Menu

środa, 7 sierpnia 2013

Rozdział 6, cz.2

Mój brat w jednej chwili stał się blady jak ściana. Zacisnął szczękę i przełknął ślinę.
- Chris? – naciskałam.
- Kur… Nic o co mogłabyś się martwić. – warknął.
- Jak to nic? Widziałam, jak Justin dawał Ci sporo forsy… Po co?
- Nie powinnaś się tym interesować.- syknął Chris.
- Że co proszę? Chris, do cholery jestem Twoją siostrą i mam prawo wiedzieć! – wykrzyknęłam.
- Daj mi spokój, nie interesuj się. – Chris w jednej chwili z kochającego brata przemienił się w wściekłego i wrednego człowieka.
- Świetnie, myślałam, że jednak mówisz mi wszystko. Ale cóż, skoro nie Ty mi powiesz, to sama sobie poradzę i dowiem się o co chodziło. – rzuciłam obrażona.
- Dobrze Ci radze : nie mieszaj się do tego. – odpowiedział Chris.
Spojrzałam na niego sama nie wiem jak. Czy z wściekłością w oczach, czy może raczej z żalem, a może smutkiem. Chyba ze wszystkim po trochę. Zabolało mnie, że mój brat mnie tak potraktował. Chris nie odezwał się już ani słowem tylko wyszedł z samochodu i skierował się do wnętrza domu. Uderzyłam wściekła w kierownice i zamknęłam oczy, marszcząc brwi i odchylając głowę na zagłówek siedzenia. Co za popieprzona sytuacja. Ale to nic dziwnego. Każda dotychczasowa sytuacja związana z Justinem, jak najbardziej była popieprzona. Wzięłam kilka głębokich oddechów i wyszłam z auta, zamykając go odruchowo. Skierowałam się do kuchni, pozbierałam wszystkie prezenty i zaniosłam je do swojego pokoju. Poukładałam wszystko w szafkach i opadłam ciężko na łóżko. Wzięłam do ręki stary telefon i przełożyłam kartę SIM i pamięci do nowego IPhone’a. Uśmiech nie schodził mi z twarzy. Ponieważ miałam wcześniej do czynienia z tym telefonem, w mgnieniu oka załapałam co gdzie jest. Po jakimś  czasie, kiedy wszystko zdiagnozowałam, postanowiłam przeglądnąć smsy od znajomych. Większość z nich to były smsy o treści : „Sto lat J” lub „Spełnienia marzeń Sophie”, ale niektórzy wysilili się na dłuższe wiadomości. To było baaaardzo miłe z ich strony. Nawet nie spodziewałam się tylu życzeń. Gdy odpisałam na smsy, spakowałam swoją torbę treningową, przebrałam się w luźne dresy i założyłam na nogi bordowe Vansy. Wzięłam torbę i wyszłam z pokoju, mijając  na schodach mamę. Spojrzała na mnie z troską i rzuciła.
- Nawet w urodziny nie odpuścisz?
Popatrzyłam jej w oczy i zagryzłam wargę, uśmiechając się.
- Nie.
Mama pokręciła głową i westchnęła tylko, ruszając ponownie na górę. Wyszłam z domu, włożyłam słuchawki do uszu i ruszyłam w stronę budynku, w którym trenowałam. Po niedługim czasie byłam już przed wejściem. Mój wzrok od razu skierował się na wielki plakat, wiszący na drzwiach już kilkanaście dni. Była na nim informacja, że za 2 tygodnie w naszym mieście odbędą się warsztaty z rewelacyjną trenerką tańca współczesnego, Vanessą Miller. Moim marzeniem było być na jej zajęciach, ale miejsca były już zarezerwowane kilkanaście miesięcy wcześniej, a te, które były jeszcze wolne od razu rozeszły się jak świeże bułeczki. Posmutniałam trochę i westchnęłam cicho. Pociągnęłam klamkę i weszłam do środka, podeszłam do recepcji i poprosiłam o klucz do sali. Pani Jones uśmiechnęła się do mnie szeroko i podała kluczyk. To poczciwa, starsza kobieta, która traktuje nas wszystkie jak własne dzieci lub wnuczęta. Weszłam na salę, rzuciłam torbę na podłogę, wyciągnęłam z niej płytę z piosenkami, ręcznik, wodę i zamienne buty. Kiedy byłam już gotowa, włączyłam muzykę i po chwili byłam już w swoim własnym świecie, który rozumiałam tylko ja. Wkładałam w ten taniec całe serce, pisałam na parkiecie swoją historię. W każdym ruchu można było odszukać moje emocje, to co działo się wewnątrz mnie. Kiedy uważałam, że któryś ruch nie był wystarczająco dobry, powtarzałam go dopóty, dopóki nie osiągnęłam wymarzonego celu. Z transu wyrwał mnie telefon. Podeszłam do torby i odebrałam komórkę. W słuchawce rozległ się ciężki, ale pewny głos Justina. Zaschło mi w gardle.
- Cześć Sophie. – zaczął Justin
- Cześć. – odpowiedziałam drżącym głosem. Usiadłam na podłodze i oparłam głowę o rozdygotaną dłoń.
-Masz urodziny . – jego ton był taki obojętny, taki drażniący.
-Ta… - wydusiłam z siebie, wpatrując się w jakiś punkt przede mną.
- Więc chciałem pożyczyć Ci wszystkiego najlepszego. – powiedział jakby to było najprostszą rzeczą na świecie.
Zmarszczyłam brwi, uświadamiając sobie, że dokładnie to samo mógłby zrobić dziś wieczorem. Przełykając ślinę odpowiedziałam grzecznie.
- Dziękuję Justin. Ale tak w zasadzie dlaczego teraz do mnie dzwonisz? Mógłbyś powiedzieć mi to samo, dziś, prosto w oczy. – wyrzuciłam z siebie, dopiero potem ogarniając co właśnie powiedziałam. Skąd u mnie ta nagła odwaga?
Po drugiej stronie zapadła cisza, chociaż połączenie trwało nadal. Po chwili Justin odezwał się, ale jego ton głosu nawet przez słuchawkę, przeszywał mnie dobitnie.
- Nie wiem czy dziś będę. Wybacz.
I w tym momencie poczułam cholerne ukłucie w brzuchu, bezradność i smutek zarazem. Nie. To nie tak miało być. Kiedy ja się nie odezwałam, Justin kontynuował.
- Więc dzwonię teraz, bo nie chce potem Cię rozczarować. – „ Kretynie, już mnie rozczarowałeś” pomyślałam bezgłośnie. Chłopak kontynuował – No i dlatego też, żeby Cię usłyszeć.
Słysząc to, prawie zakrztusiłam się powietrzem. Czy ja dobrze słyszę? Nie odzywał się do mnie od ostatniego zajścia i nagle chce mnie usłyszeć. Dobry Jezu, bo uwierzę. Ale tak czy siak, jakiś jeden, zabłąkany motyl w moim brzuchu zaczął radośnie poruszać swoimi skrzydłami. Wzięłam głęboki oddech i odparłam.
- Cóż, nadal liczę na to, że będziesz. W końcu to moje osiemnaste urodziny. – oblizałam nerwowo wargi.
- I dlatego zastanawiam się, dlaczego nie robisz tego w jakimś klu… - urwał ostatnie słowo, chyba właśnie odpowiadając sobie na swoje pytanie.
Westchnęłam ciężko nie chcąc myśleć o tamtym zdarzeniu.
- Coś jeszcze ? Bo jestem trochę zajęta. – dodałam pospiesznie.
- W zasadzie to nie. Miło było cię znów usłyszeć Sophie. Mam nadzieję, że do zobaczenia.
- Cześć. – pożegnałam się i już, już miałam się rozłączyć kiedy coś we mnie kazało mi jeszcze się odezwać. – Justin..
- Tak? – był równie zaskoczony co ja.
- Bądź, proszę. – złapałam się za czoło i zastanowiłam się po jaką cholerę ja go o coś proszę. Okej, podobał mi się, cholernie. No, ale której dziewczynie by się nie podobał? Był tak nie oczywiście przystojny i pociagający. Ale co z tego, skoro okazywał się potem dupkiem? Chryste, co on ze mną robił. Pomimo tego jaki był, coś we mnie cholernie go pragnęło, chciało poczuć przy sobie. Zamknęłam oczy i westchnęłam głęboko. Przecież nie chciałam go już znać, miałam go dosyć, zranił mnie, a mimo to, w momencie kiedy odebrałam ten pieprzony telefon coś się we mnie obudziło, coś co ścisnęło mnie za serce.
- Postaram się, skarbie. – po tych słowach się rozłączył, a ja natomiast rozpadłam się na miliardy małych cząsteczek. Chciałam słyszeć takie słowa do końca życia. Ostatnie słodkie słówko odbijało się echem w mojej głowie. Ale nie byłam głupia. Przecież on to robił celowo. Wiedział co zrobić, żeby mu uszło płazem poprzednie ‘’wykroczenie’’ i jak widać, udawało mu się. Przejechałam dłońmi po twarzy i wzięłam kilka głębokich, uspokajających wdechów. O co mu chodziło? Już nic nie rozumiałam. Wiedziałam, że już nici w mojego treningu, więc posprzątałam po sobie i poszłam się umyć. Tradycyjnie po każdym treningu, pot wręcz kapał z całego mojego ciała. Kiedy już wzięłam prysznic, założyłam na siebie świeżą bieliznę oraz koszulkę. Wysuszyłam włosy i uwiązałam go w wysokiego kucyka. Wyszłam z budynku i zaczerpnęłam świeżego powietrza, które powoli robiło się chłodne. Mimo ciepłych dni, wieczory bywały o wiele zimniejsze od reszty dnia. Spojrzałam na zegarek w telefonie i pokiwałam głową. Była 17. Miałam dwie godziny na przygotowanie się, czyli czas idealny. W domu byłam po niedługim czasie. Mama krzątała się po kuchni, Chris chyba zamknął się w pokoju, a ojca oczywiście nie było. Poszłam do pokoju i otworzyłam szafę. Chwilę się zastanawiałam, ale w końcu zdecydowałam się na jasne, dżinsowe rurki oraz kremowy, rozciągnięty i cienki sweter, przeplatany ciemną, grubszą nitką. Włosy delikatnie pofalowałam prostownicą, oczy podkreśliłam kredką i tuszem, a usta przejechałam błyszczykiem. Na nogi wsunęłam białe conversy, a na ramie założyłam brązową torebkę. Gdy wyszłam z domu była 18:30. Włożyłam słuchawki do uszu i z dziwnym spokojem ruszyłam w stronę domu, a raczej willi Ignaca, Mike’a, Luke’a i … Justina. W uszach rozbrzmiewał cichy, ale silny głos Lany Del Ray. Mruczała coś o kobiecie, która była niebezpieczna, nieuchwytna i pytała, czy chce żyć jak ona. Zacisnęłam powieki i zagryzłam wargę. Pokręciłam głową, chcąc się otrząsnąć. Cholera, właśnie zmierzam na swoją osiemnastkę, nie mogę się zasmucać. Wyciągnęłam iPhone’a z kieszeni i zmieniłam drastycznie repertuar. Aktualnie w słuchawkach brzmiała w skocznych rytmach Beyonce. Uśmiechnęłam się sama do siebie i zorientowałam się, że powoli zbliżam się do domu chłopaków. Mimo spokojniejszego już humoru, poczułam mało przyjemne ukłucie w żołądku. Spojrzałam na zegarek, który wskazywał na  18:50. Cóż, idealnie. Za kilka minut powinnam być już na miejscu. Aktualnie repertuar nieco się zmienił, bo tym razem do uszu śpiewał mi Justin Timberlake. Gdy zbliżałam się do miejsca imprezy coraz bardziej zaczęły intrygować mnie samochody i dźwięki dobiegające z tej, jakże nieprzyzwoicie ogromnej willi. Uniosłam brew do góry i przyspieszyłam. Światła już migotały, muzyka grała i było słychać wyraźnie rozmowy. Cholera, czy źle usłyszałam godzinę rozpoczęcia? Nie, to niemożliwe. Weszłam na podwórko i skierowałam się od razu do ogrodu. Nagle nie wiadomo skąd wyszła do mnie Trish, z uśmiechem na twarzy.
-Sophie! Jak dobrze, że jesteś! – uściskała mnie.
-Trudno, żebym opuściła swoją własną osiemnastką. – rzuciłam sucho. No, bo naprawdę.
Trish spojrzała na mnie spod rzęs i westchnęła.
- No tak, masz rację. – posłała mi niewinny uśmiech, a ja od razu się rozchmurzyłam.
- Przepraszam, ale czy ja się przypadkiem nie spóźniłam? Skąd tu tyle ludzi?
Przez twarz Trish przebiegł cień podejrzanego uśmiechu, ale nie odzywając się ani słowem, chwyciła mnie za rękę i ruszyła do ogrodu, tak jak to ja planowałam wcześniej. Gdy weszłyśmy, nagle rozległ się głośny i wesoły krzyk.
- Niespodzianka! Sto lat Sophie.

ZAMUROWAŁO MNIE. 

1 komentarz: