Menu

niedziela, 8 czerwca 2014

Rozdział 21

Po tym jak Justin i Sophie weszli do domu i przywitali się z chłopakami, oboje udali się na górę, do pokoju Justina. Chłopak gdy tylko przekroczył próg, pozbył się koszulki, rzucając ją na biurko.
- Pójdę się odświeżyć, a tymczasem czuj się jak u siebie. - mruknął Justin, chwytając za klamkę od drzwi prowadzących do łazienki.
- Obyłoby się bez tych uprzejmości. - zaśmiała się Sophie i kiwnąwszy głową, odprowadziła Justina wzrokiem za drzwi.
Kiedy została sama w pokoju, położyła swoją torbę na łóżku i zaczęła rozglądać się po pomieszczeniu, mimo że była tu już kilka razy. Mimo to, czuła że na nowo poznaje to miejsce, uczy się go i analizuje je. Było tak może dlatego, ponieważ ilekroć była w tym miejscu coś zawsze musiało się wydarzyć, a teraz przynajmniej ma kilka chwil do nadrobienia zaległości.
Na początku podeszła do komody, na której leżały pomięte banknoty, kluczyki od samochodu, perfumy i krem do rąk. Uśmiechnęła się pod nosem, uświadamiając sobie, że Justin musi dbać o swoje dłonie. To było zabawne.
Następnie spojrzała na graffiti, które zdobiło jedną ze ścian. Było bardzo oryginalne i kolorowe. Ciekawe kto je robił, zapytała w głowie samą siebie i postanowiła o to zapytać Justina gdy wyjdzie z łazienki.
Usłyszała jak w pomieszczeniu obok zaczyna płynąć woda, co oznaczało kilkanaście minut spokojnego podziwiania i odkrywania pokoju. 
Podchodząc do biurka jej spojrzenie padło na zdjęcie jego rodziny. Uśmiechnęła się na ten widok, ponieważ zdjęcie było rozkoszne i patrząc na nie, czuła ciepło w środku. Dwójka roześmianych dzieciaków i dwójka rodziców, którzy z takim samym uśmiechem patrzą w obiektyw. Cała ta scenka była tak normalna i przyjemna, że aż nie pasowała do charakteru Justina. 
Biorąc ramkę ze zdjęciem do rąk, Sophie poczuła potrzebę dowiedzenia się czegoś więcej na temat jego rodziny. Ta sprawa, wydawała się być dla niego ważna, przynajmniej takie odczucie miała Sophie. 
Nadal trzymając w rękach zdjęcie spojrzała na całego w rysunkach i naklejkach laptopa, a następnie na półki, na których leżały medale z zawodów hokejowych, kilka dyplomów i statuetek. Więc Justin ma też inne pasje poza robieniem tego co robi, dobrze wiedzieć. 
Sophie przeniosła wzrok na koszulkę hokejową z numerem 6 i nazwiskiem " BIEBER " u góry. 
Dopiero teraz doszło do Soph, jak nie wiele wie o Justinie. W gruncie rzeczy nie wiedziała o nim kompletnie nic. Westchnęła cicho i przejeżdżając palcami po blacie biurka, ruszyła w kierunku szerokiego balkonu. Z racji tego, że słońce dziś przyjemnie grzało, pozwoliła sobie na otworzenie przeszklonych drzwi balkonowych na oścież, by pozwolić gorącemu powietrzu wpaść do pokoju. 
Wychodząc na balkon, który mógłby być mini-tarasem, spojrzała ponownie na zdjęcie trzymane w rękach i uśmiechnęła się. Miło wiedzieć, że dla Justina liczy się więcej niż tylko wyścigi, przemyty i broń.
Oparłszy się o barierki, Sophie wystawiła twarz w kierunku słońca, mrużąc przy tym lekko oczy. To było dla niej tak bardzo przyjemne, od dawna tego potrzebowała. Chwili tylko dla siebie, gdzie chociaż przez moment mogła poczuć spokój, swobodę i radość. I to była właśnie ta chwila.
Gdy Sophie rozkoszowała się przyjemnym momentem poczuła na sobie czyjś wzrok. Odwracając się, jej spojrzenie padło na półnagiego Justina, stojącego w drzwiach i przecierającego mokre włosy beżowym ręcznikiem. Wpatrywał się w nią ze spokojem i błyskiem w oku, podziwiając to jak promienie słoneczne pieszczącą jej aksamitną skórę. 
Powoli podszedł do niej, pytając.
- Co robisz?
- Nic ciekawego. - odpowiedziała cicho, bawiąc się zdjęciem.
Justin zatrzymawszy się przed Sophie, spojrzał na to co trzyma w rękach dziewczyna i mimowolnie na jego twarzy pojawił się uśmiech. 
- Są dla ciebie ważni, prawda? - zapytała niezręcznie Sophie, chcąc upewnić się czy jej przypuszczenia były trafne.
- Jak cholera. - odparł szczerze chłopak.
Radość jaka pojawiła się w jego oczach była nie do opisania. Sophie poczuła ciepło spływające do jej serca i po raz kolejny tego dnia uśmiechnęła się szeroko. 
- Opowiedz mi coś o nich. - zaproponowała, pożerając chłopaka wzrokiem. 
Jego ciało było jeszcze pokryte kropelkami wody, przez co skóra błyszczała się w świetle słońca. Boże, jak to możliwe, że ktoś tak seksowny chodził po tym świecie bezkarnie? No może nie zupełnie bezkarnie, ale to nie o ten sposób karania jej chodziło. Tak czy inaczej, Sophie patrząc na Justina zapominała o bożym świecie, a to mogło być dla niej naprawdę zgubne. Ale cieszyła się, że wreszcie go ma, że w końcu może spędzić z nim choć trochę normalnych chwil.
- Jasne, ale najpierw się ubiorę. - zaśmiał się Justin i wrócił do pokoju, gdzie podchodząc do szafy wyciągnął z niej czyste bokserki, czarne, luźne spodenki i duży biały t-shirt. 
Gdy wrócił z łazienki, Sophie siedziała na łóżku i przeglądała coś w swoim telefonie, a kiedy dobiegł do niej jego intensywny i przepiękny zapach, podniosła wzrok i odłożyła telefon na bok.
Justin obszedł łóżko dookoła i wszedł na nie, opierając plecy o zagłówek łóżka i wyciągając nogi przed siebie. Sophie odwróciła się w jego stronę i podwinęła nogi pod siebie, przyglądając się się chłopakowi, którego włosy były jeszcze wilgotne i zmierzwione, co przyprawiało ją o zawroty głowy. 
- Chodź tu. - odezwał się Justin, klepiąc miejsce obok siebie.
Na twarzy Sophie pojawił się delikatny rumieniec i niezręczny uśmiech. Zauważając to, Justin zaśmiał się pod nosem i łapiąc Soph za rękę, pociągnął ją do siebie. Obejmując ją ramieniem, odebrał od niej zdjęcie, które trzymała w dłoni.
- Więc to jest Jazzy - wskazał na drobną, szeroko uśmiechniętą brązowowłosą dziewczynkę - a to Jaxon. - tutaj pokazał na małego blondynka, którego trzymał na rękach postawny mężczyzna.
- To mój tata, Jeremy. - wyjaśnił, a następnie gładząc palcem twarz uśmiechniętej kobiety, dodał. - A to moja mama, Pattie. Piękna, prawda? - zapytał, a w jego głosie można było usłyszeć delikatną fascynację.
- Jest przepiękna. Z resztą jak cała reszta twojej rodziny. - kiwnęła głową i oblizała wargi, poprawiając się lekko. - Ile Jazzy i Jaxon mają lat? 
- Jazmyn sześć, a Jaxon cztery. 
- Są uroczy. - stwierdziła Soph, przyglądając im się uważniej.  - Gdzie mieszkają? 
- Na obrzeżach miasta. - odparł spokojnie Justin, patrząc z ukosa na Sophie.
- Chciałabym ich kiedyś poznać. - mruknęła Sophie, patrząc niepewnie na Justina.
Chłopak uśmiechnął się smutno i popatrzył za okno. Zauważając nagłą zmianę nastroju Justina, Sophie zapytała.
- Co się stało? Powiedziałam coś złego? 
- Nie, wręcz przeciwnie. - spojrzał jej w oczy, kiwając lekko głową.
- To w czym rzecz? - Sophie nie odpuszczała, wiedziała już, że jedynym sposobem na wyciągnięcie czegokolwiek z Justina jest nie poddawanie się w dążeniu do uzyskania odpowiedzi.
Justin wziął głęboki oddech i zamykając na moment oczy odpowiedział.
- Sam dawno ich nie widziałem. - w jego głosie można było usłyszeć pewien rodzaj udręki.
Sophie zmarszczyła brwi, przez co na jej czole pojawiła się niewielka, ale za to urocza zmarszczka. Złapała chłopaka za dłoń i ponownie zadała pytanie.
- Dlaczego?
- Ze względu na ich bezpieczeństwo. To co się teraz dzieje, nie jest dobre i nie sprzyja ich wizytom. Razem z ojcem podjęliśmy taką decyzję.
- Wiedzą w co się bawisz?
- Oczywiście. Jestem przecież ich synem. - westchnął, po czym dodał. - Z resztą moja rodzina od pokoleń ma powiązania z światem mafii.
- Więc dlaczego to nie od nich nauczyłeś się tego wszystkiego? - zapytała Sophie, gestykulując wolną dłonią.
- A który rodzic chce, żeby jego dziecko żyło takim życiem? Oboje próbowali mnie chronić w każdy możliwy sposób, ale ja nigdy nie chciałem słuchać. Już ci kiedyś wspominałem, że nigdy nie sądziłem, że dołączę do jakiegoś gangu, związanego z wyścigami. Na początku byłem przekonany że to tylko zabawa. Przyglądając się temu czym zajmowali się moi wujkowie, dziadek i ojciec chciałem być tacy jak oni i mieć władze nad miastem, ale z biegiem lat, pozycja mafii w tym mieście wygasła. To gangi zaczęły się liczyć, to one przejęły panowanie nad Stratford. - wyjaśnił, patrząc na ścianę, gdzie wisiała jego koszulka hokejowa.
- Mogę wyjść na idiotkę, ale czym różni się gang od mafii? Myślałam, że to to samo. - Soph zaśmiała się niezręcznie, mimo iż wiedziała, że to nie jest ani trochę zabawny temat.
Justin spojrzał na brązowooką brunetkę i uśmiechnął się w zrozumieniu, po czym przeczesując palcami włosy, zaczął.
- Obie grupy są zorganizowanymi grupami przestępczymi, ale to już pewnie wiesz. - zaśmiał się, kontynuując - Mafia to grupa ludzi o cholernie dużych wpływach, powiązanych z osobami na różnych szczeblach władzy, policją, biznesmenami. Nigdy nie brudzą za bardzo swoich rąk, każdy ich ruch jest przemyślany i pewny, nie martwią się  o konsekwencje, bo mają tylu ludzi w garści, że są praktycznie nietykalni. Poza tym mają taką siłę, że organy ścigania boją się zaczynać z nimi wojny, bo to oczywiste, że mafia ZAWSZE wygrywa. Rozumiesz? - zapytał, analizując w głowie to co powiedział.
- Mhm. - Sophie kiwnęła głową i cierpliwie czekała na kolejne słowa Justina.
- Świetnie. - uśmiechnął się - Gang natomiast to grupa z własną hierarchią, zasadami i kulturą. W takich grupach określone osoby mają czasami przydzielone odmienne zadania. Tutaj główną bronią są groźby i morderstwa. To brudna robota, bardziej ordynarna i brutalna. W strukturze mafijnej ludzie mają swego rodzaju klasę i zabójstwa, mimo iż brutalne, są często wykonywane bardzo "czysto".
- Nie rozumiem kilku rzeczy ... - zaczęła Soph.
- Hm?
- Skoro twoja rodzina od dawna żyje w świecie mafii, dlaczego nie chciałeś kontynuować tradycji? - Sophie odsunęła się od Justina, by móc siąść i na niego swobodnie spojrzeć.
- Ponieważ jak już mówiłem, rodzice chcieli mnie chronić przed okrucieństwem uczestniczenia w tym życiu. A ponieważ mafia nie była już tak wpływowa jak kilkanaście lat wstecz, wróciliśmy do Stratford i rozpoczęliśmy nowe życie. Wtedy właśnie, mój kuzyn pokazał mi świat gangów i wszystko się zaczęło. - wyjaśnił Justin, przekręcając się lekko w bok. - Poza tym, ojciec wraz z wujkami podjęli decyzje o zawieszeniu działalności mafii. Zostały kontakty, czasem wykonują jakieś zlecenia, transakcje itp, ale na dzień dzisiejszy mafia mojego ojca działa biernie. 
- Skoro jesteś synem członka mafii musisz być pożądany na "rynku". - zaśmiała się Sophie, przyswajając wszystkie informacje jakie dostała od Justina.
- Zgadza się. Przypuszczam, że między innymi dlatego Ryan nie może przeboleć mojego odejścia. Dzięki mnie miał pozycje i kontakty, ale gdy odszedłem pozostał praktycznie z niczym i łapał się każdego możliwego gówna. I dlatego wylądował w więzieniu. - rzucił Justin, po czym dodał - Brad nigdy nie patrzył na to, czy poprzez moją rodzinę, może uruchomić kontakty i pomóc swojemu gangowi. To moi ludzie. - na twarzy chłopaka pojawił się szeroki uśmiech, co wzbudziło u Sophie radość. 
Uwielbiała patrzeć na wesołego i rozluźnionego Justina, a ponieważ był to rzadki moment, czerpała z tej chwili jak najwięcej. Założyła kosmyk włosów za ucho i oblizała swoje wargi, przybliżając się do Justina. Siadając na nim okrakiem, spojrzała mu w oczy i mruknęła.
- Tęskniłam za tobą. Cholernie mocno. 
- Wiem mała. - złapał jej dłonie i splótł ich palce, pociągając ją nieco niżej, tak że pochylała się nad nim. - Następnym razem nie pozwolę ci ot tak odejść. 
Sophie spojrzała na niego i przechylając lekko głowę zapytała poważnie.
- Myślałam, że nie dopuścisz do następnego razu. 
- Bo nie chcę dopuścić. - odpowiedział, a chwilę później jego usta spotkały usta Sophie. 
Usiadł, kładąc dłonie na policzkach Sophie. Ona natomiast zarzuciła mu ręce na ramiona i wplotła palce w jego włosy, lekko za nie pociągając, wydając z siebie cichy pomruk. Justin uśmiechnął się przez pocałunek, chwilę później pociągając lekko za dolną wargę Sophie.
Nagle w pokoju rozległ się dźwięk telefonu Justina, jednak chłopak nic sobie z tego nie zrobił. Nadal trzymał Sophie w ramionach i nie odrywał ust od niej.
- Justin, twój telefon. - wymruczała Soph pomiędzy pocałunkami.
- Pieprzyć to. - odparł, przewracając ich na łóżko, tak, że dziewczyna leżała pod nim.
Wisząc nad Sophie, Justin położył jedną dłoń na jej boku, a drugą oparł o zagłówek łóżka. Wykorzystując okazje, że Soph po raz kolejny jęknęła mu do ust, Bieber wdarł się językiem do środka, rozpoczynając małą walkę o dominacje z językiem Sophie. W pokoju było słychać ich pomruki, gdy telefon znów zaczął dzwonić. Gdy w końcu zadzwonił trzeci raz, Justin oderwał się niechętnie od Sophie, warcząc.
- Kurwa.
Zszedł z łóżka z pełnym niezadowoleniem na twarzy. Sophie zaśmiała się cicho i położyła się w poprzek łóżka, przeciągając się leniwie i obserwując chłopaka.
- Czego? - wysapał do słuchawki. 
Gdy głos po drugiej stronie się odezwał, jego mina momentalnie stężała, a mięśnie ciała napięły się, uwydatniając każdy muskuł. Zauważając tę nagłą zmianę nastroju Justina, Sophie postanowiła wycofać się i nie przeszkadzać mu w rozmowie. Postanowiła sobie, że będzie jak najmniej uczestniczyć w rozmowach na temat tego, czym zajmuje się Justin, a ten telefon najwyraźniej dotyczył właśnie tych spraw. Dlatego też Soph zeszła z łóżka i pokazując Justinowi, że idzie na dół, opuściła pokój.
Wchodząc do kuchni, Soph przywitała Mike'a i Brada siedzących przy wysepce.
- Cześć chłopaki. Jak tam? - była wesoła i rozluźniona, co dało się wyczuć.
- Wszystko gra mała. - uśmiechnął się Mike - Dawno cię tu nie było. - stwierdził, mierząc ją wzrokiem.
- To prawda. - Sophie kiwnęła głową, zagryzając wargę i lekko odwzajemniając uśmiech.
- Napijesz się czegoś? - zapytał Mike, podnosząc się ze stołka.
- Uh, chętnie. - kiwnęła głową.
- Woda, cola, sok? A może piwo? 
- Postawię na wodę. - zaśmiała się melodyjnie, odbierając butelkę zimnej wody od chłopaka.
Wymieniając kilka zdań, Sophie postanowiła pójść na taras i poleniuchować chwilę na leżakach, ale jak się okazało, po tym jak Mike wyciągnął z lodówki trzy butelki piwa, prawdopodobnie dla siebie, Brada i Luke'a, który krzątał się po domu, cała trójka również ruszyła za Sophie.
Gdy każdy z nich zajął leżak, wszyscy wydali z siebie ciche i głębokie westchnienie zadowolenia, a po chwili zaczęli rozmawiać o najróżniejszych sprawach, poczynając od pogody, a kończąc na ostatnim meczu drużyny Toronto FC.
Sophie przysłuchiwała się niektórym rozmowom i czasem podśmiewała się pod nosem, słysząc jak chłopaki przekrzykują się nawzajem. Przymknęła oczy i odwróciła głowę w kierunku słońca, próbując złapać choć trochę promieni słońca. Było jej tak cholernie przyjemnie, że pomyślała że mogłaby tu przeleżeć całe życie. Popijąc wodę, uśmiechała się delikatnie, relaksując się na leżaku. Nie przeszkadzały jej nawet kłótnie i krzyki chłopaków, swoją drogą uważała, że to nawet śmieszne. Czasem wtrąciła coś do ich rozmów, wywołując zazwyczaj uśmiech na twarzach chłopców. 
W pewnym momencie Sophie poczuła na swoim ramieniu czyjąś dłoń, a zaraz potem ktoś pocałował ją w sam czubek głowy. Wygięła kąciki ust w geście zadowolenia, ponieważ był to nie kto inny jak Justin. 
- Cześć. - mruknął cicho, siadając na tym samym leżaku co Sophie.
- Hej. - odpowiedziała cicho, przesuwając się nieco, by zrobić mu miejsce.
W ostateczności to Justin siedział oparty o miękkie oparcie leżaka, a między jego nogami siedziała Sophie, opierając się o jego tors. 
- Co jest Bieber? - zapytał Brad, mierząc chłopaka wzrokiem odkąd wyszedł na zewnątrz.
To zaskakujące jak dobrze znał mowę jego ciała. Doskonale wiedział kiedy coś się dzieje, kiedy coś trapi Justina i kiedy należy o to zapytać. To tylko świadczyło o silnej więzi i bliskości jaka łączyła wszystkich mieszkańców tego domu.
- Porozmawiamy o tym później. - rzucił Justin, sprawnie ucinając temat. 
Zdawał sobie sprawę, że Sophie nie jest osobą, która może słuchać o pewnych aspektach jego życia. Nie chciał obarczać ją zbyt wieloma problemami, choć wiedział, że prędzej czy później, Sophie mimowolnie będzie dowiadywać się o jego kłopotach, ponieważ chciał, by uczestniczyła w jego pogmatwanym życiu.
- Jasne. - kiwnął Brad, zwracając się do Luke'a i prosząc go, by zamówił coś do jedzenia.
Normalnie Luke by zaprotestował i zaczął się wykłócać, ale z racji tego, że był cholernie głodny, nie odmówił i wręcz przeciwnie, pobiegł do telefonu. Z resztą, Luke uwielbiał jeść i jak nikt inny wiedział gdzie w mieście podają najlepszą chińszczyznę, pizzę i steki. 
- Gdzie jest Ignac? - zapytała Sophie, odwracając się lekko do Justina.
- Pojechał za miasto porozmawiać z naszym znajomym. - powiedział chłopak, a Sophie nie zadała już ani jednego pytania, ponieważ domyśliła się o jakiego znajomego i o jaką rozmowę chodzi.
Gdy wszyscy zaczęli ponownie rozmawiać i śmiać się na zmianę, rozległ się dźwięk dzwonka telefonu Sophie. Dziewczyna wstała niechętnie z leżaka i podeszła do stolika, gdzie wcześniej zostawiła komórkę. Spojrzała na wyświetlacz i okazało się, że to jej mama.
- Tak mamo? - odebrała Sophie.
- Sophie, gdzie ty się podziewasz? Tata przyjechał do domu i wypadałoby, żebyś przyszła się przywitać. - na sam dźwięk słowa "tata", żołądek Sophie nieprzyjemnie się skurczył. 
- Przepraszam, jestem ze znajomymi. - odpowiedziała cicho, w głębi duszy będąc przerażona faktem, iż jej ojciec wrócił. Usiadła na stołku zaraz obok drzwi tarasowych, by przez drżące nogi się nie przewrócić. 
- Więc zbieraj się i wracaj do domu skarbie. - poprosiła jej mama i chwilę potem się rozłączyła.
Sophie spojrzała na telefon i westchnęła ciężko. Wiedziała, że znów będzie musieć udawać szczęśliwą z powodu powrotu ojca, mimo tego, ze było zupełnie inaczej do cholery.
Dziewczyna podniosła wzrok i spojrzała na czwórkę już chłopców, wylegujących się na leżakach i śmiejących się donośnie. Ogarnął ją smutek, ponieważ tutaj, w zasadzie obcym jej domu czuła się bezpieczniej niż we własnym, kiedy jej ojciec się pojawiał. Chciała tu zostać i mieć pewność, że nic jej sie nie stanie. Wiedziała, że Justin postarałby się o to w stu procentach. Kochała go i czuła w sercu, że tak właśnie by było. 
- Wszystko gra? - zapytał Justin, gdy wróciła do chłopców.
- Tak. - skłamała, wysilając sie jednak na uśmiech.
- Kto dzwonił? - Justin wyczuł, że coś trapi Sophie, mimo, że powiedziała że tak nie jest.
- Mama. Muszę wracać. - westchnęła, nachylając się nad chłopakiem, by pocałować do na pożegnanie.
- Na pewno wszystko dobrze? - spytał Justin, będąc milimetry od jej ust.
Sophie kiwnęła ponuro głową, nie chcąc zdradzić co czuje w środku. Gdyby powiedziała Justinowi, że jej ojciec wrócił, chłopak wpadłby w nerwy, a nie potrzebowała ani nie chciała tego. Wystarczyło, że to ona wręcz krzyczała ze strachu w środku.
- Odezwę się wieczorem Justin. - powiedziała spokojnie, patrząc mu w oczy
Gdy pocałowała Justina, łzy napłynęły jej do oczu, bo za moment miała zostać znów zupełnie sama i stracić to poczucie bezpieczeństwa, które czuła będąc z nim. 
- Cześć chłopcy, do zobaczenia. - pożegnała się z resztą i ruszyła w stronę wnętrza domu, ponieważ musiała wrócić po swoją torebkę do pokoju Justina. 
Gdy była już gotowa, założyła okulary na nos i włożyła słuchawki do uszu, ruszając w kierunku swojego domu, mimo tego, że z całych sił pragnęła uciec jak najdalej. Nie chciała tam wracać, nie teraz kiedy był tam jej ojciec.

Sophie's POV
Całą drogę powrotną do domu czułam w środku, że coś się wydarzy, chociaż w zasadzie zawsze to czułam kiedy tata wracał do miasta. Było mi słabo na myśl o tym, że miałam się z nim znów skonfrontować i modliłam się w duchu, bym nie została sama z ojcem. Chris miał zacząć w tym tygodniu ostatnie zaliczenia na uczelni i zacząć rzadziej bywać w domu, a mama złapała jakiś projekt i często pracowała do późna poza domem. Więc prawdopodobieństwo iż zostanę sam na sam z tatą było cholernie duże. 
Gdy stałam przed drzwiami swojego domu, wyciągnęłam klucze i otworzyłam je drżącymi rękoma, przeżywając w środku najgorsze męki.
W przedpokoju zdjęłam buty i weszłam w głąb domu, słysząc jakieś rozmowy w kuchni. Biorąc głęboki oddech, weszłam do pomieszczenia z lekkim uśmiechem na twarzy.
- Cześć. - powitałam mamę, Chrisa i rzecz jasna, tatę.
- Sophie, skarbie. - ojciec podniósł się z krzesła barowego, które stało przy wysepce i podszedł do mnie, otwierając ramiona.
- Cześć tato. - ojciec zamknął mnie w niedźwiedzim uścisku, a ja objęłam go niepewnie i słabo, cała drżąc.
- Jak się masz? - zapytał, gdy już uwolnił mnie z objęć.
- W porządku, a ty tato? - zapytałam z grzeczności. - Jak było na delegacji?
- Tak jak zwykle, same nudy. - zaśmiał sie, a ja wiedziałam, że było to kłamstwem. On nigdy nie nudzi się na delegacjach.
- Szkoda. - westchnęłam i spojrzałam na Chrisa, który przyglądał mi się odkąd weszłam do kuchni. Chyba wyczuł moje zdenerwowanie, ponieważ dostrzegłam w jego oczach troskę i chyba delikatny smutek.
- Jesteś głodna? - zapytała mama - Obiad jest w zasadzie gotowy.
- Jasne. - kiwnęłam głową, po czym dodałam. - Odniosę torebkę i umyję ręce. Zaraz wracam.
Po tych słowach prawie biegiem ruszyłam do swojego pokoju. Gdy się w nim znalazłam, rzuciłam torbę w kąt i opadłam na łóżko, próbując opanować strach. Nie wiem skąd miałam tyle siły, by udawać i nie rozsypać się na kawałki. 
Po opuszczeniu pokoju miałam na sobie dresy i luźną koszulkę. Poszłam umyć ręce, a następnie wróciłam do kuchni, gdzie już czekali na mnie rodzice, Chris oraz ciepły posiłek.
Dzisiaj mama postawiła na pieczonego łososia, puree ziemniaczane i sos szpinakowy, czyli ulubione danie moje i taty. To jedna z niewielu rzeczy jaka nas łączyła - miłość do jedzenia.
- Siadaj Sophie, zaraz wystygnie. - pospieszyła mnie mama.
- Więc Chris, jak ci idzie na uczelni? - zagadał tata, gdy rozpoczęliśmy posiłek.
- Całkiem w porządku, mam teraz egzaminy końcowe. - poinformował go Chris, przeżuwając kawałek ryby. - Po obiedzie idę do Derecka kuć. 
- Dobrze, jestem dumny, że tak poważnie podchodzisz do studiów.
- Dzięki tato. - uśmiechnął się Chris, kiwając głową i nabierając na widelec trochę puree.
- Chris, mogę cię podrzucić bo jadę do klientki. Dostałam zlecenie na urządzenie wnętrza jej domu, który jest przeogromny. - ekscytowała się mama.
Ale kiedy usłyszałam, że mama i Chris wychodzą z domu włosy na głowie stanęły mi dęba. Byłam przerażona wizją zostania samej z ojcem, jasna cholera. Przełknęłam kęs łososia i upiłam kilka łyków chłodnej wody. Musiałam się uspokoić, w przeciwnym razie z nerwów zwróciłabym wszystko co przed chwilą zjadłam.
Po skończonym posiłku udałam się do pokoju, pragnąc zakopać się w łóżku i nagle stać się niewidzialna. Oczywiście nie było to możliwe, ale zawsze warto próbować. 
Chciałam napisać do Justina o wszystkim co się dzieje, o tym jak cholernie przerażona jestem, ale wiedziałam, że to nie będzie dobrym krokiem. Miał swoje sprawy i problemy na głowie, co więcej sam zmagał się z niektórymi, więc nie chciałam go bardziej obarczać.
Postanowiłam poczytać jakąś książkę, by choć na chwilę zatopić myśli w czymś innym. Po kilkunastu minutach, rozległo się pukanie do drzwi, a potem ujrzałam głowę mamy.
- Skarbie, jadę trochę popracować. Wieczorem jedziemy z tatą do znajomych na kolację, więc jeśli chcesz możesz dziś nocować u Trish czy Katty. 
- Dzięki mamo. Bawcie się dobrze. - powiedziałam, mając nadzieję, że umiejętnie powstrzymywałam drżący głos.
- Dziękujemy kochanie. Gdybyś była głodna, zrobiłam dziś zakupy także lodówka jest pełna. No, to do zobaczenia skarnie. - uśmiechnęła się mama, po czym wysłała mi całusa.
- Cześć mamo. - odpowiedziałam i również wysłałam jej całusa, wracając do książki.
Gdy tylko usłyszałam zamykanie się drzwi wejściowych, poczułam jakby ktoś złapał mnie za szyję i ograniczył dostęp tlenu. Odłożyłam na bok książkę i wyszłam na balkon, by zapalić. Miałam nadzieję, że choć w taki sposób moje nerwy choć trochę opadną. 
Kiedyś nie robiłabym sobie nic z tego, że tata jest w domu. Pokazywałabym swoją silną stronę, nie pozwoliłabym sobie na załamania, ale ostatnie zdarzenia sprawiły, że czułam się osłabiona i przerażona. Prawdopodobnie było tak za każdym razem kiedy ojciec przyjeżdżał, ale myślę, że wcześniej miałam w sobie jeszcze wolę walki, której teraz zaczyna mi brakować. Przynajmniej na tę chwilę.
Spojrzałam na resztkę papierosa i biorąc ostatnie pociągnięcie, wyrzuciłam peta przez balkon. Weszłam do pokoju i położyłam się do łóżka, wkładając słuchawki do uszu. Wybrałam z playlisty kawałek Cher Lloyd o tytule " Sirens". Każde słowo, które wyśpiewywała Cher było idealnie trafione, piękne i przejmujące. Wsłuchując się w jej głos, zasnęłam na kilka godzin. Obudziłam się około 19, zaplątana w słuchawki i rozkopana, ponieważ było mi okropnie gorąco.
Poczułam burczenie w brzuchu, więc postanowiłam zejść na dół i zrobić sobie kolację. Gdy wyszłam z pokoju, w domu słychać było włączony telewizor. W takim razie tata musiał oglądać telewizję. Zeszłam do kuchni i wyciągałam chleb oraz dodatki do kanapek, kiedy usłyszałam wołanie.
- Sophie? Pozwól tu. - ton ojca był tak cholernie oziębły, że przeszedł mnie nieprzyjemny dreszcz.
Przełykając ślinę, ruszyłam w kierunku pokoju dziennego, gdzie przebywał tata. Siedział na kanapie, a przed nim stała otwarta butelka whiskey i pełna szklanka trunku.
- Słucham? - zapytałam pewnym i stanowczym tonem.
- Jestem w domu od kilku godzin, a ty nie raczyłaś ze mną porozmawiać dłużej niż kilka sekund. 
- Bo nie mamy chyba o czym rozmawiać, tato. - odparłam, zaciskając piąstkę z nerwów.
- Wbrew przeciwnie Sophie. - ton jego głosu karcił mnie. - Gdzie byłaś po szkole? - zapytał, patrząc na mnie zimnym spojrzeniem.
- U znajomych, mówiłam mamie. - patrząc na niego, zastanawiałam się do czego zmierza ta rozmowa.
- Nie kłam. Wiem, że się z kimś spotykasz. 
- Że co? - prawie krzyknęłam. Skąd on do cholery wie o takich rzeczach.
- No właśnie. Świat jest mały kochanie. - uśmiechnął się zbyt sztucznie.
- O co ci chodzi? - zignorowałam fakt, że powiedział do mnie "kochanie".
- Kim ten chłopak jest? 
- Moim znajomym, do cholery. Czego ty chcesz? 
- Jeżeli przyjeżdżam do domu, twoim zakichanym obowiązkiem jest czekanie na mnie, a nie szlajanie się po mieście z jakimś chłopczykiem, rozumiesz? - ojciec wstał z kanapy, a ja mogłam dostrzec, że wypił już kilka szklanek whiskey.
- Skąd miałam wiedzieć, że wracasz? Nigdy nie podajesz dokładnej daty i pojawiasz się znikąd. Więc nie wymagaj ode mnie niemożliwego i odczep się od moich znajomości. - przybrałam teraz ostry i lekko podniesiony ton.
- Nie Sophie, jakiś przydupas nie będzie ważniejszy od twojego ojca. Masz się pojawiać wtedy kiedy tego od ciebie oczekuje i spełniać moje polecenia. I nigdy więcej nie podnoś na mnie głosu. - kiwał palcem przed moim nosem, a w jego oczach zbierała się złość.
- Nie jestem twoją służką, żeby spełniać twoje widzi mi się. Mam osiemnaście lat i mogę chodzić z kim chce, gdzie chce i kiedy chce, a ty nie masz prawa dyktować mi warunków. - syknęłam.
- Nie tak cię wychowałem Sophie. - odparł oschle.
- Może dlatego, że w ogóle mnie nie wychowywałeś. - warknęłam i natychmiast pożałowałam swoich słów. 
Zdążyłam ujrzeć furię w oczach ojca, a chwilę później poczułam na policzku silne uderzenie, a potem kolejne i kolejne. Próbowałam się bronić, ale jego uścisk i ciosy były tak mocne, że nie potrafiłam użyć resztek zimnej krwi i czy sił, jakie we mnie tkwiły. Krzyczałam, by przestał, by ktoś mi pomógł, ale na nic się to zdało. Ojciec bił gdzie popadło, warcząc przy tym okropne wyzwiska, jakieś słowa o tym, że nie mam prawa się mu sprzeciwiać, że kim ja jestem, że jestem jego własnością i może ze mną robić co chce. 
Czułam w ustach już metaliczny smak krwi, a łzy które toczyły się z moich oczu spływały na świeże rany i nieprzyjemnie przez to piekły. Błagałam w myślach Boga, by ktokolwiek mi pomógł, by odpuścił mi tego cierpienia, żeby to się już skończyło. 
Czułam od ojca intensywny zapach alkoholu, przez co było mi nie dobrze. Odpychałam go rękami, chcąc uciec, ale zanim zdążyłam się ruszyć on wymierzał już następny cios, następny i następny. Czułam jak wszystko we mnie pulsuje i boli. Kiedy kolejny raz miałam zacząć błagać o pomoc, ojciec zachwiał się i wtedy właśnie nadarzyła się idealna okazja do ucieczki. Zbierając w sobie ostatnie resztki sił, wstałam i odepchnęłam ojca, przez co opadł na fotel. Rzuciłam się do ucieczki, łapiąc po drodze kluczyki od samochodu oraz buty. Wybiegłam przed dom gdzie stał mój samochód. Otworzyłam go i wsiadłam, a gdy odwróciłam się ojciec stał w drzwiach domu, zdyszany i z pomiętą koszulą. 
Nie mam pojęcia jak udało mi się zapalić samochód i wyjechać spod domu, ale gdy tylko to zrobiłam, zalałam się nową falą łez. Wszystko mnie bolało, krew była wszędzie i zabarwiła moje ubrania. Jechałam przed siebie, mimo że mało co widziałam przez łzy. 
Chciałam zniknąć. Chciałam uciec. Chciałam zginąć.





Kochani, jest kolejny rozdział.
I mam do was ogromną prośbę. Jeśli czytacie, zostawcie komentarz. Nawet króciutki, byle by był. To ogromnie motywuje do pracy. Dziękuje wam, jesteście cudowni.
Wasza V.

6 komentarzy:

  1. omg <3 Kocham to ff <3
    Już nie mg doczekać się następnego :D
    Justin i Sophie są tacy uroczy :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Jezu Sophie jedź do Justina!!! OMFG <3333 kooocham to opowiadanie i kocham ciebie za to ze je piszesz. Czekam na następny. Mam nadzieje ze pojawi sie szybko :) <3333333 jezuuu jaram się jak Rzym w 64 ;P kovham!!!! <3 pozdrawiam Ola :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Świetny rozdział! nie mogę się doczekać kolejnego :)

    OdpowiedzUsuń
  4. cudowny blog. z niecierpliwoscia czekam na nastepny rozdzial!! tt @hejkarusso

    OdpowiedzUsuń