Menu

środa, 7 sierpnia 2013

Rozdział 7

Rozejrzałam się po terenie i robiąc wielkie oczy uświadomiłam sobie, że moje kochane przyjaciółki zaprosiły chyba z pół miasta. Było tylu znajomych, których nie widziałam od lat. To było urocze i miłe z ich strony, że pofatygowali się tutaj, na moje przyjęcie. Wszędzie były balony, światła wesoło migotały, a na środku stołu stał ogromny tort, który wyglądał przepysznie. Cały ogród był niesamowicie przystrojony. Odetchnęłam z ulgą kiedy okazało się, że pasuję tu strojem. W kącikach oczu zebrały się łzy wzruszenia. Przeczesałam ekipę wzorkiem i jak się okazało, po Justinie ani śladu. Westchnęłam smutno i postanowiłam potem to przemyśleć.
Kiedy każdy podszedł do mnie i złożył mi życzenia, podeszłam do Katty, Trish i Sue i zaczęłam.
- Taaaak, ‘’zapraszamy tylko kilku znajomych’’. No skarby, niezłą walnęłyście mi ściemę. – rzuciłam, a kiedy zobaczyłam ich przerażone miny dodała. – Ale wiecie co? Dziękuje wam, jesteście niesamowite. – uśmiechnęłam się szeroko i ucałowałam dokładnie każdą z nich. Przed szereg wybiła się Sue, w ręku trzymając butelkę wódki i kieliszek.
- No skarbie, czas na pierwszy legalny kieliszek! – krzyknęła zachęcająco, a ja nie mogłam się nie roześmiać. Wzięłam od niej kieliszek i przechyliłam go, szybko wypijając rozgrzewający płyn. I od tej pory zaczęłam imprezę. Bawiłam się świetnie. Tańczyłam, śmiałam się, gadałam, paliłam, piłam i wiedziałam, że lepiej być nie może. Chociaż chwila… Było by lepiej, gdyby Justin też tu był. Co jakiś czas przypływała mi taka myśl, ale szybko ją odsuwałam, chcąc bawić się jak najlepiej. To był niesamowity czas, czułam się najlepiej na świecie. Niedługo po największej niespodziance pojawił się mój brat. Z uśmiechem na twarzy podszedł do mnie i wziął od razu w ramiona. Naturalnie, nie opierałam się, ale nadal nie zapomniałam o sytuacji sprzed paru godzin. Chris odnalazł moje ucho i szepnął wprost do niego.
- Nie gniewaj się na mnie.
Odsunęłam się od niego i podniosłam dłoń sygnalizując, żeby nie próbował kontynuować.
- Nie Chris, nie będziemy teraz o tym mówić. Bawmy się dobrze, okej? – spojrzałam na niego z siostrzaną miłością i spokojem. Nie potrafiłam się długo na niego gniewać. Przywitał się z resztą, znajomą jemu towarzystwa, a Katty podeszła i wręczyła mu drinka. I w tym momencie coś przykuło moją uwagę. Między nimi wytworzyła się dziwna, gorąca i ciężka atmosfera . Patrzyli sobie intensywnie w oczy, a ja nie mogłam połapać się o co chodzi. Mój brat i przyjaciółka razem? Co jest grane, halo? Chris posłał Kat jeden z jego oszałamiających uśmiechów i spojrzeń, a ona po prostu się rozpływała. Nie poznawałam Katty ani trochę. Gdzie podziała się ta, owiana tajemnicą, lubiąca się bawić a na pewno nie zakochiwać, silna dziewczyna ? Rany, to za dużo jak na jeden raz. Wypiłam swojego drinka desperacko do dna i skinęłam na Ignaca, który bawił się w barmana by zrobił mi jeszcze jednego. On w odpowiedzi szeroko się uśmiechnął. W polu widzenia kręcili się Mike, Luke, którzy dopiero weszli na teren ich posiadłości. Mimo tego, że wyglądali na zmęczonych od razu popędzili do mnie z życzeniami. Najpierw zaczął Mike.
- Wszystkiego dobrego Sophie. – uściskał mnie przyjaźnie, po czym dodał. – Miło mi Cię znów widzieć.
Spojrzałam mu w oczy, odsuwając się od niego i uśmiechnęłam się ciepło. Po chwili odpowiedziałam.
- Dziękuje. Ja również się cieszę, że Cię widzę. – oblizałam wargi i wygięłam usta w uśmiech. Wymieniliśmy jeszcze kilka zdań, po czym przepraszając, Mike odszedł w ustronne miejsce, by odebrać telefon. Korzystając z okazji, Luke stanął przede mną i zaczął niepewnie.
-Spohie… - zająknął się. Widząc jak bardzo jest zmieszany, położyłam dłoń na jego ramieniu i powiedziałam łagodnie.
- Luke, spokojnie. Nie gniewam się. – uśmiechnęłam się pokrzepiająco.
- Oh, to wspaniale. Więc chciałem Ci życzyć wszystkiego co najlepsze i żebyś wreszcie porozmawiała z  Bieberem, bo od tygodnia nie można z nim wytrzymać. – dodał wesoło.
A ja, gdy usłyszałam te słowa ani trochę nie byłam wesoła. Jak to nie można było z nim wytrzymać? Nic nie rozumiem. Oblizałam nerwowo wargi, postanawiając w duchu, że kiedy skończę z Lukiem rozmowę, udam się na rozmowę sama z sobą.
-Dziękuje Luke. – wysiliłam się na te słowa, po czym Luke się odezwał.
- Soph, tak się cieszę, że nie jesteś zła o tamtą sobotę. To nie było na miejscu z mojej strony. Przepraszam. – w jego głosie wyraźnie było słychać ulgę oraz skruchę.
- Jaką sobotę? Za co on Cię przeprasza? – nagle ni z tego, ni z owego pojawiła się Kat, ze swoim wrodzonym radarem. Przeklęłam w głowie to jej wyczucie chwili. A na domiar złego, Luke jak gdyby nigdy nic odparł.
- Za to, że w sobotę nieładnie się do niej odzywałem. No, ale na litość boską. Spędziła z Biebsem pół nocy i nie chciało mi się wierzyć, że do niczego nie doszło. To nie w jego stylu.
Z mojej twarzy odpłynęła cała krew. Kurwa. Nadszedł teraz właśnie ten moment, w którym musze stawić czoło samej Katty Hamilton. Świetnie, lepiej być nie mogło. Katty uniosła zaskoczona brew do góry i chwyciła mnie za łokieć, mrucząc do Luke’a.
- Wybacz, ale muszę koniecznie porozmawiać z Sophie. – posłała mu to spojrzenie, przez które każdy facet je z jej ręki. Gdy odeszłyśmy w spokojniejsze miejsce Kat spojrzała na mnie z spiorunowała mnie wzrokiem. Cholera, jest gorzej niż myślałam.
-Sophie Anastasio Lornes! Czy i kiedy w ogóle miałaś zamiar mnie poinformować o tym co się stało?!
Jezu, o co tyle krzyku? Stanowczo zbyt nerwowo reaguje.
-Katty Rosalio Hamilton, uspokój się. Tak, miałam zamiar Ci to powiedzieć nawet dzisiaj, ale jak widzisz coś pokrzyżowało mi plany. – przewróciłam oczami i przeniosłam ciężar ciała na drugą nogę. Katty wywiercała mi dziurę spojrzeniem. Wzięła głęboki oddech i rzuciła.
-Więc czekam. – widząc moją pytającą minę dodała z rozdrażnieniem – Na wyjaśnienia, Einsteinie.
Przeczesałam włosy palcami i zaczęłam moją opowieść. Starałam się podczas tych wyjaśnień być jak najbardziej opanowaną. Można powiedzieć, że prawie mi to wyszło. Z chwili na chwilę widziałam jak mina i nastawienie Katty diametralnie się zmienia. Z wściekłości na mnie przeszła na troskę i przerażenie. Kiedy skończyłam, oczy Katty miały nieodgadniony wyraz. Oblizałam wargi, a ona się odezwała z wyraźną złością w głosie.
- Jak ten skurwysyn się nazywa? Jak wygląda? Pamiętasz cokolwiek? – zapytała gładząc mnie po ramieniu.
- Kat, nie mam pojęcia jak się nazywa. Wiem jedynie jak wygląda. Ma ciemne włosy, jest nieco wyższy ode mnie i ma dwie niewielkie blizny na twarzy. Ah, i takie przenikliwie błękitne oczy. – dodałam odkurzając moje szare komórki.
Kat spojrzała na mnie wielkimi oczami i prawie zachłysnęła się powietrzem słysząc opis chłopaka. Zmarszczyłam brwi i zapytałam niepewnie.
-Katty, czy Ty go znasz?
A ona jedynie stała i wpatrywała się we mnie. Nerwowo przestąpiłam z nogi na nogę, oczekując odpowiedzi.
- Cholera Katty, odezwij się ! – potrząsnęłam ją za ramiona. Ona się wreszcie ocknęła i spojrzała na mnie. Po chwili ciszy powiedziała.
- Tak mi się wydaje, że go znam… Ale nie mam pewności Soph. – burknęła.
- Katty, kim on jest? To ważne! – błagałam ją.
Po chwili namysłu, powiedziała poddając się.
- Możliwe, że to Tim Creews. Ale Sophie, ja nie jestem pewna. – dodała nerwowo.
Wzięłam głęboki oddech i powiedziałam, tuląc ją.
- Dziękuję Kat, spokojnie.
Uścisnęła mnie przyjaźnie i wróciłyśmy do towarzystwa. Robiło się coraz później, więc niektórzy ludzie zbierali się do domu lub ich zbierano, bo sami nie byli w stanie. W zasadzie została teraz najbliższa mi ekipa. Ludzie, których znam lepiej. Luke i Ignac zabrali się za rozpalanie ogniska. Ogromnego ogniska. Mimo późnej pory, nie czuliśmy zmęczenia, a  Justina nadal nie było. Hm, nie tak to sobie wyobrażałam. Przecież powiedział, że się postara… Cóż, przecież to nie mogło mi popsuć tej nocy. Okej, dobra. Może trochę mogło. Gdy siedzieliśmy już przy ognisku, rozejrzałam się po ludziach i zapytałam.
- Hej, a gdzie Meredith?
- Miała do obskoczenia jeszcze imprezę rodzinną, ale zaraz powinna się zjawić. – powiedziała ciepło Sue i objęła mnie od tyłu, podczas gdy ja siedziałam, a ona stała za mną. Oparła głowę o mój bark i zaczęła się wpatrywać się w płomienie. Oblizałam wargę i mruknęłam.
- Dziękuję wam, za ten magiczny wieczór.
-To nie koniec skarbie. Noc się dopiero zaczęła. – uśmiechnęła się ciepło i całując mnie w skroń pobiegła do Ignaca, który prosił by pomogła mu w czymś.
Wszyscy siedzieli w parach. Sue z Ignacem, Trish z Frankiem, Connie z Kennym, Nicole z Simonem i co najbardziej mnie zaskoczyło Katty z moim własnym bratem ! Postanowiłam się z nimi rozmówić kiedy indziej. Boże, jak oni się do siebie kleili. Kat była cała rozanielona ,a Chris sprawnie zabawiał ją i rozśmieszał. Zazdrościłam im wszystkim, że mają kogoś takiego. Może ja też bym miała gdybym postąpiła mniej nerwowo? Może było by zupełnie inaczej? Schowałam twarz w dłoni, po czym odpaliłam papierosa. Nagle zza rogu wyłoniła się szczupła sylwetka Meredith. Wstałam i popędziłam do niej, a ona od razu się do mnie przytuliła. Nie widziałam jej bardzo dawno. Dziewczyna wesoło się uśmiechała i złożyła mi życzenia prosto z serca. Kiedy już się od siebie oderwałyśmy, cała reszta drużyny przyszła się przywitać z Meredith. I ona tak samo jak ja, zdziwiła się na widok Katty i Chrisa idących za rękę. Od razu spojrzała na mnie pytającym wzrokiem, a ja jedynie przewróciłam oczami w odpowiedzi. Obie się roześmiałyśmy. Po chwili Meredith spoważniała i zaczęła.
- Chciałabym wam kogoś przedstawić. – powiedziała spokojnie, a ja w głowie zapytałam ‘’ Kurwa, ty też?’’. Moja podświadomość się obudziła i wyraźnie dała mi do zrozumienia, że ze mną chyba jest coś nie tak. Westchnęłam ciężko i słuchałam dalej Meredith.
- Co prawda znamy się już dłuższy okres, ale teraz postanowiłam wam go przedstawić. William, chodź do nas.
Zza rogu wyłonił się wysoki, dobrze zbudowany brunet, z opadającymi włosami na czoło. Cholera, był przystojny. Spojrzałam na Meredith, a ona uśmiechnęła się szeroko i wzruszyła ramionami. Ciekawe gdzie go wyrwała. William przywitał się z każdym, po czym wszyscy ruszyliśmy do ogniska. Zgromadziliśmy się wokół płomieni i rozmawialiśmy. Usadowiłam się w wiklinowym, wygodnym fotelu. Dokładnie tym samym, na którym siedziałam w feralny piątek, a możliwe że już sobotę. Naciągnęłam rękawy na kostki i odpaliłam papierosa, sącząc ciepłą herbatę, przygotowaną przez Trish. W tle słychać było Florence And The Machine ze swoim ‘’Cosmic Love’’. Było tak przyjemnie. Kołysałam się lekko w rytm spokojnej muzyki i rozmawiałam z towarzystwem. Śmialiśmy się i przekomarzaliśmy. Nagle rozmowy trochę ucichły i wszyscy spoglądali w stronę wyjścia, do którego ja siedziałam tyłem. Już chciałam się obrócić, kiedy poczułam jak czyjeś silne ramiona obejmują mnie delikatnie od tyłu.
-Spełnienia marzeń, mała. – te słowa wypłynęły wprost z ust, pięknych ust Justina. Przez moje ciało przeszedł przyjemny dreszcz. Zagryzłam wargę i zeskoczyłam z fotelu, rzucając się na Justina. Nie wiem dlaczego to zrobiłam, ale poczułam taką wewnętrzną potrzebę zanurzenia się w ramionach tego boga, który stał przede mną. Schowałam nos między ramię a szyję Justina i poczułam jak się uśmiecha. Oplótł ręce wokoło mojej talii i podniósł mnie delikatnie.
-Dziękuję, że się pojawiłeś. – wymamrotałam.
- Przecież powiedziałem, że się postaram. – odparł łagodnie. Pogłaskał mnie krótko po plecach i odsunął od siebie. Spojrzałam na jego piękną twarz i rozszerzyłam oczy. Miał zakrwawioną wargę i zadrapania na policzkach. Ewidentnie się z kimś bił. Zakryłam usta dłonią i odskoczyłam od niego z przerażenia.
- Co Ci się stało?! – zapytałam drżącym głosem.
Justin przełknął ślinę, widocznie poirytowany moim pytaniem.
- Nic, nie ważne. – odparł sucho, po czym poszedł przywitać się z ekipą.
Obserwowałam każdy jego ruch, a kiedy wrócił do mnie, chwyciłam go za łokieć, na co on się skrzywił. Przestraszona, puściłam go i stanęłam przed nim. Spojrzałam mu prosto w oczy i powiedziałam.
- Chodź, trzeba Cię doprowadzić do jakiegoś normalnego stanu.
- Dzięki, dam sobie sam rade. – rzucił, kręcąc głową.
- Justin proszę – jęknęłam, przestępując z nogi na nogę.
Nie czekając na jego odpowiedź, chwyciłam go za rękę i pociągnęłam w stronę wejścia do domu. W połowie drogi Justin zapytał.
- Co ty robisz?
- Próbuję ci jakoś pomóc, a na co to wygląda? – przewróciłam oczami.
- Powiedziałem już, że sam sobie poradzę. – powiedział oschle.
Przystanęłam i puszczając jego dłoń, spojrzałam mu w oczy.
- Słuchaj. Nie zgrywaj ważniaka i pozwól sobie pomóc. Ostatnim razem to ty pomogłeś mi, więc czas na mnie. A teraz się przymknij i chodź do domu. Twoja warga nie wygląda najlepiej.
- Kiedy ja nie zasłużyłem na to, żebyś mi pomogła.
- Mówiłam już, żebyś się przymknął. – rzuciłam i ponownie złapałam jego dłoń.

Chciałam ruszyć, ale on pociągnął mnie do siebie i teraz nasze twarze dzieliło zaledwie kilka centymetrów. Widziałam jak oczy Justina nieco ciemnieją, a atmosfera między nami zrobiła się ciężka. Wyraźnie czułam jego oddech na sobie. Hm, pachniał papierosami i gumą do żucia. Stałam przed nim jak sparaliżowana. Jego dłoń delikatnie dotknęła mojego policzka, a przez jego twarz przebiegł cień uśmiechu. Wydawało mi się, że lada moment Justin odnajdzie moje wargi. A jednak.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz