ciężkie. Oczywiście, że się cieszę, w końcu spełniam swoje marzenia. Ale trochę się obawiam, sama nie wiem czego. 
- Dziecko, o czym ty mówisz? Czego ty sie boisz? - czemu to wszystkich tak zaskakiwało? Rany.
- Nie musisz mi prawić kazania, Chris już to zrobił. - rzuciłam, patrząc na mamę. - To nie o to chodzi. Teraz jak na to patrzę, to chyba będzie dobra odskocznia. 
- Odskocznia od czego? - Mandy przechyliła głowę, będąc wyraźnie zaintresowaną.
- Od tego wszystkiego. Jestem już tym wszystkim trochę zmęczona. - westchnęłam, a po chwili odebrałam od kelnerki swoją kawę. 
- Tym wszystkim, czyli czym? - mama ewidentnie nie chciała odpuścić.
Zagryzłam wargę i zaczęłam bawić się skrawkiem topu.
- Problemami. Martwiłam się o Katty, o Chrisa, bo był chodzącym kłębkiem nerwów, podczas pobytu tak w szpitalu, próbowałam się porozumieć z pewną osobą ...
- Kim? 
- Mamo ... - jęknęłam.
- Sophie. - mama spojrzała na mnie wymownie, a ton jej głosu przyprawiał mnie o dreszcze.
- Och, w porządku. - przewróciłam oczami - Poznałam kogoś. I chyba nawet poczułam do niego coś więcej, ale on tego nie odwzajemnia. Spędziłam z nim mnóstwo cudownych i mniej przyjemnych chwil, ale wszystkie były niesamowite. On jest inny niż reszta, ale to tylko powoduje, że chcę go bardziej. - powiedziałam cicho, gryząc wargę.
- To był tamten chłopak na którego wpadłaś, prawda? - słysząc pytanie, od razu podniosłam głowę w górę.
- Skąd ty ...
- Skarbie, jestem twoją matką. - mama posłała mi ciepły uśmiech - Widziałam jak na siebie zareagowaliście, jak na niego spojrzałaś, no i zauważyłam jak zachowujesz się odkąd go kilka minut temu spotkałaś. 
Wpatrywałam się w mamę, nie wiedząc co mam jej powiedzieć. Miała racje. Zawsze kiedy znajdowałam się w pobliżu Justina wszystko we mnie zaczynało jakoś mocniej, lepiej działać. Pragnęłam go cholernie mocno i wiedziałam, że to mnie kiedyś zgubi. A kolejną rzeczą było to, że moje serce zaczynało pękać na myśl, że koło niego jest inna kobieta.

Krwawiłam każdego dnia coraz bardziej. Upływały kolejne dni, a ja czułam się, jakby minęły lata. Starałam się jakoś poradzić sobie z faktem, że Justin ma obok siebie inną, piękną kobietę, ale to nie było możliwe. 
Po powrocie ze szkoły, kładłam się na łóżku i walczyłam ze łzami oraz ogromną chęcią zakopania się pod kołdrą. Z reguły przegrywałam. 
Kat z Trish przychodziły do mnie i próbowały wytłumaczyć, że czas najwyższy wziąć się w garść i dać sobie spokój z tym chłopakiem. I mimo ich wielkich starań, nie mogłam przezwyciężyć bólu i rozpaczy, które na dobre we mnie zamieszkały. 
Unikałam Chrisa, nie chcąć mu pokazać w jakim tak naprawdę jestem stanie. Moje przyjaciółki wychodziły z siebie, starając się jakoś mnie rozweselić, ale wszystkie ich próby kończyły się fiaskiem, ponieważ nie próbowałam się nawet z nimi współpracować.
Którejś nocy z kolei śnił mi się ten sam sen. Znajdowałam się po środku sali tanecznej. Skierowana byłam twarzą do luster i drążka, a w tle brzmiała jakaś wesoła piosenka. Chciałam się ruszyć, ale nie potrafiłam, wszystko we mnie odmówiło mi współpracy. Nagle piosenka zmieniła się w smutną, wręcz tragiczną melodię, a w drzwiach do sali stanął Justin, wesoły i uśmiechnięty. Po chwili oczy mu pociemniały, a u boku pojawiła się ta sama blondynka. Zaczęła się okropnie śmiać i obejmować Justina, w czasie gdy on wpartywał się we mnie. Z moim ran zaczęła płynąć krew, a z oczu toczyły się łzy. Próbowałam krzyczeć, prosić, jakkolwiek się odezwać, ale poza staniem w miejscu, nie byłam w stanie zrobić czegokolwiek innego. I wtedy poczułam silny ból w klatce piersiowej, który był nie do wytrzymania. 
Obudziłam się z krzykiem i intensywnie falującą klatką piersiową. Z trudem łapałam oddech i cała drżałam. Kolejne dni w odizolowaniu od Justina były dla mnie jak powolna śmierć. Ten człowiek nawet nie był mój, działał mi na nerwy, ale dzień bez niego był jak rok bez deszczu. 
Gdy próbowałam jakkolwiek się uspokoić, do pokoju wpadł Chris.
- Młoda, wszystko gra? Znów krzyczałaś. 
- Tak, wszystko w porządku. - wydyszałam, przecierając dłonią twarz.
- To tak dalej być nie może. - warknął Chirs.
- Co? - zapytałam zdezorienotwana.
- To co się z tobą dzieje. Nie śpisz, mało jesz, nie rozmawiasz z nikim. Martwie się o ciebie i przysięgam na wszystko, że jeszcze chwila i szlag mnie trafi.
- Chris, jest dobrze. Wyluzuj. - poprosiłam, odzyskując pełną świadomość.
- Słucham? Mam się wyluzować? - zaśmiał się sztucznie Chris - Ten człowiek cię do tego doprowadził, to on jest temu winien i poniesie tego konsekwencje. 
- NIE! - krzyknęłam, będąc prawie przekonaną, iż Chris nie żartuje. - Zostaw go. Mój stan, to wyłącznie moja zasługa. Nie jego. Daj mu spokój. - każde z tych słów było mi ciężko wypowiedzieć. 
Zacisnęłam dłonie na prześcieradle i obserwowałam jak Chris zbliża się do mojego łóżka, a potem przysiada na jego skraju.
- Posłuchaj Sophie. Jesteś moją jedyną siostrą i gdy przyszłaś na świat, przysiągłem sobie, że nigdy nie pozwolę cię skrzywidzić. I mam zamiar wywiązać się z tej obietnicy, rozumiesz?
- Przestań. - szepnęłam odwracając wzrok i zwijając się lekko w kłębek.
- Nie ma mowy. - mruknał Chris, po czym pogłaskał mnie po głowie i wyszedł z pokoju, zostawiając mnie w ciszy i rozkojarzeniu.

Justin's POV
- A pamiętasz nasz wspólny wyjazd na narty? I to jak uczyłeś mnie jeździć na desce, a ja prawie złamałam rękę? Fajny był ten wyjazd. - powiedziała entuzjastycznie Carmen.
- Taa, pamiętam. Nieźle się wtedy uśmiałem. - odpowiedziałem monotonnie, upijając łyk białej kawy i posyłając mojej towarzyszcze rozbawione spojrzenie.
Odkąd Carmen wróciła do miasta, spotykaliśmy się prawie codziennie. Spędzaliśmy wspólnie czas, wychodząc na miasto czy na imprezy wraz z chłopakami. Czasami miałem wrażenie, że Cam robi wszystko, by znów się do mnie zbliżyć, co wcale mi nie przeszkadzało. 
Ale gdy przychodziły wieczory, moje myśli zmierzały w kierunku Sophie i tego co robi lub gdzie jest. Byłem na rozdrożu moich uczuć. Z jednej strony Carmen była dla mnie kiedyś kimś ważnym i mam do niej pewien sentyment, ale z drugiej strony była Sophie, ze swoją delikatną naturą, dobrym, choć porywczym sercem, pięknym uśmiechem i czarem, który nosiła w sobie. Była dla mnie tak dobra i opanowana, jak nikt potrafiła mnie wkurwić, ale również uspokić i wywołać uśmiech na mojej twarzy. Zaczynała być dla mnie kimś cholernie ważnym, ale gdy to wszystko się wydarzyło i zniknęła z mojego życia, wszystko jakby się we mnie zablokowało. Chciałem do niej zadzwonić, porozmawiać z nią, ale za każdym razem gdy brałem telefon do ręki, oblatywał mnie jakiś dziwny strach. Tak, ja Justin Bieber bałem się zadzwonić do jakiejś laski. I to właśnie było coś, czego nie potrafiłem przezwyciężyć.
- Musimy to kiedyś powtórzyć. - zaśmiała się i położyła dłoń na moim ramieniu, a jej blond włosy lekko zasłoniły jej twarz. - Zbieramy się? Mam dziś jeszcze spotkanie.
- Tak, jasne. - rzuciłem i dopiłem kawę do końca, po czym wyciągnąłem banknot z portfela i położyłem go na stoliku. 
Pozwoliłem Carmen pozbierać swoje rzeczy i przejść przede mną. Wychodząc z kawiarnii, Cam powiedziała coś o ciuchach, a ja zaczałem się śmiać. I wtedy poczułem jak ktoś na mnie wpada. Już miałem krzyknąć, by osoba uważała jak chodzi, ale ujrzałem przed sobą zakłopotaną i lekko przestraszoną Sophie. Jej lekko pofalowane włosy okalały jej okrągłą twarz, a prominie słońca ogrzewały jej nieskazitelną skórę. Wyglądała jak anioł w kruczoczarnych włosach. Spotkałem ją poraz pierwszy od tamtego dnia, gdy powiedziała mi o swoich uczuciach i naprawdę się ucieszyłem na jej widok. Gdy chciałem się do niej odezwać, u mojego boku pojawiła się Cam, a Sophie wyminęła nas szybko, z bólem i swego rodzaju strachem wymalowanym na twarzy. Przez moje ciało przeszedł nieprzyjemny dreszcz, gdy uświadomiłem sobie, że tak dawno z nią nie rozmawiałem.
- Chryste, co za dziewczyna. - Carmen rzuciła z pogardą w głosie, a ja zacisnąłem ręce w pięści, ponieważ nie chciałem by ktokolwiek tak odnosił się o Sophie.
- Nic się nie stało. - pokręciłem głową i ruszyłem do samochodu.

Około północy do mojego pokoju wszedł Mike. 
- Samochód gotowy. Nowy silnik i system są nie do złamania. Frank i David się spisali. 
- Świetnie. To kiedy przetestuje moje cacko? - zapytałem, zamykając szufladę, w której trzymałem dokumenty.
- Dzisiaj o 2. Kontakty się odezwały i mamy do załatwienia parę spraw, a gang Roodney'a ma ochotę dostać od nas w dupe. Wciąż usilnie próbuje pokazać, że ma lepszych techników od nas. 
- Stary, głupi Roodney. - zadrwiłem - Okej, będę na dole po pierwszej. A teraz wyjdź stąd, chce się przygotować. 
Mike kiwnął głową i z rozbawieniem wymalowanym na twarzy wyszedł z pokoju, zamykając za sobą drzwi.
Tak jak powiedziałem, po 1 zszedłem na dół. Wszyscy byli w kuchni i z tego co usłyszałem, omawiali plan na dzisiaj.
- Ignac i Luke zajmą się kontaktami i dogadaniem dnia przesyłki. Brad i ja pogadamy z Barneyem i Tysonem na temat ostatnich wydarzeń. Prawdopodobine do nich również odezwał się Ryan. A ty Bieber - Mike zwrócił się do mnie - zajmiesz się tym, co robisz najlepiej. I bez żadnych numerów, jasne? Nie jedziemy tam kogoś załatwić. Mamy inny cel. 
- Tak, tak. Słyszę to prawie zawsze. - mruknąłem, przewracając oczami. 
- Tylko mówię. - rzucił Mike i ruszył po kurtkę. 
- Zbieramy się. - powiedział zdecydowanie Brad, chwytając za kluczyki i wychodząc z domu.
Zakładając czarną skórzaną kurtkę opuściłem dom i podszedłem do mojego wozu, który stał na podjeździe, czekając na mnie. Widać było zmiany w jego wyglądzie. Bardziej opływowy kształt, obniżone zawieszenie, a nowy system był już gotowy do działania. Uśmiechnąłem się z zadowoleniem i wsiadłem na miejsce kierowcy. W środku pachniało adrenaliną, warsztatem i paliwem. Cudowna mieszanka. Odpaliłem silnik, a w moich uszach zabrzmiał jego ryk, który był dla mnie najpiękniejszą muzyką. 
Gdy wszyscy wyruszyliśmy spod domu, rozluźniłem się. Droga na obrzeża Stratford nie zajęła nam długo. Na miejscu czekało już większość gangów i mnóstwo dziewczyn, czyli normalna sceneria dla wyścigu. 
Podjechaliśmy pod magazyn i wysiedliśmy każdy ze swojego samochodu.
- No i są nasze zguby. - zaśmiał się Tyson, podczas gdy dwie latynoski przylepiały się do niego.
- Cześć. - powitał go Brad i przybił piątkę. 
Gdy opuściłem auto, w ciągu kilku sekund przy mpom boku pojawiło się kilka naprawdę dobrych sztuk. Każda z nich była cholernie seksowna, do tego stopnia ze mialem ochote zabrac je do mojego łóżka. 
Przywitałem się w wszystkimi sprzyjającymi nam osobami i odpaliłem papierosa, oczekując na pojawienie się Roodney'a. Nie upłynęło dużo czasu, gdy nadjechał Roodney ze swoimi przydupasami. Uśmiechnąłem się pod nosem i wyrzucając peta, mruknąłem.
- Czas zacząć zabawę. 
Posłałem chłopakom dumne spojrzenie i wsiadłem do wozu, rozpoczynając to, co kochałem najbardziej.

Po skończonym wyścigu odesłałem Roodneya do domu, wcześniej miażdząc mu twarz, ponieważ próbował się ze mną kłócić. Wtedy, gdy wkraczałem w ten świat, przechodziłem w ciemniejsze rejony mojego "ja" i nie panowałem nad swoimi emocjami. Ale w tym świecie to było konieczne.
Brad był wyraźnie zaniepokojony i byłem prawie pewien,że to co usłyszał od Barneya i Tysona nie było niczym dobrym. Luke razem z  Ignacem wszystko sprawnie załatwili, co było nie lada wyzwaniem, ponieważ dzisiejszej nocy na torze panował cholerny zgiełk. 
Kiedy mieliśmy wracać, poczułem wokół swoich bioder obejmujące mnie dłonie. Obróciłem się szybko i zobaczyłem przed sobą Carmen.
- Co ty tu kurwa robisz? - wrzasnąłem.
Tutaj nikt poza chłopakami nie miał prawa przychodzić, a szczególnie takie osoby jak Carmen. To nie było miejsce dla niej, dla nikogo spoza tego świata.
- Przyszłam do ciebie. - wymruczała słodko. Za słodko.
- Po co? Nie przyłaź tu. - warknąłem, odsuwając się od niej. 
- Justin, uspokój się. - Carmen położyła dłoń na moim ramieniu.
- Przychodzisz do takiego miejsca, sama, bez zapowiedzi i sądzisz, że będę spokojny? Zwariowałaś. - mruknąłem, strzepując jej dłoń ze swojego ramienia. - Idź stąd.
- Nie. - zaprotestowała Carmen, patrząc na mnie znacząco.
- Słyszałaś co powiedziałem? Idź stąd. - wysyczałem przez zęby i  obróciłem się na pięcie.
- Ale Justin! - krzyknęła za mną blondynka.
- Prosiłem o coś i liczę na to, że wykonasz moje polecenie. 
Carmen przekroczyła granicę. Nigdy nie pozwalałem jej na wizyty tutaj. To nie zmieniło się nawet po jej odejściu. Wyścigi to zbyt niebezpieczne miejsce.
- Podwieźć cię, czy sama wrócisz? - zapytałem nonszalancko, wsiadając do samochodu. 
Carmen spojrzała na mnie zaskoczona i chyba urażona. 
- Okej. To cześć. - pożegnałem się z nią i ruszyłem w stronę w domu, starając się przywrócić poprzedni stan umysłu i wyrzucić z głowy ciemniejszą wersję mnie. Przynajmniej na tę chwilę.

Każdego dnia załatwiałem sprawy związane z przemytem, o którym rozmawiał Ignac na ostatnich wyścigach. Wszyscy mieliśmy cholernie dużo roboty, a czasu było mało. Jedyne co powstrzymywało mnie od rzucenia tym w cholerę była niemała suma, którą Terencio zechciał nam odpalić. 
Próbowałem trochę odizolować się od Carmen, co nie było zbyt trudne, ponieważ miała jakiś wyjazd i nie było jej w mieście, przez kilka dni. Czesto myślałem o Sophie. Ignac o nią pytał, a ja tak naprawdę nie potrafiłem mu odpowiedzieć. Kilka razy widziałem Katty, która niechętnie opowiadała mi o Soph. Zazwyczaj były to wymijające odpowiedzi, co w ogóle mnie nie zadowalało. 
- Słuchaj Bieber. - wysyczała Katty- Jeśli tak bardzo obchodzi cię co u Sophie, to dlaczego sam nie sprawdzisz? 
- Sam nie wiem. - wzruszyłem ramionami, mrużąc oczy pod wpływem promieni słońca.
- Więc daj jej do cholery święty spokój i nie pytaj o nią. Zrobisz nam wszystkim przysługę. - syknęła Hamilton i kiwając głową odeszła.
Miałem mętlik w głowie, nie wiedząc co tak naprawdę chcę robić. Czułem do niej naprawdę sporo, ale nie wiedziałem, czy potrafiłbym ją pokochać. A może już to zrobiłem?
Gdy w czwartek siedziałem nad opracowaniem dobrego planu przemytu, usłyszałem najpierw huk, a potem jakieś krzyki na dole. Zanim zdążyłem zejść i zobaczyć co się dzieje, do mojego pokoju wpadł wkurwiony Chris.
- Ty. - syknął - ty ją kurwa chcesz zniszczyć. 
- Co? O czym ty pieprzysz Lorens? - zapytałem, biorąc krok do tyłu, ale Chris sprawnie przycisnął mnie do ściany.
- O czym? Raczej o kim. Mam ci pokazać jej zdjęcie, żebyś sobie przypomniał kogo potraktowałeś jak jedną z wielu twoich dziwek? 
- Wytłumacz mi do jasnej cholery o co ci chodzi! - krzyknąłem, odpychając go i będąc gotowym do ataku.
- Spędzałeś z nią każdą chwilę, bawiłeś się nią, sądząc że będzie kolejną naiwną? To ty jesteś naiwny, Bieber. Sophie nie jest taka jak inne i ma swoje uczucia, które ty sprawnie unicestwiasz. Ale wiesz? - Lorens przechylił głowę w bok, sztucznie się uśmiechając - Bardzo dobrze, że wyjeżdża. Może w końcu się z ciebie wyleczy.
- Poczekaj. Co? Gdzie wyjeżdża? - nie, nie, nie. Ona nie mogła wyjechać.
- Na Brodway. Z dala od ciebie, bogu dzięki. - syknął.
Mój świat zatrzymał się na ułamek sekundy. Sophie miała wyjechać, a ja siedziałem na tyłku jak ostatni kretyn. Wtedy to poczułem. Świadomość tego, że nie będzie jej choćby w tym mieście, w którym żyje doprowadzała mnie do szału. 
Nie czekając dłużej, wybiegłem z domu ubierając w pośpiechu kurtkę i szukając kluczyków.
Miałem tylko jeden kierunek - dom Sophie. Chciałem ją zobaczyć, poczuć jej bliskość. Im bliżej byłem, tym bardziej utwierdzałem się w przekonaniu, że jest dla mnie ważna, o ile nie najważniejsza. Wiedziałem już, czego chcę. 

Sophie's POV

W czwartek wieczorem mama poszła na spotkanie z przyjaciółkami, tak jak to miała w zwyczaju, a Chris gdzieś pojechał. By nie zostać samej, zadzwoniłam po Trish. Nie chciałam być sama. Ciężko to znosiłam. Nie poznawałam samej siebie, ale wiedziałam że byłam o krok od wpadnięcia w najgłębszy dół. 
Trish przyszła po 20 z filmem i butelką różowego wina. Jej towarzystwo zawsze było dla mnie pomocą. Usiadłyśmy w moim pokoju i zaczęłyśmy rozmawiać. Przyjaciółka próbowała z całych sił postawić mnie na nogi i przywrócić mi siłę. Ale ja sama musiałam to zrobić. Musiałam popracować nad sobą. 
Około 22 ktoś zadzwonił do drzwi. Ponieważ byłam zmęczona i odeszły mi siły na cokolwiek Trish poszła sprawdzić kto to. Nagle usłyszałam jakieś odgłosy, a potem krzyk Trish.
- Nie możesz tu tak po prostu sobie przychodzić jak do siebie!
- Owszem, kurwa, mogę! - w domu rozległ się głos Justina. I zanim zdążyłam zakodować co się dzieje, do pokoju wszedł bezceremonialnie mój piękny, cudowny, wkurwiony Justin. Na jego widok moje serce szybciej zaczęło bić.
- Sophie, czy to ... - przerwał Justin, wpatrując się we mnie. 
Prawdopodobnie nie wyglądałam najlepiej w piżamie, związanych włosach i z podkrążonymi oczami, w których krył się smutek.
- Co ty tu robisz? - wydukałam, cała się trzęsąc.
- Sophie, wszystko okej? - Justin zaczął powoli się do mnie zbliżać, po czym wyciągnął do mnie dłoń. 
Odsunęłam się od niego, wiedząc, że nie byłabym w stanie znieść jego dotyku. 
- Czego chcesz? - wyszeptałam, obejmując się.
- To prawda, że wyjeżdżasz? - głos Justina był łagodny i ciepły. Tęskniłam za nim
- Tak. - kiwnęłam głową i wbiłam w niego swój pusty wzrok.
- Sophie, pozwól mi się dotknąć. - wybłagał Justin, prawdopodobnie uświadamiając sobie mój stan.
Pokręciłam głową, odsuwając się od niego jeszcze bardziej. Mimo iż pragnęłam go jak nikogo innego, nie potrafiłam się przełamać.
- Sophie, proszę. - Justin zrobił niewielki krok w mą stronę.
Oczy zaszły mi łzami, a dłonie pokryły się potem. Moje ciało aż krzyczało, ponieważ chciało Justina coraz bardziej, ale umysł budował mur.
- Nie płacz, proszę cię. Nie płacz. - szepnął Justin.
Wtedy już nie mogłam. Puściło wszystko co siedziało we mnie od środka. Po moich polikach spływały łzy, a kolana zaczęły się uginać. 
Justin miał już gdzieś mój opór przed nim. Podszedł do mnie i obejmując moją twarz dłońmi, złożył na moich ustach pocałunek. Taki, jakiego jeszcze nigdy nie przeżyłam. Zachłysnęłam się powietrzem, ale nie oponowałam. To było to, o czym śniłam, czego potrzebowałam. 
Justin odsunął się lekko ode mnie i przykładając czoło do mojego, wpatrywał się przez chwilę w moją twarz, a po chwili szepnął najpiękniejsze słowa, jakiekolwiek mogłam usłyszeć.
- Kocham cię Sophie. Kocham cię.



MAMY KOLEJNY ROZDZIAŁ SKARBY. BARDZO WAS PRZEPRASZAM, ŻE TYLE CZEKALIŚCIE. I TAK UWAŻAM, ŻE TO JEDEN ZE SŁABSZYCH ROZDZIAŁÓW. BARDZO PRZEPRASZAM. JESTEŚCIE DLA MNIE MEGA WAŻNI I WASZA OPINIA RÓWNIEŻ, DLATEGO BARDZO WAS PROSZĘ - KOMENTUJCIE, JEŚLI WAM SIĘ PODOBAŁO LUB JEŚLI NIE. 
CHCIAŁABYM WIDZIEĆ, ŻE MAM DLA KOGO JESZCZE PISAĆ.
DZIĘKUJE WAM ZA WSZYSTKO, JESTEŚCIE CUDOWNI. 
A JEŚLI CHCECIE BYĆ INFORMOWANI, DODAWAJCIE POD TYM POSTEM KOMENTARZ Z NICKIEM NA TT.
wasza V.
Ps. Dziękuje za prawie 8.000 tysięcy wyświetleń. Jesteście niesamowici. Dziękuje kochani. Nie spodziewałam się. Dziękuje!