Rozejrzałam się po terenie i robiąc wielkie oczy
uświadomiłam sobie, że moje kochane przyjaciółki zaprosiły chyba z pół miasta.
Było tylu znajomych, których nie widziałam od lat. To było urocze i miłe z ich
strony, że pofatygowali się tutaj, na moje przyjęcie. Wszędzie były balony,
światła wesoło migotały, a na środku stołu stał ogromny tort, który wyglądał
przepysznie. Cały ogród był niesamowicie przystrojony. Odetchnęłam z ulgą kiedy
okazało się, że pasuję tu strojem. W kącikach oczu zebrały się łzy wzruszenia. Przeczesałam
ekipę wzorkiem i jak się okazało, po Justinie ani śladu. Westchnęłam smutno i
postanowiłam potem to przemyśleć.
Kiedy każdy podszedł do mnie i złożył mi życzenia,
podeszłam do Katty, Trish i Sue i zaczęłam.
- Taaaak, ‘’zapraszamy tylko kilku znajomych’’. No
skarby, niezłą walnęłyście mi ściemę. – rzuciłam, a kiedy zobaczyłam ich
przerażone miny dodała. – Ale wiecie co? Dziękuje wam, jesteście niesamowite. –
uśmiechnęłam się szeroko i ucałowałam dokładnie każdą z nich. Przed szereg
wybiła się Sue, w ręku trzymając butelkę wódki i kieliszek.
- No skarbie, czas na pierwszy legalny kieliszek! – krzyknęła
zachęcająco, a ja nie mogłam się nie roześmiać. Wzięłam od niej kieliszek i
przechyliłam go, szybko wypijając rozgrzewający płyn. I od tej pory zaczęłam
imprezę. Bawiłam się świetnie. Tańczyłam, śmiałam się, gadałam, paliłam, piłam
i wiedziałam, że lepiej być nie może. Chociaż chwila… Było by lepiej, gdyby Justin
też tu był. Co jakiś czas przypływała mi taka myśl, ale szybko ją odsuwałam,
chcąc bawić się jak najlepiej. To był niesamowity czas, czułam się najlepiej na
świecie. Niedługo po największej niespodziance pojawił się mój brat. Z
uśmiechem na twarzy podszedł do mnie i wziął od razu w ramiona. Naturalnie, nie
opierałam się, ale nadal nie zapomniałam o sytuacji sprzed paru godzin. Chris
odnalazł moje ucho i szepnął wprost do niego.
- Nie gniewaj się na mnie.
Odsunęłam się od niego i podniosłam dłoń sygnalizując,
żeby nie próbował kontynuować.
- Nie Chris, nie będziemy teraz o tym mówić. Bawmy się
dobrze, okej? – spojrzałam na niego z siostrzaną miłością i spokojem. Nie
potrafiłam się długo na niego gniewać. Przywitał się z resztą, znajomą jemu
towarzystwa, a Katty podeszła i wręczyła mu drinka. I w tym momencie coś
przykuło moją uwagę. Między nimi wytworzyła się dziwna, gorąca i ciężka
atmosfera . Patrzyli sobie intensywnie w oczy, a ja nie mogłam połapać się o co
chodzi. Mój brat i przyjaciółka razem? Co jest grane, halo? Chris posłał Kat
jeden z jego oszałamiających uśmiechów i spojrzeń, a ona po prostu się
rozpływała. Nie poznawałam Katty ani trochę. Gdzie podziała się ta, owiana
tajemnicą, lubiąca się bawić a na pewno nie zakochiwać, silna dziewczyna ? Rany,
to za dużo jak na jeden raz. Wypiłam swojego drinka desperacko do dna i
skinęłam na Ignaca, który bawił się w barmana by zrobił mi jeszcze jednego. On
w odpowiedzi szeroko się uśmiechnął. W polu widzenia kręcili się Mike, Luke,
którzy dopiero weszli na teren ich posiadłości. Mimo tego, że wyglądali na
zmęczonych od razu popędzili do mnie z życzeniami. Najpierw zaczął Mike.
- Wszystkiego dobrego Sophie. – uściskał mnie przyjaźnie,
po czym dodał. – Miło mi Cię znów widzieć.
Spojrzałam mu w oczy, odsuwając się od niego i
uśmiechnęłam się ciepło. Po chwili odpowiedziałam.
- Dziękuje. Ja również się cieszę, że Cię widzę. –
oblizałam wargi i wygięłam usta w uśmiech. Wymieniliśmy jeszcze kilka zdań, po
czym przepraszając, Mike odszedł w ustronne miejsce, by odebrać telefon.
Korzystając z okazji, Luke stanął przede mną i zaczął niepewnie.
-Spohie… - zająknął się. Widząc jak bardzo jest
zmieszany, położyłam dłoń na jego ramieniu i powiedziałam łagodnie.
- Luke, spokojnie. Nie gniewam się. – uśmiechnęłam się
pokrzepiająco.
- Oh, to wspaniale. Więc chciałem Ci życzyć wszystkiego
co najlepsze i żebyś wreszcie porozmawiała z
Bieberem, bo od tygodnia nie można z nim wytrzymać. – dodał wesoło.
A ja, gdy usłyszałam te słowa ani trochę nie byłam
wesoła. Jak to nie można było z nim wytrzymać? Nic nie rozumiem. Oblizałam
nerwowo wargi, postanawiając w duchu, że kiedy skończę z Lukiem rozmowę, udam
się na rozmowę sama z sobą.
-Dziękuje Luke. – wysiliłam się na te słowa, po czym Luke
się odezwał.
- Soph, tak się cieszę, że nie jesteś zła o tamtą sobotę.
To nie było na miejscu z mojej strony. Przepraszam. – w jego głosie wyraźnie
było słychać ulgę oraz skruchę.
- Jaką sobotę? Za co on Cię przeprasza? – nagle ni z tego,
ni z owego pojawiła się Kat, ze swoim wrodzonym radarem. Przeklęłam w głowie to
jej wyczucie chwili. A na domiar złego, Luke jak gdyby nigdy nic odparł.
- Za to, że w sobotę nieładnie się do niej odzywałem. No,
ale na litość boską. Spędziła z Biebsem pół nocy i nie chciało mi się wierzyć,
że do niczego nie doszło. To nie w jego stylu.
Z mojej twarzy odpłynęła cała krew. Kurwa. Nadszedł teraz
właśnie ten moment, w którym musze stawić czoło samej Katty Hamilton. Świetnie,
lepiej być nie mogło. Katty uniosła zaskoczona brew do góry i chwyciła mnie za
łokieć, mrucząc do Luke’a.
- Wybacz, ale muszę koniecznie porozmawiać z Sophie. –
posłała mu to spojrzenie, przez które każdy facet je z jej ręki. Gdy odeszłyśmy
w spokojniejsze miejsce Kat spojrzała na mnie z spiorunowała mnie wzrokiem.
Cholera, jest gorzej niż myślałam.
-Sophie Anastasio Lornes! Czy i kiedy w ogóle miałaś
zamiar mnie poinformować o tym co się stało?!
Jezu, o co tyle krzyku? Stanowczo zbyt nerwowo reaguje.
-Katty Rosalio Hamilton, uspokój się. Tak, miałam zamiar
Ci to powiedzieć nawet dzisiaj, ale jak widzisz coś pokrzyżowało mi plany. –
przewróciłam oczami i przeniosłam ciężar ciała na drugą nogę. Katty wywiercała
mi dziurę spojrzeniem. Wzięła głęboki oddech i rzuciła.
-Więc czekam. – widząc moją pytającą minę dodała z
rozdrażnieniem – Na wyjaśnienia, Einsteinie.
Przeczesałam włosy palcami i zaczęłam moją opowieść.
Starałam się podczas tych wyjaśnień być jak najbardziej opanowaną. Można
powiedzieć, że prawie mi to wyszło. Z chwili na chwilę widziałam jak mina i
nastawienie Katty diametralnie się zmienia. Z wściekłości na mnie przeszła na
troskę i przerażenie. Kiedy skończyłam, oczy Katty miały nieodgadniony wyraz.
Oblizałam wargi, a ona się odezwała z wyraźną złością w głosie.
- Jak ten skurwysyn się nazywa? Jak wygląda? Pamiętasz
cokolwiek? – zapytała gładząc mnie po ramieniu.
- Kat, nie mam pojęcia jak się nazywa. Wiem jedynie jak
wygląda. Ma ciemne włosy, jest nieco wyższy ode mnie i ma dwie niewielkie
blizny na twarzy. Ah, i takie przenikliwie błękitne oczy. – dodałam odkurzając
moje szare komórki.
Kat spojrzała na mnie wielkimi oczami i prawie
zachłysnęła się powietrzem słysząc opis chłopaka. Zmarszczyłam brwi i zapytałam
niepewnie.
-Katty, czy Ty go znasz?
A ona jedynie stała i wpatrywała się we mnie. Nerwowo
przestąpiłam z nogi na nogę, oczekując odpowiedzi.
- Cholera Katty, odezwij się ! – potrząsnęłam ją za
ramiona. Ona się wreszcie ocknęła i spojrzała na mnie. Po chwili ciszy
powiedziała.
- Tak mi się wydaje, że go znam… Ale nie mam pewności
Soph. – burknęła.
- Katty, kim on jest? To ważne! – błagałam ją.
Po chwili namysłu, powiedziała poddając się.
- Możliwe, że to Tim Creews. Ale Sophie, ja nie jestem
pewna. – dodała nerwowo.
Wzięłam głęboki oddech i powiedziałam, tuląc ją.
- Dziękuję Kat, spokojnie.
Uścisnęła mnie przyjaźnie i wróciłyśmy do towarzystwa.
Robiło się coraz później, więc niektórzy ludzie zbierali się do domu lub ich
zbierano, bo sami nie byli w stanie. W zasadzie została teraz najbliższa mi
ekipa. Ludzie, których znam lepiej. Luke i Ignac zabrali się za rozpalanie
ogniska. Ogromnego ogniska. Mimo późnej pory, nie czuliśmy zmęczenia, a Justina nadal nie było. Hm, nie tak to sobie
wyobrażałam. Przecież powiedział, że się postara… Cóż, przecież to nie mogło mi
popsuć tej nocy. Okej, dobra. Może trochę mogło. Gdy siedzieliśmy już przy
ognisku, rozejrzałam się po ludziach i zapytałam.
- Hej, a gdzie Meredith?
- Miała do obskoczenia jeszcze imprezę rodzinną, ale
zaraz powinna się zjawić. – powiedziała ciepło Sue i objęła mnie od tyłu,
podczas gdy ja siedziałam, a ona stała za mną. Oparła głowę o mój bark i
zaczęła się wpatrywać się w płomienie. Oblizałam wargę i mruknęłam.
- Dziękuję wam, za ten magiczny wieczór.
-To nie koniec skarbie. Noc się dopiero zaczęła. – uśmiechnęła
się ciepło i całując mnie w skroń pobiegła do Ignaca, który prosił by pomogła
mu w czymś.
Wszyscy siedzieli w parach. Sue z Ignacem, Trish z
Frankiem, Connie z Kennym, Nicole z Simonem i co najbardziej mnie zaskoczyło
Katty z moim własnym bratem ! Postanowiłam się z nimi rozmówić kiedy indziej.
Boże, jak oni się do siebie kleili. Kat była cała rozanielona ,a Chris sprawnie
zabawiał ją i rozśmieszał. Zazdrościłam im wszystkim, że mają kogoś takiego.
Może ja też bym miała gdybym postąpiła mniej nerwowo? Może było by zupełnie
inaczej? Schowałam twarz w dłoni, po czym odpaliłam papierosa. Nagle zza rogu
wyłoniła się szczupła sylwetka Meredith. Wstałam i popędziłam do niej, a ona od
razu się do mnie przytuliła. Nie widziałam jej bardzo dawno. Dziewczyna wesoło
się uśmiechała i złożyła mi życzenia prosto z serca. Kiedy już się od siebie
oderwałyśmy, cała reszta drużyny przyszła się przywitać z Meredith. I ona tak
samo jak ja, zdziwiła się na widok Katty i Chrisa idących za rękę. Od razu
spojrzała na mnie pytającym wzrokiem, a ja jedynie przewróciłam oczami w
odpowiedzi. Obie się roześmiałyśmy. Po chwili Meredith spoważniała i zaczęła.
- Chciałabym wam kogoś przedstawić. – powiedziała
spokojnie, a ja w głowie zapytałam ‘’ Kurwa, ty też?’’. Moja podświadomość się
obudziła i wyraźnie dała mi do zrozumienia, że ze mną chyba jest coś nie tak.
Westchnęłam ciężko i słuchałam dalej Meredith.
- Co prawda znamy się już dłuższy okres, ale teraz
postanowiłam wam go przedstawić. William, chodź do nas.
Zza rogu wyłonił się wysoki, dobrze zbudowany brunet, z
opadającymi włosami na czoło. Cholera, był przystojny. Spojrzałam na Meredith,
a ona uśmiechnęła się szeroko i wzruszyła ramionami. Ciekawe gdzie go wyrwała. William
przywitał się z każdym, po czym wszyscy ruszyliśmy do ogniska. Zgromadziliśmy
się wokół płomieni i rozmawialiśmy. Usadowiłam się w wiklinowym, wygodnym
fotelu. Dokładnie tym samym, na którym siedziałam w feralny piątek, a możliwe
że już sobotę. Naciągnęłam rękawy na kostki i odpaliłam papierosa, sącząc
ciepłą herbatę, przygotowaną przez Trish. W tle słychać było Florence And The
Machine ze swoim ‘’Cosmic Love’’. Było tak przyjemnie. Kołysałam się lekko w
rytm spokojnej muzyki i rozmawiałam z towarzystwem. Śmialiśmy się i
przekomarzaliśmy. Nagle rozmowy trochę ucichły i wszyscy spoglądali w stronę
wyjścia, do którego ja siedziałam tyłem. Już chciałam się obrócić, kiedy
poczułam jak czyjeś silne ramiona obejmują mnie delikatnie od tyłu.
-Spełnienia marzeń, mała. – te słowa wypłynęły wprost z
ust, pięknych ust Justina. Przez moje ciało przeszedł przyjemny dreszcz.
Zagryzłam wargę i zeskoczyłam z fotelu, rzucając się na Justina. Nie wiem
dlaczego to zrobiłam, ale poczułam taką wewnętrzną potrzebę zanurzenia się w
ramionach tego boga, który stał przede mną. Schowałam nos między ramię a szyję Justina
i poczułam jak się uśmiecha. Oplótł ręce wokoło mojej talii i podniósł mnie
delikatnie.
-Dziękuję, że się pojawiłeś. – wymamrotałam.
- Przecież powiedziałem, że się postaram. – odparł
łagodnie. Pogłaskał mnie krótko po plecach i odsunął od siebie. Spojrzałam na
jego piękną twarz i rozszerzyłam oczy. Miał zakrwawioną wargę i zadrapania na
policzkach. Ewidentnie się z kimś bił. Zakryłam usta dłonią i odskoczyłam od
niego z przerażenia.
- Co Ci się stało?! – zapytałam drżącym głosem.
Justin przełknął ślinę, widocznie poirytowany moim
pytaniem.
- Nic, nie ważne. – odparł sucho, po czym poszedł
przywitać się z ekipą.
Obserwowałam każdy jego ruch, a kiedy wrócił do mnie,
chwyciłam go za łokieć, na co on się skrzywił. Przestraszona, puściłam go i
stanęłam przed nim. Spojrzałam mu prosto w oczy i powiedziałam.
- Chodź, trzeba Cię doprowadzić do jakiegoś normalnego
stanu.
- Dzięki, dam sobie sam rade. – rzucił, kręcąc głową.
- Justin proszę – jęknęłam, przestępując z nogi na nogę.
Nie czekając na jego odpowiedź, chwyciłam go za rękę i
pociągnęłam w stronę wejścia do domu. W połowie drogi Justin zapytał.
- Co ty robisz?
- Próbuję ci jakoś pomóc, a na co to wygląda? –
przewróciłam oczami.
- Powiedziałem już, że sam sobie poradzę. – powiedział
oschle.
Przystanęłam i puszczając jego dłoń, spojrzałam mu w
oczy.
- Słuchaj. Nie zgrywaj ważniaka i pozwól sobie pomóc.
Ostatnim razem to ty pomogłeś mi, więc czas na mnie. A teraz się przymknij i
chodź do domu. Twoja warga nie wygląda najlepiej.
- Kiedy ja nie zasłużyłem na to, żebyś mi pomogła.
- Mówiłam już, żebyś się przymknął. – rzuciłam i ponownie
złapałam jego dłoń.
Chciałam ruszyć, ale on pociągnął mnie do siebie i teraz
nasze twarze dzieliło zaledwie kilka centymetrów. Widziałam jak oczy Justina
nieco ciemnieją, a atmosfera między nami zrobiła się ciężka. Wyraźnie czułam
jego oddech na sobie. Hm, pachniał papierosami i gumą do żucia. Stałam przed
nim jak sparaliżowana. Jego dłoń delikatnie dotknęła mojego policzka, a przez
jego twarz przebiegł cień uśmiechu. Wydawało mi się, że lada moment Justin
odnajdzie moje wargi. A jednak.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz